Komisja Europejska ostrzega, że Polska nie daje sobie rady z wykonaniem zaleceń zawartych w Agendzie Cyfrowej. Najgorzej jest z budowaniem szybkiego, stacjonarnego internetu. – Rzeczywiście jest pod tym względem niedobrze, ale istnieje szansa, że szybko poprawimy wskaźniki. Wreszcie po kilku latach przygotowań udało się rozpocząć prace nad sieciami światłowodowymi – uspokaja dr Jerzy Kwieciński, ekspert BCC ds. funduszy europejskich.
Polska ma na ten cel kilka miliardów złotych, a do zbudowania tylko na ścianie wschodniej – blisko 11 tys. km sieci. Jeszcze rok temu NIK alarmowała, że tempo budowy sieci jest stanowczo za wolne. W ramach 16 wojewódzkich regionalnych programów operacyjnych planowano prawie 3,5 tys. kilometrów szerokopasmowej sieci, która miała zapewnić dostęp do szybkiego internetu ponad 4,5 mln osób. Po pięciu latach inwestycji sieć ma zaledwie 66,1 km.

>>> czytaj też: Jak nie zaprosić cyberzłodzieja do swojej firmy?

A projekt szerokopasmówki we wschodniej Polsce miał jeszcze ambitniejsze założenia. Miało powstać prawie 10,5 tys. km światłowodów, ale do tej pory nie zbudowano nawet kilometra.
Reklama
– Było sporo problemów, przygotowanie przetargów ciągnęło się niemiłosiernie, ale właśnie od początku tego roku poszczególne województwa już zaczęły je rozstrzygać i podpisywać umowy. Na każdą z tych inwestycji potrzeba 18–24 miesięcy – przekonuje Kwieciński.
Polska jest największym beneficjentem dotacji na rzecz budowy internetu szerokopasmowego w UE. Blisko 40 proc. tego budżetu trafiło właśnie do nas i stąd też pilna uwaga Komisji, czy te fundusze przynoszą efekty. – Efekty będzie widać dopiero pod koniec przyszłego roku. Ale bardziej niż o te duże inwestycje obawiałbym się o ostatnią milę, czyli doprowadzenie internetu bezpośrednio do ludzi. Tutaj niestety już widać, że nie damy rady w tej perspektywie – dodaje ekspert.
Ale nie mniejszym problemem jest wciąż niewysokie zaufanie i w efekcie także wykorzystywanie sieciowych usług. Polska ma jeden z najniższych w Unii odsetek internautów, którzy deklarują korzystanie z e-administracji. Według Komisji Europejskiej jest ich ledwie 22 proc., podczas gdy średnia unijna jest o 10 pkt proc. wyższa. Jak się okazuje, najczęściej rezygnujemy z e-administracji, bo wolimy osobisty kontakt z urzędnikiem lub dlatego, że i tak działanie trzeba będzie potwierdzić tradycyjnie.
– Wciąż jest mało e-usług, są one niestety słabo znane i rozumiane przez urzędników, a więc nie wierzymy, że rzeczywiście internet w kontaktach z biurokracją będzie pomocny. Nie ma podaży, więc i popyt, czyli rosnąca liczba aktywnych internautów, jest niewielka – uważa Andrzej Piotrowski, ekspert ds. rynku telekomunikacyjnego z Centrum im. Adama Smitha.