To sprawia, że pensje polskich pracowników za Odrą równają się z zarobkami ich niemieckich kolegów po fachu. Agencja pośrednictwa pracy Piening każdemu polskiemu elektrykowi, który zdecyduje się pracować we Frankfurcie czy Hanowerze, oprócz 10 euro za godzinę płaci dodatkowo 40 euro za każdy przepracowany dzień.

– To składnik wynagrodzenia za to, że ktoś zdecydował się zostawić rodzinę, przyjaciół i przyjechać do pracy w obcym mieście – tłumaczy Rene Reich, jeden z menedżerów firmy. W efekcie dobry elektryk, ślusarz czy mechanik może zarobić dziś w Niemczech ponad 2 tys. euro miesięcznie, czyli stawkę podobną do tej, jaką otrzymuje niemiecki fachowiec.

>>> Czytaj też: Oto ranking zawodów, w których najłatwiej trafić na bezrobocie

Dodatkowo agencja oferuje pomoc w znalezieniu taniego mieszkania lub hotelu robotniczego, a jeśli pracownik sobie tego zażyczy, może ściągnąć jego rodzinę. Na jeszcze lepsze warunki mogą liczyć specjaliści: lekarze, inżynierowie czy informatycy technicy opracowujący dokumentację budowlaną. Ich pensje zaczynają się od 4 tys. euro miesięcznie, ale najlepsi z doświadczeniem i dobrą znajomością języka mogą liczyć nawet na 6 – 8 tys. euro. – Firmy, które zleciły nam rekrutację, gotowe są dziś płacić nawet 10 – 15 proc. więcej niż jeszcze pół roku temu – mówi Przemysław Osuch, menedżer z agencji pośrednictwa pracy Adecco.

Reklama

>>> Czytaj też: Zobacz, jak firmy motywują dziś pracowników

Sęk w tym, że chętnych do pracy brakuje. Adecco do tej pory oddelegowała za Odrę niespełna 100 osób, z czego większość to pielęgniarki oraz wykwalifikowani specjaliści średniego szczebla. Z kolei agencji Piening, rekrutującej pracowników do firm z branży elektryczno-mechanicznej, udało się znaleźć niespełna 10 fachowców. To kropla w morzu potrzeb, bo Rene Reich zapewnia, że miałby pracę nawet dla 200 – 250 osób. Z danych agencji rekrutacyjnych, a także Polsko-niemieckiej Izby Przemysłowo-handlowej wynika, że w sumie od początku maja (wtedy Niemcy otworzyli dla nas całkowicie swój rynek) do końca września do pracy za Odrę wyjechało co najwyżej 30 tys. osób. To trzy razy mniej, niż szacowali eksperci. Rozwijająca się do tej pory w tempie 3 proc. rocznie niemiecka gospodarka coraz bardziej cierpi na brak rąk do pracy. Z danych Instytutu Badań na Rynkiem Pracy wynika, że wakaty są dziś w ponad 70 proc. tamtejszych firm. Bezrobocie w Niemczech wynosi 6 proc.

Główną barierą dla Polaków do podejmowania tam pracy jest słaba znajomość niemieckiego. – Bez umiejętności porozumiewania się w tym języku szans na pracę nie mają specjaliści średniego i wyższego szczebla – mówi Osuch. Mniejsze wymagania polskim pracownikom stawiają natomiast pracodawcy poszukujący osób do prostych prac produkcyjnych czy budowlanych.

Polskie agencje pośrednictwa pracy wyspecjalizowały się nawet w tworzeniu całych zespołów, w których tylko jedna, czasem dwie osoby znają język. Pełnią one funkcję tzw. liderów, pośredniczących w przekazywaniu uwag i komunikatów pracodawcy. Takie ekipy montuje m.in. Work Express, a także agencja Otto. Pośrednicy troszczą się też, żeby na miejscu były instrukcje i ulotki w języku polskim. Agencja Piening od listopada rusza z darmowymi kursami niemieckiego w Katowicach i Poznaniu.

>>> Czytaj też: Wicekanclerz Niemiec: Za późno otworzyliśmy rynek pracy dla Polaków

– Jeśli będzie zainteresowanie naszą ofertą, to uruchomimy podobne kursy w innych miastach – mówi Rene Reich. Nie wiadomo jednak, czy z czasem popyt na polskich pracowników w Niemczech nie będzie maleć. Federalna Agencja Pracy poszukuje już specjalistów w Hiszpanii, Grecji i Portugalii, gdzie utrzymuje się wysokie bezrobocie.

O tym, że rynek za Odrą może się skurczyć, świadczą też ostatnie prognozy, które zapowiadają spowolnienie wzrostu gospodarczego. A w 2013 roku do pracy za Odrę ruszą Rumuni i Bułgarzy.