Co roku kilkadziesiąt tysięcy rezerwistów może się spodziewać skierowania na szkolenia do jednostek wojskowych. Nie będzie można uchylać się od takiego obowiązku
Od przyszłego roku wezwań do wojskowych komend uzupełnień powinny się spodziewać osoby, które wcześniej służyły w armii, a teraz są w rezerwie. Jest ich nawet kilkaset tysięcy. Rząd nowy wymóg wprowadza specjalnym rozporządzeniem. Właśnie trafiło ono do konsultacji, mimo że wątpliwości, czy zmiany są konieczne, miał nawet sam minister obrony narodowej.
– To zaskakująca decyzja, bo wciąż brakuje ochotników do Narodowych Sił Rezerwowych (NSR), a tu nagle rząd decyduje się na dodatkowe przymusowe wezwania na ćwiczenia – mówi DGP Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej.
Powrót do obowiązkowych ćwiczeń może dziwić, bowiem od trzech lat nie ma zasadniczej służby wojskowej. Tworzą ją ochotnicy. MON tłumaczy jednak, że armia to nie tylko zawodowcy i NSR.
– To również rezerwa, która jest głównym źródłem ludzi w przypadku konfliktu zbrojnego – tłumaczy ppłk Jacek Sońta, rzecznik MON.
Reklama
Docelowo co roku w armii ma być przeszkolonych 30 tys. rezerwistów. Szkolenie ma trwać 10 dni. To może okazać się problemem dla firm, bo nie będą mogły odmówić skierowania na nie.

Projekt szkolenia rezerwy do konsultacji

Rada Ministrów może zarządzić wprowadzenie obowiązkowych ćwiczeń wojskowych dla żołnierzy rezerwy w przypadkach zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub wystąpienia potrzeb Sił Zbrojnych. Z takiej możliwości chce właśnie skorzystać armia. Resort obrony narodowej przesłał już do konsultacji projekt rozporządzenia w sprawie wprowadzenia obowiązkowych ćwiczeń.
Zgodnie z nim wszystkie osoby, które miały jakikolwiek kontakt z wojskiem, będą musiały się liczyć z obowiązkiem odbycia 10-dniowego szkolenia. Dotyczy to zarówno byłych żołnierzy zawodowych, jak i tych, którzy odbywali obowiązkowo zasadniczą służbę wojskową. Już w przyszłym roku pierwszych wezwań może się spodziewać około 3,6 tys. rezerwistów. W kolejnych latach liczba ta ma się systematycznie zwiększać. Docelowo co roku do jednostek ma trafiać około 30 tys. osób.
– Mamy nowy sprzęt i musimy szkolić rezerwę, bo nie mamy obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej. Potrzeby w tym zakresie są bardzo duże i wojsko powinno wysyłać jeszcze więcej wezwań niż planuje – wyjaśnia gen. dyw. dr hab. Bogusław Pacek, doradca ministra obrony i rektor Akademii Obrony Narodowej.
Podkreśla, że obecnie takich ćwiczeń praktycznie nie ma. Zaznacza, że jeśli rząd podejmuje decyzje o dodatkowym szkoleniu rezerwistów, to resort jest odpowiedzialny za wykonanie tego polecenia. Działania takie – zgodnie z art. 101 ust. 10 ustawy z 21 listopada 1967 r. o powszechnym obowiązku obrony (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 461 z późn. zm.) muszą wynikać z zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub potrzeb Sił Zbrojnych.

To tylko ćwiczenia

Nie przygotowujemy się do wojny. Jeśli takie zagrożenie wystąpiłoby, przywrócony zostałby obowiązek zasadniczej służby wojskowej – wskazuje Czesław Mroczek, wiceminister obrony narodowej.
Prowadzone ćwiczenia mają jednak przygotować rezerwę na taką ewentualność.
– Szkolenie jest niezbędne z punktu widzenia potencjalnego konfliktu. W takim przypadku każdy wyszkolony człowiek będzie na wagę złota – przyznaje ppłk Jacek Sońta, rzecznik MON.
Cywile mogą jednak inaczej oceniać decyzję w tej sprawie. Obecny rząd szczycił się utworzeniem zawodowej armii i zniesieniem obowiązkowej służby. Od 2010 roku do wojska mieli trafiać tylko ci, którzy chcą. MON wielokrotnie podkreślał, że obywatele nie będą już wzywani na przymusowe ćwiczenia.
Powszechny obowiązek obrony nie został jednak zlikwidowany. Zawieszone są tylko pobór i zasadnicza służba. Dlatego od części obywateli będziemy nadal wymagać minimalnego zaangażowania w postaci obowiązkowych ćwiczeń w jednostkach wojskowych – przekonuje Czesław Mroczek.

Narodowe Siły Rezerwowe nie wypaliły

Profesjonalnie przeszkoloną rezerwą miały być Narodowe Siły Rezerwowe. Armii wciąż jednak nie udaje się pozyskać 20 tys. ochotników do tej formacji.
– NSR okazały się wielkim niewypałem. Dlatego resort decyduje się na powrót do rozwiązań, które były stosowane w ludowym wojsku – wyjaśnia generał Roman Polko, były dowódca GROM.
Jego zdaniem armia nie ma pieniędzy i sprzętu do szkolenia żołnierzy zawodowych, a co dopiero rezerwistów.
– Nie ma sensu wzywać byłych wojskowych do jednostek tylko po to, aby się tam nudzili – dodaje.
Również pracownicy wojskowych komend uzupełnień (WKU) uważają, że pomysł jest kontrowersyjny.
– Wezwani stawią się, by zobaczyć nowe mundury i sprzęt wojskowy, który jest w muzeum – żali się anonimowo jeden z pracowników WKU z woj. mazowieckiego.

Opór pracodawców i społeczeństwa

Z ustaleń DGP wynika, że szef resortu obrony narodowej zdaje sobie sprawę ze społecznej dezaprobaty, jaką może wywołać decyzja o przymusowych ćwiczeniach. Dlatego opóźniał decyzję o przesłaniu projektu do konsultacji. W praktyce – ze względu na społeczny opór – bardzo trudno będzie wezwać rezerwistów i wymóc na nich stawiennictwo. Nie będzie też brakowało argumentów z ich strony: po co nam wojsko zawodowe, jeśli dodatkowo wzywa się rezerwę – twierdzą pracownicy WKU.
Problem dostrzegają też pracodawcy.
– Zabieranie pracownika na 10 dni, zwłaszcza kluczowego dla zakładu, będzie dla firmy bardzo uciążliwe – przyznaje Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan.