"Chiny powinny znacząco zwiększyć wydatki na zbrojenia i konstruować więcej broni nuklearnej w odpowiedzi na komentarze prezydenta elekta Donalda Trumpa dotyczące ich polityki" - napisał w artykule redakcyjnym populistyczny chiński dziennik "Global Times", cytowany w środę przez "Daily Mail".

Artykuł został wydrukowany zarówno po mandaryńsku, jak i angielsku i "Daily Mail" zauważa, że takie teksty w prorządowej gazecie są często wykorzystywane przez Pekin do podbicia swej retoryki, adresowanej również do zagranicznych partnerów.

"Musimy być lepiej przygotowani militarnie w obliczu kwestii tajwańskiej, by móc sprawić, że ci, którzy opowiadają się za niepodległością Tajwanu, zostaną ukarani" - kontynuował "Global Times".

Wielu znawców polityki Chin uważa jednak, że Pekin przyjął bardzo spokojnie dość prowokacyjne wypowiedzi Trumpa, począwszy od deklaracji z kampanii wyborczej, kiedy to kandydat przyznał, że "nienawidzi Chin", po podważanie polityki jednych Chin i wreszcie nominowanie Rexa Tillersona, znanego z prorosyjskich sympatii, na sekretarza stanu USA.

Reklama

"Reakcja Chin jest na razie bardzo powściągliwa" - powiedział agencji Reutera wysokiej rangi zachodni dyplomata pracujący w Pekinie. "Gra, jaką Chiny teraz prowadzą, polega na próbie wpłynięcia (na Trumpa), a nie na antagonizowaniu go" - wyjaśnia rozmówca Reutera.

Voice of America podkreśla na swoim portalu, że chińscy politycy w poszukiwaniu strategii dostosowanej do polityki Trumpa "na razie koncentrują się na środkach gospodarczych, które można wykorzystać w odpowiedzi na nią, oraz na ewentualnej odmowie współpracy w wielu kwestiach (międzynarodowych) - od Iranu po Koreę Północną".

Chiny starają się przypomnieć, że dysponują ważnymi argumentami, jak możliwość wpływania na politykę Pjongjangu - tłumaczy ekspert Chińskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych Ruan Zongze w wywiadzie dla Reutera.

Zastrzega, że złagodzenie sankcji wobec Korei Północnej, po to, by zamanifestować swoje niezadowolenie z polityki zagranicznej Trumpa, byłoby bronią obosieczną i odbiłoby się również na Pekinie. Jednak fakt, że Chiny są jedynym istotnym partnerem Korei Północnej mogącym wywrzeć na nią presję, podczas gdy kraj ten buduje rakiety mające dosięgnąć zachodniego wybrzeża USA, to oczywiście istotny argument dla Waszyngtonu.

>>> Czytaj też: Zapowiada się koniec wolnego handlu na Pacyfiku

Pekin zareagował jednak stanowczo na posunięcia Trumpa wobec Tajwanu, a media szeroko cytują wypowiedź ministra spraw zagranicznych Chin Wang Yi, który oznajmił, że "jeśli (Trump) będzie próbował sabotować politykę jednych Chin (...) to w końcu podniesie skałę, która zmiażdży mu stopy".

W środę rozmówca Reutera, którego agencja nazwała osobą powiązaną z najwyższymi chińskimi władzami, powiedział, że demonstracyjne zachowanie Trumpa w kwestii Tajwanu to wprawdzie "prowokacja, ale wojna jest mało prawdopodobna". Dodał jednak: "Strona chińska łatwo nie ustąpi. Spodziewamy się wzrostu napięć".

Strategiczne plany Pekiny skomplikowało nominowanie Tillersona na szefa amerykańskiej dyplomacji. Jeszcze przed tą decyzją chińskich polityków niepokoiły oznaki, że Trump będzie dążył do zbliżenia z Rosją - pisze "Guardian".

Nominacja Tillersona została euforycznie przyjęta w Moskwie, "ale w Pekinie (...) gest ten nie wywołał takiej radości, wzmógł za to obawy, że zabiegi prezydenta elekta o względy Kremla to część śmiałej strategii izolowania Chin" - wyjaśnia brytyjski dziennik.

Chiny będą jednak przygotowane na pewne "wyalienowanie" w relacjach z Moskwą - zapewnia cytowany przez "Guardiana" ekspert od stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Renmin Shi Yinhong. Chińskie media tak czy inaczej odnotowały wybór Tillersona z niepokojem. A politycy w Pekinie - jak twierdzi profesor Uniwersytetu Yonsei John Delure - uznali to za ewidentny sygnał, że polityka Trumpa "przechyla się ku Rosji".

"Guardian", tak jak Reuters, zwraca uwagę na obawy politologów, zdaniem których Pekin obawia się, że Trump chce wykonać "odwrócony manewr (Richarda) Nixona", czyli zawrzeć porozumienie z Rosją, by zrównoważyć rosnącą potęgę Państwa Środka.

W 1972 roku prezydent Nixon i jego ówczesny doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Henry Kissinger podpisali porozumienie z Chinami. Pekin zgodził się na nawiązanie relacji ze swym dotychczasowym przeciwnikiem, licząc się z groźbą wojny z Rosją.

Teraz Chiny obawiają się, że Trump chce doprowadzić do odwrotnego sojuszu; według Shi byłoby to bardzo na rękę prezydentowi Władimirowi Putinowi, "bo ograniczyłby uzależnienie Moskwy od Chin", które wzrosło wraz z nałożeniem na Rosję sankcji gospodarczych i finansowych.

Po niedzielnej wypowiedzi Trumpa dla telewizji Fox News, w której zagroził, że wycofa się z polityki jednych Chin, eksperci zaczynają podejrzewać, że administracja prezydenta elekta "prowadzi jakąś większą grę" geopolityczną.

Pewien dyplomata z kraju azjatyckiego powiedział agencji Reutera, że część chińskich polityków "wpadła w euforię", gdy Trump wygrał wybory, zakładali bowiem, że "oznacza to koniec dominacji USA na świecie i daje Chinom szansę na przejęcie inicjatywy".

Ale wypowiedzi prezydenta elekta na temat Tajwanu, polityki jednych Chin i wybór Tillersona położyły kres tym nadziejom. "Nie są już tak zadowoleni" - mówi dyplomata o politykach w Pekinie.

Tymczasem nie wiadomo do końca, jakie zamiary wobec Chin ma prezydent elekt. Amerykański portal zajmujący się analizą programów politycznych "OnTheIssues" pozbierał jego wypowiedzi z czasów kampanii: Trump wielokrotnie twierdził, że Chiny są "prawdziwym i najważniejszym" wrogiem USA i ma on zamiar walczyć z Pekinem środkami ekonomicznymi, "lecz nie wyklucza interwencji militarnej". Ale wspominał też, że Chińczycy są ważnym sojusznikiem, bo muszą "zająć się" północnokoreańskim reżimem.

>>> Czytaj też: Pierwsze miliardy na zachętę. Chiny obiecują więcej