– Jesteśmy jak mamuty – mówi dziennikowi „El Pais” Luis, były urzędnik. Po tym, jak on i jego żona stracili pracę, czteroosobowa rodzina musi przeżyć za 1400 euro renty, którą państwo wypłaca osobom w wieku przedemerytalnym. A to oznacza, że Luis musiał nie tylko zrezygnować z wakacji, samochodu, karty bankowej i internetu, ale nawet podstawowe produkty żywnościowe kupuje wyłącznie w sieci dyskontowej Mercadona, której sklepy jak grzyby po deszczu pojawiają się we wszystkich miastach kraju.

Luis i tak ma szczęście: nie musi spłacać kredytu hipotecznego. Od początku kryzysu banki eksmitowały 300 tys. rodzin. To problem, który dotyczy niemal każdego Hiszpana, bo na fali nieruchomościowego boomu aż 82 proc. mieszkańców kraju stało się właścicielami swoich mieszkań. W konsekwencji dług gospodarstw domowych osiągnął poziom 220 proc. PKB, jeden z najwyższych na świecie.

Banki, które kiedyś tak hojną ręką udzielały pożyczek, teraz są bezwzględne w egzekwowaniu należności. W razie zalegania ze spłatą przejmują mieszkanie za 60 proc. jego wartości, tłumacząc to załamaniem nieruchomościowego rynku. Różnicę kredytobiorca musi nadal spłacać, tyle że nie ma gdzie mieszkać. Gdy wybuchł kryzys w 2009 r., eksmisje w 80 proc. dotyczyły cudzoziemców przybyłych w okresie prosperity. Bez oparcia w nowej ojczyźnie, zwykle zatrudnieni w budownictwie, które jako pierwszy sektor gospodarki padło ofiarą kryzysu, szybko musieli dać za wygraną i często wracać do ojczyzny.

Ale dziś sytuacja jest już diametralnie różna. Cudzoziemcy stanowią jedynie 40 proc. osób wyrzucanych z mieszkań. Większość to rodowici Hiszpanie, którzy stają się bezdomnymi we własnym kraju. Spłata kredytów to tylko jeden z powodów, dla którego już 35,9 proc. hiszpańskich rodzin nie jest w stanie stawić czoła niezaplanowanym wydatkom, a 25 proc. i bez tego nie może związać końca z końcem. Wszystko w kraju drożeje z powodu podniesienia przez rząd VAT , akcyzy i wszelkich innych opłat. Jednocześnie maleją pensje w sektorze publicznym, podobnie jak świadczenia socjalne.

Reklama

W najgorszej sytuacji są osoby starsze. – Mamy wielu przyjaciół po pięćdziesiątce, którzy nie mogą znaleźć pracy. Owszem, będzie im się należała emerytura, ale dopiero wtedy, gdy osiągną 67. rok życia (rząd Mariano Rajoy przesunął wiek emerytalny – red.). A przecież przez te kilkanaście lat trzeba z czegoś żyć – żali się konserwatywnemu dziennikowi „ABC” F., były pracownik banku z Walencji. Podobnie jak on wszyscy bohaterowie publikowanych w hiszpańskich gazetach reportaży o zaniku hiszpańskiej klasy średniej odmawiają podania swojej tożsamości, a czasem nawet i pełnego imienia. Załamanie poziomu życia jest dla nich zbyt brutalne, wstyd deklasacji społecznej zbyt duży.

ikona lupy />
Jędrzej Bielecki / Forsal.pl