Nie została jeszcze u nas ujawniona żadna wielka afera związana z wyłudzeniem unijnych dotacji. – To kwestia czasu. Raporty przesyłane przez Warszawę są tak dobre, że aż budzą podejrzenie – mówi Marek Kaduczak z OLAF, unijnej jednostki antykorupcyjnej
By wyciągnąć jak największe dopłaty z Unii Europejskiej, Grecy wymyślili uprawy plastikowych drzewek oliwnych. Hiszpanie dotowali krajowe mleczarnie, choć zamiast hodowlą krów zajmowały się sprowadzaniem mleka z dalekich Chin, we Włoszech po dotacje chętnie sięgała nawet cosa nostra. Polska na tym tle wydaje się ostoją praworządności, jednak eksperci ostrzegają, że ten spokój to cisza przed burzą.
– Koledzy z Wielkiej Brytanii śmieją się, że do lat 70. ubiegłego wieku nieznany był u nich proceder wyłudzania publicznych pieniędzy. Dopiero gdy Zjednoczone Królestwo weszło do Wspólnoty, Brytyjczycy nauczyli się, jak można kombinować, by nielegalnie lub nawet legalnie, ale kreatywnie stosując prawo, wyciągać pieniądze ze Wspólnoty. Ale i tak tam jest bardzo pod tym względem spokojnie – mówi DGP Marek Kaduczak, szef wydziału prawnego w Europejskim Urzędzie ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). O wyłudzaniu unijnych dotacji wie wszystko lub prawie wszystko, bo zaradność przedsiębiorców, rolników oraz urzędników z UE wciąż go zaskakuje.
Mniejsze i większe nieprawidłowości przy wydawaniu tych pieniędzy zdarzały się we Wspólnocie od początku. Ale przełomowy był rok 1999. Wybuchł wtedy jeden z największych skandali finansowych w UE. Była premier Francji, ówcześnie komisarz ds. edukacji Edith Cresson została oskarżona o nepotyzm i sprzeniewierzenia finansowe: m.in. przez wiele lat zatrudniała swojego dentystę jako doradcę. Po kontroli w biurach wszystkich komisarzy odkryto, że podobne działania to raczej reguła niż wyjątek. Doprowadziło to w rezultacie do upadku całej Komisji Europejskiej oraz powołania wewnętrznej jednostki antykorupcyjnej, czyli właśnie OLAF.
Szybko okazało się, że pracy jej nie zabraknie, szczególnie przy kontrolowaniu legalności wydawania dotacji. – Po tym jak kilka lat temu Grecja przedstawiła wyliczenia dotyczące gajów oliwnych, z których wynikało, że terenów uprawnych jest więcej, niż wynosi powierzchnia całego kraju, wydawało się, że nikt nie będzie bardziej pomysłowy. A jednak co i raz trafiają do nas sprawy, które udowadniają, że pomysłowość ludzka nie zna granic – dodaje Kadaczuk.
Reklama

Polska niewinność

Polska pomysłowość do tej pory wydawała się w stanie uśpienia. Choć jesteśmy jednym z największych beneficjentów unijnej pomocy (z funduszy przedakcesyjnych otrzymaliśmy ok. 6 mld euro, ok. 10 mld euro w latach 2004 – 2006, a w obecnej perspektywie budżetowej, która kończy się w 2013 roku, łącznie 91 mld euro), to skala malwersacji, wyłudzeń, naginania prawa czy takiego jego tworzenia, by wspierało konkretne grupy osób, jest wyjątkowo mała. Do OLAF rocznie trafia zaledwie kilkanaście spraw przeciwko Polsce (w 2010 roku było ich 17, podczas gdy w trzykrotnie mniejszej Holandii prowadzono ich 13), służby specjalne także nie były specjalnie nimi przeciążone – od 2004 roku w ABW łącznie przeprowadzono w takich sprawach 27 dochodzeń.
– Rzeczywiście wypadamy na tle Unii bardzo korzystnie. Owszem, wybuchają pewne afery, ale nie jest tego tak dużo – mówi ekspert ds. funduszy unijnych Ewa Nowińska z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. – W OLAF jednak wcale nie jesteśmy zadowoleni z tych polskich statystyk. Są one tak dobre, że aż wzbudzają podejrzenia. Albo polskim władzom nie zależy na dogłębnym przeglądzie, jak są wydawane unijne fundusze, albo nie potrafią tego dobrze zrobić. I nasuwa się przypuszczenie, że prędzej czy później takie historie zaczną jednak wypływać – mówi Kaduczak.
– Polska wchodziła do UE w momencie, gdy brukselscy urzędnicy byli już mocno wyczuleni na wszelkie pomysły wyciągania wspólnotowej pomocy – Jerzy Kwieciński, były wiceminister rozwoju regionalnego ma proste wytłumaczenie powodów, dla których wyłudzenia dotacji nie są w Polsce plagą. – Doskonale wiedzieli, do czego zdolni są unijni przedsiębiorcy, i spodziewali się, że biznesmeni z nowych państw członkowskich będą wyjątkowo pod tym względem przedsiębiorczy. Dlatego tak przygotowano przepisy, by zapobiec wszelkim metodom na nieuprawnione wyciągnięcie funduszy. Oczywiście nie przed wszystkimi problemami można się ustrzec, ale sito jest naprawdę bardzo restrykcyjne – dodaje Kwieciński. – Rzeczywiście zadbano o to, by przepisy pozostawiały jak najmniej przestrzeni do interpretacji i tym samym największych blamażów udało się uniknąć – potwierdza Ewa Nowińska.
Urzędnicy przeprowadzający kontrole wydatkowania pieniędzy unijnych w Polsce twierdzą, że mamy bardzo szczelny system kontroli. Przede wszystkim audyty robią skarbówki, ale także takie wydatki bierze pod lupę NIK oraz resort rozwoju regionalnego. Dlatego też dużych przekrętów jest mało. – Czasami wręcz uważam, że regulacji jest zbyt dużo i w efekcie chętnym jest niezwykle ciężko spełnić formalne warunki otrzymania dotacji – dodaje Kwieciński.

Słynne orzechowe drzewka

Ale mimo tych wszystkich środków i tak nie udało się nam całkiem ustrzec przed wyciąganiem pieniędzy Unii, choć często dzieje się to najzupełniej legalnie.
– Początkowo największe zainteresowanie budziły dopłaty dla rolników. Najgłośniej było o polskich orzechach włoskich, na których wiele osób całkiem dużo zarobiło – opowiada Kadaczuk z OLAF. Od lipca 2004 roku rolnicy – lub osoby, które stawały się nimi z dnia na dzień – mogli za posadzenie 50 drzew orzecha włoskiego na hektarze ziemi dostać dotację na prowadzenie uprawy ekologicznej. Nakłady na założenie plantacji wynosiły zaledwie 300 zł. Tymczasem do 2007 roku można było otrzymać z UE nawet 1,6 tys. zł dopłaty na hektar za pierwsze trzy lata prowadzenia uprawy i 1,5 tys. za kolejne dwa lata. I choć w 2009 dopłaty do uprawy orzecha włoskiego zostały zlikwidowane, to ci, którzy przed tą datą zaczęli hodować orzechowce, otrzymywali pieniądze do lutego tego roku.
Interes na ekologicznych uprawach orzecha włoskiego polegał na tym, że żadne przepisy nie zobowiązywały „ekorolnika” do zbierania plonów. I nic dziwnego, że sposób na łatwy zarobek zwietrzyło sporo osób. Wśród pionierów znalazł się m.in. wiceminister środowiska Maciej Trzeciak. Media ujawniły, że polityk załatwił sobie fikcyjny meldunek w jednej z wsi, by wykupić ziemię od Agencji Nieruchomości Rolnych. Na dotacjach zarobił kilkaset tysięcy złotych. Podobnie zrobił były prezes Dariusz Rohde, który przyznawał wprost, że orzechem zajął się dlatego, że z tego typu działalności są duże dopłaty i nie wymaga to pracy. O fikcji całej zabawy z orzechami świadczy fakt, że największe plantacje, liczące od 100 do 300 ha, powstały w województwach zachodniopomorskim i warmińsko-mazurskim, gdzie ze względów klimatycznych nie ma szans, aby się udały. W dodatku rolnik może je po pięciu latach zaorać, co oznacza, że z plantacji (orzech daje plon po ośmiu latach) może nie być ani jednego orzecha. Co ciekawe, w przygotowanym przez UE specjalnym zestawieniu roślin, do których uprawy można było ubiegać się o dopłaty, znajdowały się takie, jak nawłoć czy głóg. Nawłoć to chwast. Za jej hodowlę przez pięć lat można było kosić spore dotacje. Całkowicie legalnie.
Teraz mówi się, że wśród polskich ekorolników hitem są hodowle malin. Choć są one o wiele bardziej czasochłonne od orzecha, to znacząco bardziej opłacalne. Dopłata wynosi ok. 3 tys. zł za hektar. A firmy certyfikujące nie muszą znowu wydawać żadnych potwierdzeń o zbiorze owoców. Wystarczy sam fakt, że uprawa spełnia unijne wymagania ekologiczne.
Socjolog Piotr Bielski opisuje, że robiąc badania dotyczące ekorolnictwa w 2009 roku, zwracał uwagę, że gwałtowny wzrost takich gospodarstw był bezpośrednio związany z dotacjami. – „Ekorolnicy, z którymi prowadziłem wywiady, często przytaczali znamienny przykład rolników z Marszałkowskiej w Warszawie, czyli cwanych wielkomiejskich biznesmenów, którzy kupili ziemie, najczęściej łąki, i pozorując uprawy ekologiczne, otrzymywali dopłaty” – pisał w pracy. W jego ocenie na blisko 5 tys. ekologicznych gospodarstw góra tysiąc to takie, które rzeczywiście produkują towary na sprzedaż.
I choć były to działania legalne, może się jednak zdarzyć, że sprawa trafi do prokuratury. Tak jest często w przypadku dopłat do gruntów rolnych. – To jednak najczęściej groszowe przypadki. Pojawiają się na fali kontroli prowadzonych przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa – mówi Romuald Basiński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. ARiMR często wtedy wykrywa, że rolnik choć unijne pieniądze pobierał, to o ziemię nie dbał. Ta stała odłogiem, a do nieużytków dopłat nie ma. W takich przypadkach dotację trzeba zwrócić, czasem może paść zarzut popełniania przestępstwa. Ale do więzienia za to jeszcze nikt nie trafił.
– Takie wyłudzenia dotacji rolniczych są najbardziej charakterystyczne dla państw południowej Europy. Zazwyczaj biorą się z nacisków poszczególnych grup rolników, hodowców czy producentów, pod których wpływem lokalni politycy zamieszczają w przepisach często kuriozalne procedury – mowi Kaduczak z OLAF. I dodaje, że niestety Polska przejęła od nich najgorsze wzorce. Choć jeszcze takich historii jak te z Włoch jeszcze u nas nie było. W grudniu 2010 roku odkryto tam fałszywe uprawy cytrusów: nie było ani plantacji, ani owoców, ani soku, który rzekomo powstawał z nich w Hiszpanii. W kwietniu 2011 roku niemiecki dziennik „Der Spiegel” opisał przekręt z włoskimi krowami w roli głównej – rolnicy pobierali dopłaty do produkcji mleka i produktów nabiałowych, chociaż co piąta krowa, na która pobierano dopłaty, w ogóle nie istniała. Mleko jednak na rynek trafiało, śledczy podejrzewają, że sprowadzano je nielegalnie z Europy Wschodniej. W cały proceder zamieszani byli urzędnicy ministerstwa rolnictwa. Z kolei w Wielkiej Brytanii głośnym echem odbiła się afera z ekologiczną fermą jaj. Po skontrolowaniu jej działalności okazało się, że sprzedawała znacząco więcej jajek, niż znosiły kury hodowane na farmie. „Nadwyżkę”, czyli zwykłe, tanie nieekologiczne jaja, po prostu pokątnie skupywano na targach.

Fikcyjne faktury

To, w czym za to doganiamy Unię, to kombinowanie przy fakturach do rozliczeń dotacji. – Albo ceny były zawyżone, albo w ogóle nic nie kupiono, a w dokumentach oczywiście próbowano rozliczać pieniądze – mówi DGP inspektor Andrzej Bartyska, rzecznik prasowy Urzędu Kontroli Skarbowej w Gdańsku. Jak tłumaczy, pokusa zawyżania wartości faktury, dzięki czemu część pieniędzy może trafić do kieszeni, wciąż nie należy do rzadkich.
Mechanizm jest banalny. Przykładowo: towar kosztował 100 tys. zł, dzięki umowie ze sprzedawcą na fakturze pojawia się 150 tys. Jeżeli zwrot z Unii wynosi około 70 proc., 35 dodatkowymi tysiącami kupujący dzieli się ze sprzedawcą. Kontrolowani beneficjenci dotacji unijnych popisywali się także kreatywnością przy opisie zakupionych usług czy towarów, tak by otrzymać zwrot pieniędzy. Rzecznik wspomina, jak jedna z kontrolowanych restauracji miała na fakturze wpisany wydatek na drogie urządzenie chłodnicze, tymczasem po kontroli okazało się, że są to zwykłe termosy.
Takie sprawy często wypływają dopiero po latach. W ubiegłym roku w Rzeszowie ABW zatrzymała dwóch przedsiębiorców podejrzanych o to, że jeszcze w latach 2002 – 2004 przedłożyli w ramach prowadzonej działalności gospodarczej nierzetelne faktury VAT, na podstawie których uzyskali dotacje unijne z oddziałów Agencji Rozwoju Regionalnego w Rzeszowie i Mielcu.
Zaś niecałe dwa tygodnie temu z łowickiej prokuratury do sądu trafiła sprawa dyrektora oraz księgowej diecezjalnego radia Victoria, którzy od 2007 do 2009 na potęgę fałszowali dokumenty uprawniające do pobierania dotacji z UE. Oboje są oskarżeni o wyłudzenia, zaś 54-letnia była już księgowa dodatkowo o podrabianie m.in. listy płac, rachunków, faktur, umów. Dzięki jej obrotności przez kilka lat pieniądze płynęły strumieniami, a to na projekty promujące region, a to aktywizujące bezrobotnych. Przez dwa lata udało im się uzyskać z różnych instytucji państwowych dotacje w wysokości ponad 250 tys. zł, z tego część stanowiły pieniądze unijne. Jednym z pomysłów na rozliczenia było dawanie pracownikom nagród, których nie otrzymywali, a jedynie potwierdzali odbiór. Najczęściej działo się to za pośrednictwem księgowej, która podrabiała ich podpisy. Jak twierdzi rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania, oskarżonym grozi do ośmiu lat więzienia.
Próby podrasowania faktur nadal są częste. Niecały rok temu CBA zatrzymało przedsiębiorcę, który na koszt Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007 – 2013 próbował wyłudzić 200 tys. zł na „urządzenia pralnicze”. Na produkcję worków zaś próbował wyciągnąć blisko 2 mln zł dotacji pewien przedsiębiorca z Płońska. Przedstawił nierzetelne dokumenty, w których zawyżał wydatki poniesione na zakup maszyn do innowacyjnej produkcji worków z folii oksybiodegradowalnej. Kilka miesięcy wcześniej, także z lubelskiego oddziału Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, milion złotych próbował zdobyć biznesmen z Ukrainy. 37-letni Dmytro P. jako prezes jednej ze spółek z siedzibą w Warszawie wystąpił o dotację na zakup maszyn do produkcji piasku do kuwet dla kotów. Według śledczych przedstawił sfałszowany dokument na zakup dwóch włoskich maszyn, które miały kosztować 2 mln zł. Urządzeń jednak wcale nie nabył.
Nie zawsze chodzi tylko o nieuczciwy zarobek. Czasem pomysłowość to ostatnia deska ratunku przed utratą dotacji. Prokuratura w Częstochowie od pięciu lat prowadzi sprawę firmy, która otrzymała prawie 3 mln zł dotacji z programu SAPARD na modernizację firmy przetwórstwa mięsnego w Kamienicy Polskiej. Wygląda na to, że inwestorzy fałszowali faktury pod presją czasu: nie mieszcząc się w zatwierdzonych terminach, namówili wykonawcę do sfałszowania dokumentacji. Musieli wykazać, że prace zostały wykonane i opłacone, tak by otrzymać zwrot pieniędzy. Firma wystawiała więc fakturę za fikcyjne prace, a następnie dla uprawdopodobnienia transakcji przelewała pieniądze na konto wykonawcy. Oczywiście pieniądze z powrotem trafiały do inwestora. W sprawę zamieszany był także inspektor nadzoru, który zatwierdzał niewykonane prace. Jak na razie tylko ten ostatni został skazany, bo dobrowolnie poddał się karze. – Reszta, czyli m.in. prezes firmy, inwestor, wykonawca, czeka na wyroki. Grozi im nawet 10 lat – mówi Tomasz Ozimek z prokuratury w Częstochowie.

Przestępcy z ekspercką wiedzą

To jednak mało wyrafinowane próby wyłudzeń. Dużo większym problemem stają się te, gdzie o dotacje zaczynają się starać wyspecjalizowane w oszustwach gospodarczych grupy przestępcze. Wśród śledczych mówi się nawet, że od czasu wejścia do UE ten rodzaj przestępczości wszedł w Polsce na nowe tory. – Trzeba być ekspertem lub dysponować wręcz grupą kilku świetnie przygotowanych osób, by móc przedstawić kilkadziesiąt czy nawet kilkaset dokumentów poświadczających nieprawdę, tak by móc wyłudzić dofinansowanie – mówi Nowińska. Potwierdzają to sprawozdania generalnego inspektora informacji finansowej. – Coraz częściej, ze względu na ogromne dotacje i możliwość ich wyłudzenia oraz w celu wyprania pieniędzy pozyskanych z nielegalnej działalności, przemysłem energetyki wiatrowej interesują się grupy przestępczości zorganizowanej. W związku z dużą rolą władz lokalnych w popieraniu wniosków o dotacje w tym sektorze mamy do czynienia również z ryzykiem działań korupcyjnych – zauważa GIIF.
– Rzeczywiście trzy dziedziny najbardziej dziś narażone na potencjalne próby wyłudzenia funduszy to: energetyka, koleje i informatyzacja – przyznaje Jerzy Kwieciński. – Nie tylko dlatego, że są w nie inwestowane ogromne pieniądze, ale dodatkowo potrzebna jest naprawdę specjalistyczna wiedza, by ocenić merytoryczną jakość dokumentacji. A z tym urzędnicy bardzo często nie dają sobie rady. Osoby kontrolujące wnioski mają wiedzę merytoryczną z zakresu finansów i formalnej strony wniosków, nie mają za to zbyt dużego pojęcia np. o systemach informatycznych. W efekcie bez zastrzeżeń akceptują zakup oprogramowania po kilkukrotnie zawyżonej cenie – tłumaczy.
Tak właśnie wyglądała choćby historia konkursu zorganizowanego w pod koniec 2009 roku przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości dla firm, które miały zbudować „szybki mobilny internet w każdym domu dzięki technologii HSPA+”. PARP wybrała 47 firm, które miały otrzymać w sumie ponad 1,1 mld zł z funduszy unijnych. Dosyć szybko okazało się, że część z nich ma zastanawiająco bliskie powiązania – w momencie rejestracji miały tę samą siedzibę, te same osoby zasiadające w zarządach oraz radach nadzorczych. A jakby tego było mało, choć miały wdrażać nowoczesny szerokopasmowy internet, to nie posiadały nawet rezerwacji częstotliwości potrzebnej do jego uruchomienia. Ostatecznie do wypłaty całości pieniędzy nie doszło. A niedoszłymi beneficjentami zajęli się prokuratorzy i ABW. Wątpliwości śledczych budzi 14 spółek, które w sumie starały się o 0,5 mld zł dofinansowania. Co ciekawe, wśród 17 osób, którym postawiono zarzuty, znalazł się 33-letni białostocki biznesmen Tomasz S., twórca spółki Europrimus Consulting, od kilku lat specjalizujący się w doradzaniu, jak pozyskiwać dotacje unijne.
Sprawa wypłynęła dopiero trzy lata po przyznaniu dotacji. – Niestety podobnie może być z innymi malwersacjami. Wprawdzie zaksięgowane jest już trzy czwarte wypłat z obecnej perspektywy unijnej, ale wydaliśmy w Polsce dopiero jedną czwartą dotacji. Czyli jesteśmy tuż przed największą falą wypłat i najpewniej też falą ujawniania przekrętów – przyznaje Kwieciński.
Po orzechach włoskich przyszedł czas na maliny: dopłaty do hektara sięgają nawet 3 tys. złotych. I nie trzeba przedstawiać żadnych dowodów, że owoce się zebrało
ikona lupy />
euro / ShutterStock