Niedawno Ministerstwo Skarbu Państwa (MSP) sprzedało 130 mln akcji Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) stanowiących 7 proc. wszystkich udziałów w najpotężniejszym polskim koncernie energetycznym. Dziś państwo nadal jednak zachowuje kontrolę właścicielską z blisko 55-proc. pakietem walorów. Podobnie w Tauronie i Enei, które znajdują się na giełdzie. Ostatnia z państwowych grup energetycznych, Energa, szykowana jest właśnie do debiutu ale i jej MSP nie chce wypuścić z rąk.

Inwestorzy i giełda

Tymczasem prywatyzacyjne plany z jesieni 2007 r. zakładały sprzedaż inwestorom strategicznym dwóch z czterech kontrolowanych przez Skarb Państwa grup energetycznych, a w przypadku dwóch pozostałych giełdowe debiuty. Inwestorom strategicznym przeznaczone zostały Enea oraz Energa. Sprzedaż tej pierwszej w ostatnim momencie została odwołana z powodu... braku gwarancji, że zainteresowany wyłożeniem ponad 5 mld zł za kontrolny pakiet akcji francuski EDF wybuduje nowy blok węglowy w Kozienicach. Gruba gotówka przeszła rządowi koło nosa, ale dziś przynajmniej inwestycja jest już realizowana.
Z kolei w wyścigu po Energę najwyżej zalicytowała PGE – inna z państwowych grupa, która w listopadzie 2009 r. zadebiutowała na warszawskim parkiecie. Cel – wzmocnienie bilansu grupy przed rozpoczęciem gigantycznego programu inwestycji. Na drodze do mariażu stanął jednak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który bał się monopolistycznych zachowań spółki przerastającej branżę o głowę. Chyba słusznie, bo analiza danych raportu European Energy Markets Observatory autorstwa Capgemini pokazuje, że w krajach z dużą koncentracją ceny energii są wyższe, a zmiana sprzedawcy prądu nie daje klientom takich korzyści jak na rynkach zliberalizowanych.
Reklama

Zmiana strategii

Te wszystkie wydarzenia wymusiły jednak zmianę strategii prywatyzacyjnej polskiej energetyki. Choć od początku utrzymywano strategiczny cel utrzymania kontroli państwa nad przesyłem energii i gazu w Polsce, to w ostatnich miesiącach do tej grupy dołączyło również wytwarzanie i dystrybucja energii do naszych domów. W Polsce ponad 80 proc. energii elektrycznej wytwarza się w państwowych elektrowniach i tylko kilka procent dystrybuuje poza liniami energetycznymi należącymi do „wielkiej czwórki”. Największym zagranicznym producentem energii jest EDF z 10-proc. udziałem w rynku dzięki sprywatyzowanej kilkanaście lat temu elektrowni Rybnik i kilku elektrociepłowniom. Potem jest także francuski GDF Suez (m.in. elektrownia Połaniec), należący do Zygmunta Solorza-Żaka Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, niemieckie RWE oraz fiński Fortum.
Co ciekawe w ostatnich tygodniach to właśnie zagraniczne koncerny energetyczne prowadzące działalność w Polsce odwołały kilka dużych inwestycji liczonych w miliardach złotych.
- Tymczasem budowa nowa bloków jest nam potrzebna, żeby w ciągu 4-5 lat nie zaczęło w Polsce brakować energii elektrycznej – mówi Krzysztof Żmijewski, były prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych.

Inwestycyjne kłopoty

Budowa elektrowni mających zastąpić te pamiętające jeszcze początek lat 70. ubiegłego wieku niemal w całości spoczywa więc na barkach państwowych grup energetycznych. Te jednak nawet jeśli nie odwołują inwestycji, mają kłopot z ich realizacją. Większość projektów opóźnia się z powodów formalnych – spółki mają związane ręce kiepską ustawą o zamówieniach publicznych – albo inwestycje blokują eko-prawnicy, jak w przypadku budowy dwóch wielkich bloków węglowych w Opolu przez PGE.
W tej sytuacji jednoznaczna ocena tego czy decyzja o pozostawieniu energetyki pod kontrolą państwa jest słuszna czy nie do prostych nie należy. Są jednak eksperci, którzy ostro krytykują rząd.
- Dyskusja o tempie sprzedaży państwowego majątku jest bezcelowa, bo rząd nie prowadzi prawdziwej prywatyzacji polegającej na sprzedawaniu spółek inwestorom strategicznym. Zamiast tego wprowadza spółki na giełdę, nie zmieniając w sposób fundamentalny struktury właścicielskiej, bo na parkiet trafiają mniejszościowe pakiety akcji – mówił DGP Maciej Grelowski z BCC.
Jego zdaniem funkcja państwa w gospodarce powinna ograniczać się do regulacji najważniejszych jej sektorów oraz stanowienia dobrego prawa.

Prywatyzacja i kontrola

Wybierać inwestora strategicznego czy może akcjonariuszy z giełdy papierów wartościowych? Ten pierwszy bierze na siebie odpowiedzialność za kupowaną spółkę i można go do czegoś zobowiązać, np. do inwestycji czy pakietów pracowniczych. Jest też partnerem do rozmów dla rządu i związków zawodowych. Ale jak pokazuje zamieszanie z prywatyzacją Enei i odwołanie transakcji za pięć dwunasta branżowy inwestor nie zawsze daje pewność realizacji państwowych celów jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego państwa.
Innym rozwiązaniem jest rynek kapitałowy. Jeśli firma pójdzie na giełdę, własność jest rozproszona, a poszczególni akcjonariusze mogą mieć sprzeczne interesy. W efekcie wyniki finansowe tak prywatyzowanych firm mogą się okazać gorsze. Za tym drugim sposobem przemawia jednak łatwość przeprowadzenia operacji, zwłaszcza jeśli spółka już jest notowana na giełdzie. Inwestorzy niechętnie jednak biorą udział w takich prywatyzacjach. Z tego względu giełda nie jest dobrym miejscem na znalezienie inwestora strategicznego dla energetyki. Powód – to bardzo kosztowny biznes, dlatego nowy właściciel zawsze chce mieć decydujący wpływ na losy firmy, w którą inwestuje. Spory na walnym mu w tym nie pomogą.
Zróżnicowane jest podejście rządów poszczególnych krajów do prywatyzacji energetyki. Węgrzy chętnie wpuszczają do siebie firmy zagraniczne, ale pod warunkiem że nie są kontrolowane przez rządy innych krajów. Zaszokowali ostatnio Europę nakazem 10-proc. obniżek cen energii i gazu. Na oddanie energetyki w ręce zagranicznych inwestorów nie zdecydowali się Czesi i zamiast sprzedawać, przeprowadzili konsolidację sektora wokół koncernu CEZ. Co ciekawe, dwaj najwięksi producenci energii w Niemczech – E.ON i RWE – są w pełni kontrolowani przez prywatny kapitał, ale realizują politykę energetyczną państwa, bo zmusza je do tego prawo. Sektor energetyczny z rąk wypuścili także Włosi. Pierwsze skrzypce gra u nich Enel, w którym Rzym ma mniejszościowy 26-proc. pakiet akcji. Udział zagranicznych podmiotów nie przekracza 8 proc.