Z najnowszej ankiety BCC wynika, że w przyszłym roku dwie trzecie firm planuje inwestycje, a 40 proc. oczekuje zwiększenia zatrudnienia. Według głównej ekonomistki banku BPH Mai Goettig, w przyszłym roku należy spodziewać się "ożywienia w umiarkowanej skali". "Po tempie wzrostu, które szacuję na 1,5 proc. w tym roku, przyszłoroczny wzrost gospodarczy wyniesie koło 2 proc. (...) Najwyższy wzrost gospodarczy zostanie zanotowany w ostatnim kwartale, gdzieś między 2,5-3 proc. Wtedy będziemy widzieć bardziej znaczące ożywienie w strefie euro. Pierwsza połowa roku może być relatywnie gorsza" - oceniła.

Podobną opinię przedstawił doradca ekonomiczny prezydenta prof. Adam Glapiński, według którego wzrost będzie narastał w ciągu roku. "Wygląda na to, że gospodarka niemiecka bardzo dynamicznie wychodzi z kryzysu i zyskuje wysokie tempo. Jeżeli byłoby jakieś totalne zamieszanie dotyczące braku reform strukturalnych (w Polsce - PAP) związane z narastającym deficytem i długiem, sytuacja może się jednak skomplikować" - ostrzegł.

Główny ekonomista BCC prof. Stanisława Gomułka powiedział, że wzrost PKB w latach 2009-2010 wyniesie między 1 proc. a 3 proc. "W sumie przez dwa lata wyniesie 3 proc. może 3,5 proc." - oszacował. Jego zdaniem ze wzrostem, który pozytywnie wpłynąłby zarówno na rynek pracy, jak i poziom deficytu budżetowego i długu publicznego, czyli powyżej 4 proc. PKB, możemy mieć do czynienia "chyba dopiero w roku 2012 i później".

Natomiast zdaniem głównego ekonomisty PricewaterhouseCoopers prof. Witolda Orłowskiego, polska gospodarka w przyszłym roku wzrośnie o ok. 2,5 proc. W pierwszej połowie roku będzie jednak "pełzać" między 1-2 proc., a potem nastąpi przyspieszenie. "Liczę na jakieś 3 proc., może ponad 3 proc. w końcówce roku" - powiedział Orłowski.

Reklama

Podczas poniedziałkowej konferencji w BCC przedstawiono wyniki sondażu dotyczące przewidywań przedsiębiorców na 2010 r. 66 proc. pytanych odpowiedziało, że planuje nowe inwestycje, 13 proc. nie ma takich planów, a 21 proc. jeszcze nie wie. 40 proc. pytanych o zatrudnienie odpowiedziało, że planuje zwiększenie liczby pracowników, a 11 proc., że będzie zwalniać. W przypadku 27 proc. firm nic się nie zmieni, a 22 proc. swoje decyzje uzależnia od rozwoju sytuacji. Prawie połowa biznesmenów (47 proc.) przewiduje, że w przyszłym roku wzrosną ich wydatki osobiste, 9 proc. uważa, że zmaleją, a 44 proc., że się nie zmienią. Badanie przeprowadzono 3 i 4 grudnia wśród 2 tys. członków BCC - menedżerów i właścicieli firm.



Przyszły rok może być bardzo ciężki dla budżetu

Mimo pozytywnych prognoz dotyczących wzrostu polskiego PKB, ekonomiści stwierdzili, że bardzo prawdopodobne jest przekroczenie już w przyszłym roku 55-proc. progu relacji długu publicznego do PKB. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych, jeżeli dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB, budżet na kolejny rok musi zakładać zrównoważone saldo; wynagrodzenia w sektorze państwowym trzeba zamrozić, a waloryzacja rent i emerytur nie może przekroczyć wskaźnika inflacji.

W ocenie doradcy ekonomicznego prezydenta, prof. Adama Glapińskiego, przekroczenie tzw. progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. w 2010 r. jest "realne, ale trudno tutaj wróżyć z fusów". Jego zdaniem będziemy bardzo blisko tego progu. "Można się spodziewać dużej inwencji ze strony rządu, by tego wskaźnika nie przekroczyć. (...) Z całą pewnością przekroczymy go w roku następnym" - powiedział Glapiński.

>>> Czytaj też: "Dług publiczny przekroczy zakładany próg ostrożnościowy"

Zaznaczył, że przewidywania ściśle ekonomiczne dotyczące tego zagadnienia są trudne, ponieważ w grę wchodzi dużo uwarunkowań politycznych. "Główny problem (...) to deficyt, brak reform finansów publicznych, brak obcięcia wydatków systemowych i dług" - powiedział. Dodał, że jeżeli opinia publiczna zostałaby "zarażona" informacją o realnym stanie finansów i konsekwencjach, to mogłoby to skutkować gwałtownym skurczeniem się popytu.

Główny ekonomista PricewaterhouseCoopers prof. Witold Orłowski zastrzegł, że nie jest takim pesymistą jak Glapiński, jeśli chodzi o przyszły rok i nastroje. "Niezależnie co będzie z budżetem, nastroje konsumenckie w Polsce aż tak łatwo się nie załamią" - ocenił. Przyznał, że stan finansów publicznych i rosnące zadłużenie są problemem długookresowym, który - jeśli nie w przyszłym roku, to w kolejnych latach - będzie coraz większym obciążeniem dla gospodarki.

"55 proc. długu w relacji do PKB pewnie przekroczymy, jak nie w 2010 r., to w 2011 r. Wiele zależy od tego, jak się wzmocni złoty" - powiedział Orłowski. Poinformował, że w przypadku zbliżenia do granicy 60 proc. będzie możliwa zmiana sposób liczenia długu publicznego, która - jego zdaniem - byłaby uzasadniona merytorycznie.

Profesor zastrzegł, że bez względu na ewentualną zmianę, Polska i tak potrzebuje głębokich reform finansów publicznych. "W sumie strukturalny deficyt Polski powinien zostać obniżony o przynajmniej 3-5 pkt proc. PKB. Chodzi o 60 mld zł trwałych, a nie jednorazowych oszczędności" - wyjaśnił.

Także zdaniem głównego ekonomisty BCC prof. Stanisława Gomułki groźba przekroczenia 55-proc. progu jest realna. "Podzielam pogląd Ministerstwa Finansów, że w przyszłym roku zbliżymy się do tego progu. Jest ryzyko jego przekroczenia, jeżeli wpływy z prywatyzacji nie będą dostatecznie wysokie. Jeżeli nie w roku przyszłym, to w kolejnym na pewno przekroczymy (ten próg)" - powiedział Gomułka.

Dodał, żerząd może zareagować, np. poprzez zmiany w ustawie o finansach publicznych czy "jakieś manipulacje". Gdyby do takich zmian doszło, to kluczowa - według Gomułki - byłaby reakcja rynków finansowych, która mogłaby wpłynąć na wzrost kosztów obsługi długu publicznego i rentowności polskich papierów skarbowych. To, zdaniem profesora, mogłoby zmusić rząd do "drastycznych" cięć w wydatkach.

W opinii głównej ekonomistki banku BPH Mai Goettig, wśród inwestorów może panować przekonanie, że same konsekwencje przekroczenia drugiego progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. wywołują presje na resort finansów do podjęcia określonych działań.

"Sporo propozycji się ostatnio pojawiło, w tym wiele kontrowersyjnych" - zaznaczyła. "Bardzo prawdopodobna jest modyfikacja definicji długu publicznego, by dług do obliczania progów ostrożnościowych nie uwzględniał długu emerytalnego" - dodała.

>>> Czytaj też: "Nowe sposoby liczenia długu publicznego uratują reformę emerytalną?"

Jej zdaniem, jeżeli rząd podejmie odpowiednie działania, szanse, że w 2010 r. 55-proc. próg nie zostanie przekroczony, są duże. "Wiele będzie zależało od realizacji planu prywatyzacyjnego" - powiedziała.

Zwróciła uwagę na rolę kursu złotego na relację długu do PKB. Według niej, pod koniec przyszłego roku resort finansów będzie podejmował "interwencje", by obniżyć wartość zadłużenia zagranicznego wyrażonego w złotych i nie dopuścić do przekroczenia progu w wysokości 55 proc.



Eksport wpłynie na rozwój gospodarki

Zasadnicze znaczenie dla rozwoju polskiej gospodarki w przyszłym roku może mieć eksport. Na wzrost konsumpcji lub inwestycji nie ma co liczyć - ocenia większość ekonomistów.

Według prof. Adama Glapińskiego, siłą napędową polskiej gospodarki w 2012 r. będzie eksport, głównie do Niemiec. "Polska sytuacja jest jak sytuacja Meksyku przy Stanach Zjednoczonych. Mówimy Unia Europejska, a w głowie mamy Niemcy. Dynamika rozwoju gospodarki niemieckiej i dynamika rozwoju polskiej gospodarki są ściśle ze sobą powiązane w pewnym odstępie czasowym czterech - sześciu miesięcy" - powiedział Glapiński.

Także zdaniem prof. Stanisława Gomułki, w przyszłym roku, ze względu na odbicie w Europie Zachodniej, możemy mieć do czynienia ze wzrostem eksportu. Nie wiadomo jednak, co się stanie z importem. Gomułka ostrzegł, że jeżeli wzrost eksportu netto nie będzie kontynuowany, to niewykluczone, że tempo wzrostu gospodarczego w przyszłym roku będzie niższe niż w 2009 r. "Mamy do czynienia z pewnym spadkiem nakładów inwestycyjnych i mniejszym tempem wzrostu popytu konsumpcyjnego. W związku z tym prawdopodobnie utrzyma się dosyć niska, a może nawet ciągle ujemna dynamika popytu wewnętrznego" - ocenił Gomułka.

Według prof. Witolda Orłowskiego, przyspieszenie gospodarki może zostać spowodowane wzrostem inwestycji lub eksportu. "Inwestycje pewnie prędko nie przyspieszą, bo świat jeszcze nie jest w takich nastrojach, by budować nowe fabryki. Liczę natomiast na wzrost eksportu" - powiedział Orłowski. Wyraził jednak obawę o to, co się stanie, jeśli np. złoty bardzo się umocni i import wyraźnie przyspieszy. "Może się okazać, że wzrost (gospodarczy) będzie znacznie mniejszy niż oczekujemy, bo zamiast dodatniego wpływu eksportu netto możemy mieć zerowy, a może i ujemny" - ostrzegł.

Z kolei Maja Goettig wskazała, że głównym czynnikiem wzrostu w 2010 r. będą inwestycje, przede wszystkim współfinansowane ze środków unijnych, oraz w mniejszym stopniu - odbudowa zapasów przez firmy. "Spodziewam się, że inwestycje sektora prywatnego, przedsiębiorstw będą się nadal kurczyć, w kontekście utrudnionego dostępu do kredytu, ale również niskiego stopnia wykorzystania mocy produkcyjnych" - wyjaśniła. Goettig jest zdania, że w związku z powolnym ożywieniem u naszych partnerów handlowych w strefie euro, eksport może przyspieszyć. Z powodu umacniającego się złotego, a także odbudowy zapasów przez firmy może jednak nastąpić także wzrost importu. To oznacza, że wkład eksportu netto we wzrost gospodarczy może być mniejszy niż w tym roku. Według niej, ze względu na sytuację na rynku pracy i problemy konsumentów z dostępem do kredytu, także udział konsumpcji w rozwoju gospodarczym będzie mniejszy niż w tym roku.