20 lat temu prawosławni mieszkańcy dawnego ZSRR przygotowywali się do Bożego Narodzenia, reszta wdrażała się do pracy po hucznym świętowaniu Nowego Roku. Wszyscy mieli w kieszeniach sowieckie paszporty wewnętrzne i 10-rublówki z Leninem, a jednak byli już obywatelami 15 nowych państw – od 25 grudnia, gdy Michaił Gorbaczow zrezygnował ze stanowiska prezydenta, Związek Radziecki już nie istniał.

>>> Czytaj też: Kolejna żelazna kurtyna podzieliła Unię: oto nowa Europa

Dzisiaj mieszkańcy największej z dawnych republik, Federacji Rosyjskiej, przeżywają powtórkę z rozrywki. Syci i bardziej świadomi świata po dekadzie niemal nieprzerwanego boomu ekonomicznego napędzanego eksportem surowców zaczęli się domagać zmian wiodących kraj w kierunku demokracji i rządów prawa. Dlaczego tak późno? Wszystkie dawne republiki sowieckie, którym w spadku przypadły zasoby gazu czy ropy, zakonserwowały system polityczny i zrezygnowały z modernizacji gospodarek. Rosja też poszła na skróty.

>>> Polecamy: "Economist": postkomunistyczny Wschód rozczaruje się Zachodem

Reklama
Początkowo wszystkie nowe państwa wchodziły w 1992 r. z podobnymi problemami. Przede wszystkim w efekcie rozpadu związkowego podziału pracy, w ramach którego poszczególne republiki otrzymały konkretne zadania do wykonania. I tak Białorusi przypadł przemysł elektroniczny, Mołdawia miała zająć się rolnictwem, a Uzbekistan uprawą bawełny. Gdy ZSRR upadł, minęły długie lata, zanim przedsiębiorstwa przystosowały się do nowych warunków i znalazły rynki zbytu.
Społeczeństwa przeżyły ogromny szok. PKB postsowieckich republik spadł kilkukrotnie.Dopiero w 2000 r. pierwsza z byłych radzieckich republik, Estonia, odtworzyła wielkość gospodarki z okresu sowieckiego. Trzem państwom – Gruzji, Mołdawii i Ukrainie – ta sztuka nie udała się po dziś dzień.
Mieszkańcy ZSRR poznali smak bezrobocia, upadłych zakładów, niewypłacanych emerytur głodowej wysokości. I wielu mniejszych, nieraz absurdalnych utrudnień wynikających z istoty sowieckiej gospodarki. Tiziano Terzani, słynny włoski reportażysta, opisywał problemy Ormian i Azerów z tytoniem. Filtry do produkowanych w Azerbejdżanie papierosów były wytwarzane przez zakłady w Armenii. Gdy między republikami wybuchła wojna, więzy handlowe zostały przerwane. Azerowie byli skazani na papierosy bez filtra, Ormianie zostali z samymi filtrami.

Gaz i ropa zapewniają czas...

Rosji udało się przywrócić podstawowe funkcje państwowe za prezydentury Władimira Putina, która zbiegła się ze wzrostem cen surowców energetycznych na światowych rynkach. Od dymisji Borysa Jelcyna w sylwestra 1999 roku większość najważniejszych urzędów została obsadzana przez znajomych Putina ze służb i Petersburga. Do pewnego momentu nikomu to nie przeszkadzało, a tandem Putin – Dmitrij Miedwiediew cieszył się nawet 70-proc. poparciem społecznym. Ostatnie miesiące to jednak postępująca degradacja ich popularności, modne stało się publiczne wyśmiewanie rządzących, a po sfałszowanych jesiennych wyborach do Dumy wybuchły protesty, jakich Moskwa nie widziała od czasów Michaiła Gorbaczowa.
Rosjanie, zaznawszy materialnego dobrobytu, coraz częściej dostrzegają niedostatki własnego państwa. – Nasi rodzice całe dziesięciolecia przestali w kolejkach po kiełbasę. Kolejną dekadę głodowali w jelcynowskiej Rosji. Dzisiaj, gdy w końcu mają godziwą pensję, nadrabiają zaległości i przesiadują w centrach handlowych. Mamy dziś ważniejsze sprawy na głowie niż troszczenie się o zawartość garnków – mówił nam Stas Zacharow, 21-latek z Nowosybirska.
Jakie to ważniejsze sprawy? Oligarchów, którzy uwłaszczyli się na państwowym majątku i do tej pory zachowali wpływ na politykę. Wszechobecną korupcję, której nie zwalczy zmiana szyldu, jak w przypadku utworzenia policji w miejsce milicji. Przestarzałą strukturę gospodarki, opartej wyłącznie na ropie i gazie. Sypiącą się infrastrukturę energetyczną i transportową. Brak realnej alternatywy politycznej. Służalcze wobec władz media elektroniczne, które w odróżnieniu od zdystansowanej wobec Kremla prasy drukowanej docierają do każdego rejonu kraju.
Najciekawsze jest to, że nawet zbliżeni do rządu eksperci doskonale zdają sobie sprawę z zaniedbań. – Ciągle tkwimy w XX w. Uzależnienie od sprzedaży ropy i gazu to nasza pięta achillesowa. W spadku po ZSRR odziedziczyliśmy mnóstwo gospodarczych niewydolnych molochów – mówił „DGP” Jewgienij Gontmacher z prezydenckiego Instytutu Współczesnego Rozwoju. – Tymczasem XXI w. to wiek małych przedsiębiorstw, zdolnych do innowacji. Pod tym względem wciąż znajdujemy się w latach 50. XX w. To samo można powiedzieć o naszym systemie politycznym. Miękki autorytaryzm nie przystaje do XXI w. Mamy państwo giganta, które wypełnia nieproporcjonalnie wielki obszar gospodarki. Jeśli tego nie zmienimy, wylecimy na boczny tor światowej cywilizacji i dołączymy do państw, z którymi nikt się nie liczy – tłumaczył.

...ale nie likwidują wyzwań

Wielu ekspertów jest zdania, że era putinizmu zbliża się do końca. Po planowanych na marzec wyborach prezydenckich z pewnością dojdzie do eskalacji protestów. Władza nie zdecyduje się bowiem na w pełni uczciwe wybory. W takim przypadku Rosję czekałaby druga tura głosowania, a przed nią Putin musiałby stanąć do debaty z rywalem. Z kolei porażka Władimira Władimirowicza niekoniecznie musi oznaczać marsz ku demokratycznej Rosji. Nawet w liberalnej Moskwie większą popularnością niż umiarkowane Jabłoko cieszą się komuniści Giennadija Ziuganowa.
Innymi słowy dekada rządów Putina jedynie zamroziła wybór, przed którym Rosja i tak będzie musiała stanąć. Z podobnego faktu zdają sobie sprawę też inni autokraci. Przywódcy Azerbejdżanu, by nie kusić losu, po cichu zdemontowali stojący w Baku pomnik obalonego dyktatora Egiptu Hosniego Mubaraka. Prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew po krwawych protestach w Żangaozenie z grudnia 2011 r. poszedł na ustępstwa wobec manifestantów, m.in. odwołał odpowiedzialnych za strzelanie do robotników komendantów policji.
Błędy Rosji wprost wynikały z jej uzależnienia od ropy i gazu, skutecznie odciągającego od wdrażania reform, których brak wywołuje dziś protesty. Jeśli spojrzeć wyłącznie na dane dotyczące PKB, republiki bogate w zasoby najlepiej wyszły na upadku ZSRR. Gospodarka Turkmenistanu wzrosła w porównaniu z 1991 r. czterokrotnie, Azerbejdżanu i Uzbekistanu – dwukrotnie. W 2006 r. Baku pobiło rekord wszech czasów, gdy PKB w skali roku wzrósł o 34,5 proc. Słabiej wypadły Kazachstan i Rosja. Pięć wymienionych republik zarabia krocie na wysokich cenach surowców naturalnych. Ropa, gaz i inne skarby są jednak zarazem ich błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
Z jednej strony państwa te nie mają problemów z terminowym wypłaceniem emerytur. Tam też pensje należą do najwyższych w całej WNP (poza Uzbekistanem) i przekraczają równowartość 1400 zł, a w Kazachstanie i Rosji nawet 2000 zł. Spośród państw byłego ZSRR więcej zarabia się tylko w będących od ośmiu lat członkami UE krajach nadbałtyckich. W zamian za małą stabilizację gospodarczą społeczeństwa państw surowcowych zapewniają stabilizację polityczną, co umożliwiało ich przywódcom niemal nieskrępowane poszerzanie władzy i kooptowanie do niej rodzin i znajomych.
– Macie wielki potencjał, który zacznie działać, jeśli pieniądze z ropy zainwestuje się w kapitał ludzki – mówił o Azerbejdżanie radiu Deutsche Welle Anatolij Własow z agencji analitycznej Wiestnik Kawkaza. Te same słowa można odnieść to reszty opisywanych mocarstw energetycznych. Potencjał ten wciąż bowiem pozostaje w uśpieniu. Turkmenistan, największy beneficjent wzrostu PKB, od upadku ZSRR jest rządzony przez groteskowy reżim i obok Korei Płn. należy do najbardziej zamkniętych państw świata. Obecny prezydent Gurbanguly Berdimuhamedow stopniowo demontuje najbardziej kuriozalne pamiątki po zmarłym w 2006 r. Saparmyracie Nyyazowie, jednak w to miejsce wprowadza własny kult jednostki. Kazachstanem i Uzbekistanem nieprzerwanie od końca lat 80. rządzą byli szefowie partii Nursułtan Nazarbajew i Islom Karimow. Ten pierwszy niedawno otrzymał od parlamentu oficjalny tytuł Jełbasy, czyli Ojca Narodu. W Azerbejdżanie od 11 lat rządzi dynastia Alijewów.
Podziemne bogactwa pozwalają tym reżimom rządzić bez liczenia się z opozycją. W Turkmenistanie oponenci praktycznie nie istnieją, w Kazachstanie większość z nich to dawni stronnicy Nazarbajewa, którzy popadli w niełaskę. Uzbeckiemu reżimowi zdarzało się zabijanie alternatywnych polityków przez wrzucanie do wrzątku i tłumienie rebelii przy użyciu czołgów, Azerbejdżan przoduje we wtrącaniu do więzień rozpolitykowanych blogerów.
Obok możliwości wstrzymania reform politycznych zasoby naturalne dały przywódcom dużą dozę faktycznej niezależności od Rosji. Rangę symboliczną ma to, że jedynymi państwami poradzieckiej Azji, które zmieniły alfabet z cyrylicy na łaciński, były właśnie kraje surowcowe – Azerbejdżan, Turkmenistan i Uzbekistan, zaś Kazachstan snuje podobne plany na bliską przyszłość. O lojalność Aszchabadu czy Taszkentu to Moskwa musi zabiegać. Uzbekistan przez krótki okres 2001 – 2005 był nawet kluczowym sojusznikiem USA w regionie, zaś Turkmenistan formalnie wystąpił z WNP i usunął z kraju wielu etnicznych Rosjan.

Poczet pasożytów

Co się natomiast działo z republikami ZSRR, które nie mogły liczyć na łatwe pieniądze z handlu złożami? Miały one do wyboru dwie drogi. Niektóre ze względów geopolitycznych były w stanie wymóc na Rosjanach, by ci dotowali ich gospodarki. Chodzi przede wszystkim o Białoruś, historycznie prorosyjską Armenię i pozbawione zasobów Kirgistan oraz Tadżykistan. W najlepszych latach rosyjskie dotacje, przede wszystkim w postaci zaniżonej ceny ropy i gazu, sięgały 30 proc. białoruskiego PKB. W Tadżykistanie 70 proc. dochodów mieszkańców stanowią przelewy od pracujących w Rosji gastarbeiterów.
Rosyjskie wsparcie opłaciło się, jeśli chodzi o czysty wzrost wartości lokalnego PKB. Wymienione kraje plasują się w środku stawki pod względem dynamiki wzrostu gospodarczego. PKB wzrósł tam w ciągu dwóch dekad od 14 proc. (Tadżykistan) do 32 proc. (Armenia). Wyjątkiem in plus jest Białoruś, której gospodarka jest obecnie niemal dwukrotnie większa niż w 1991 r. Mińsk to dla Moskwy jednak znacznie cenniejszy sojusznik niż pozostała trójka. To państwo europejskie, graniczące z NATO i UE, będące krajem tranzytowym dla rosyjskich surowców, dysponujące nieźle wykształconą siłą roboczą i sporym potencjałem. Stąd większe korzyści finansowe dla państwa Aleksandra Łukaszenki.
Z drugiej strony rosyjskie darmowe pieniądze niczym narkotyk uzależniły cztery wymienione stolice od Rosji. Gdy Kreml zaczął przykręcać kurek finansowy dla Białorusi, lokalna gospodarka wypadła z torów i kroczy ku gospodarczej zapaści. Na papierze wzrost PKB wciąż wygląda przyzwoicie, jednak Mińsk stracił kontrolę nad przyrostem zadłużenia, rentowność obligacji, co trudno sobie wyobrazić, przekroczyła poziom greckich, zaś białoruski rubel był w 2011 r. najszybciej tracącą na wartości walutą świata. Dolar pod koniec roku był w Mińsku o 187 proc. droższy niż na początku.
Co więcej, rosyjska kroplówka dokonała tego, co w innych państwach zrobiły surowce naturalne. Infrastruktura pozostała przestarzała, nie wprowadzono przejrzystych zasad działania gospodarki, trudno też mówić o wprowadzeniu państwa prawa. Łukaszenka podczas krótkotrwałej odwilży w stosunkach z Zachodem wprowadził pewne zmiany gospodarcze (obniżył podatki, ułatwił rejestrację firm, uprościł procedury celne), jednak trudno określić je mianem systemowych. Gospodarka wciąż jest oparta na nierentownych, należących do państwa molochach. Niska wydajność pracowników odbija się na wysokości ich pensji. Przeciętny Białorusin i Ormianin pracuje dziś za równowartość niecałego tysiąca złotych. Tadżykowi na życie musi wystarczyć 480 somoni, czyli 290 zł.

Europejscy prymusi

Drugą drogą poszły państwa, które ze względów historycznych nie zamierzały na stałe wiązać się z Rosją, a brak zasobów uniemożliwił im zakonserwowanie systemu gospodarczego. Ich wybór mógł być tylko jeden: wejście na drogę reform, które mogłyby je upodobnić pod względem politycznym i gospodarczym do państw zachodnich. Modernizacja była konieczna, ponieważ odcięcie się od rosyjskiej pępowiny kosztowało krocie. Prymusami pod tym względem były oczywiście państwa nadbałtyckie, które do ZSRR zostały wcielone dopiero w 1940 r.
Litwa, Łotwa i Estonia szybko i sprawnie opuściły strefę rublową, powiązały swoje nowe waluty z niemiecką marką i otworzyły się na handel z Zachodem, świadomie odcinając się od Wschodu. Dzięki szybkiemu rozwojowi usług bankowych i pomyślnej informatyzacji przez kilka lat prosperity były nazywane bałtyckimi tygrysami. Estonia niemal całkowicie przeniosła urzędy do internetu, Tallin postawił na wirtualne recepty, urzędowe adresy e-mailowe dla każdego obywatela czy możliwość głosowania online. Sprawnie wdrożony unijny dorobek prawny pozwolił na wejście do UE już w 2004 r.
Pozytywny obraz bałtyckiej trójki poważnie naruszył niedawny kryzys gospodarczy. Łotwa była najsilniej dotkniętym spadkami PKB państwem Europy. W 2009 r. jej PKB spadł aż o 18 proc. Silny wstrząs spotkał także Litwinów i Estończyków. Cała trójka przetrwała kryzys jedynie dzięki drakońskim cięciom budżetowym i pomocy z MFW. Recesja jednak tylko podkreśliła determinację państw bałtyckich na drodze do westernizacji. Estonia pomimo spadku gospodarczego nie poszła na skróty, rozdmuchując wydatki rządowe, zdołała spełnić kryteria konwergencji i 1 stycznia 2011 r. przyjąć euro. Jej dług publiczny w relacji do PKB pozostaje jednocyfrowy – to ewenement w skali świata. Lepszy wskaźnik mają jedynie Brunei, Hongkong i Oman.
Po zwycięstwie rewolucji róż i dojściu do władzy Micheila Saakaszwilego do bałtyckich prymusów dołączyła też Gruzja. Dzięki ultraliberalnym reformom i zdecydowanej walce z korupcją Tbilisi trafiło na 16. miejsce wśród najbardziej przyjaznych przedsiębiorcom gospodarek świata. Spośród państw europejskich wyżej sklasyfikowano jedynie Irlandię i państwa nordyckie. Deregulacja była tak daleko idąca, że unijny komisarz Sztefan Fuele podczas niedawnej wizyty w Gruzji stwierdził, że gospodarze będą musieli zdeliberalizować część przepisów, jeśli poważnie myślą o stowarzyszeniu z UE. Mimo to Tbilisi wciąż jest daleko od poziomu rozwoju z 1991 r. Zadecydowały o tym toczone na początku lat 90. wojny, które zdewastowały do cna lokalną gospodarkę.
Do tego grona krajów nieco na siłę można też zaliczyć Mołdawię i Ukrainę. Państwa te, mimo licznych wątpliwości, wciąż należą do najbardziej demokratycznych krajów postsowieckich, jeśli nie liczyć Litwy, Łotwy i Estonii. Zarazem jednak lata lawirowania między Moskwą a Brukselą i niekonsekwentnie wdrażanych reform skutkują słabym poziomem rozwoju gospodarczego. – Paradoksalnie Ukraina najszybciej rozwijała się pod koniec rządów Leonida Kuczmy, gdy o gospodarkę dbali obecni przywódcy kraju, Wiktor Janukowycz i wyśmiewany Mykoła Azarow. Rządy pomarańczowych, choć cieszyli się oni sporą popularnością na Zachodzie, zakończyły się spowolnieniem gospodarczym – mówi „DGP” ukraiński analityk Kost Bondarenko.

Co dalej z „bliską zagranicą”

Choć trudno przywrócić gotowemu omletowi poprzedni wygląd surowego jajka, reintegracja przestrzeni postsowieckiej pozostaje naczelną ambicją Kremla. Dla Putina, który swego czasu nazwał upadek ZSRR mianem największej katastrofy geopolitycznej XX w., świeżo ogłoszony pomysł unii eurazjatyckiej będzie zapewne hasłem kluczem kampanii wyborczej i idee fixe jego – praktycznie pewnej – prezydentury. Problem polega jednak na tym, że większość dotychczasowych projektów integracyjnych inspirowanych z Moskwy okazała się klapą. Przede wszystkim Rosja nie dysponuje atrakcyjną soft power, która mogłaby przyciągać jej sąsiadów. Kreml nie jest w stanie zaoferować ani sposobu na modernizację gospodarki, ani recepty na stabilne i sprawne rządzenie państwem.
Wyzwania, które stoją przed tzw. bliską zagranicą, są wszak podobne do wyzwań stojących przed samą Rosją. Z Rosjanami chętnie integrują się najwyżej przywódcy takich państw, jak Kirgistan czy Tadżykistan, dla których dawna metropolia jest wielkim rezerwuarem miejsc pracy i źródłem tanich kredytów. Ale już Białoruś i Ukrainę, bez których każda próba integracji jest postrzegana na Kremlu jako niepełna i kaleka, do integracji trzeba przymuszać wojnami handlowymi, groźbą odcięcia gazu czy politycznymi pohukiwaniami. Dlatego także niejasna na razie idea unii eurazjatyckiej, kształtowanej na wzór UE, stoi pod dużym znakiem zapytania.