Wg Związku Banków Polskich (ZBP) wartość nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych w 2010 roku wyniesie 45-50 miliardów złotych. Głośna rekomendacja T wprowadzona przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF) może ograniczyć akcję kredytową o 2 miliardy złotych – szacują bankowcy.

To znacząca kwota choćby tylko dla deweloperów, którzy wychodzą z największego załamania w historii naszej gospodarki i banków, które próbują przystosować się do nowych, trudnych warunków rynkowych. Zwłaszcza, jeżeli zestawimy ją z prognozą wartości kredytów hipotecznych na ten rok. 45-50 mld zł to co prawda dużo więcej niż w 2009 roku, w którym banki przyznały kredyty mieszkaniowe na kwotę blisko 39 mld zł, ale ciągle mniej niż 57 mld zł, które trafiły do szczęśliwców w 2008 roku. Warto spytać, czy rekomendacja T jest aż tyle warta. Chyba nie. Wystarczy popatrzeć na to, co robią banki.

>>> Sprawdź, jaka jest kondycja finansowa banków notowanych na GPW

Kiedy wybuchł kryzys potrzeba było tygodni, nie miesięcy, by akcja kredytowa została wyhamowana. Dokonały tego same instytucje finansowe, bez żadnych rekomendacji. Banki zablokowały dostęp do kredytów walutowych, wnikliwiej zaczęły patrzeć na przychody klientów i podwyższając prowizję, uwzględniły wzrost ryzyka na poziomie całej gospodarki. Praktycznie wycofały się z finansowania kosztownych inwestycji realizowanych przez firmy. Teraz ich polityka staje się mniej rygorystyczna, bo widzą ożywienie, uważają, że choć anemiczne to jednak jest i być może najgorsze mamy za sobą.

Reklama

I teraz w tę politykę , nie pierwszy resztą raz, ingeruje KNF. Zabiera z rynku 2 mld zł, bo uważa, że analitycy w bankach się mylą. On wie lepiej. Może… Tylko, że historia pokazuje co innego. Gdzie był KNF, kiedy firmy masowo podpisywały umowy opcyjne? Gdzie był nasz supernadzór, kiedy duży bank sprzedawał kredyt hipoteczny z umową, która pozwalała mu dowolnie kształtować oprocentowanie kredytów? Dlaczego rekomendacja KNF dotycząca wysokości spreadów była wydana już długo po tym, jak tysiące klientów zapłaciło setki tysięcy rat przeliczanych po, delikatnie mówiąc, nie do końca uczciwym kursie? Ha?

Z powyższego wynika jedna, prosta myśl. KNF za każdym razem się spóźniał. Wydawał może i nie do końca bezsensowne rekomendacje, ale zawsze były one spóźnione. Nigdy nic nie przewidział – analitycy banków byli szybsi. I wiele wskazuje na to, że tak samo jest i tym razem.

Smaczku dodaje tylko fakt, że po raz pierwszy w historii Komisji, wiemy z dość dużym wyprzedzeniem ile kosztują dyskusyjne decyzje podejmowane przez jej urzędników. 2 mld zł (SŁOWNIE: DWA MILIARDY ZŁOTYCH) nie trafią na rynek w dużym stopniu wysuszony z braku gotówki. Warto zapamiętać tę kwotę.