Grupka młodych informatyków spod Olsztyna zbudowała drukarkę 3D, dzięki której niedługo każdy z nas będzie mógł sobie samodzielnie, w parę minut, zrobić np. buty. Albo filiżankę do kawy.
Podziw budzi nie tylko urządzenie, ale też sposób, w jaki zdobyto na nie fundusze.
– Ile osób u nas pracuje? Oj, to się u nas tak szybko zmienia, że muszę szybko policzyć. W Olsztynie otworzyliśmy właśnie nowe biuro i tu pracuje siedem osób, a w oddziale w Hongkongu kolejne siedem – wylicza Karolina Bołądź, odpowiedzialna za PR w firmie Gadgets3D. I wspomina, że na początku firmę tworzyły tylko dwie osoby: Rafał Tomasiak i Marcin Olchanowski – 28-letni kumple jeszcze z czasów szkoły średniej. Obaj pochodzą z Gołdapi, potem uczyli się w Ełku.
Zaprzyjaźnili się, bo dzielili wspólną pasję: telefony komórkowe, a konkretnie pisanie oprogramowania do nich. Szło im na tyle dobrze, że jeszcze w czasie studiów zainteresowały się nimi międzynarodowe koncerny telefoniczne i zaproponowały im pracę w Hongkongu. Wyjechali. Marcin ostatecznie tam został, a Rafał wrócił do Polski i postanowił w rodzinnych stronach założyć własną firmę. Wkrótce dołączył do niego brat – Radosław. Potem z ogłoszenia o pracę przyszła olsztynianka Karolina Bołądź. Ta chwilę później za pośrednictwem Facebooka odnowiła znajomość z kolegą ze szkoły Grzegorzem Wiśniewskim, który – jak się okazało – projektował własne drukarki. I ostatecznie też dołączył do zespołu. Tak powstała młoda firma, która z czasem nazwała się Gadgets3D i postanowiła zająć się naprawdę gorącym trendem – drukiem przestrzennym.
Reklama

Druk na wymiar

Już od kilku lat drukarki przestrzenne, czy inaczej 3D, wykorzystywane są do „drukowania”, a raczej produkcji prototypów, głównie na potrzeby przemysłów medycznego, motoryzacyjnego czy lotniczego. I już od kilku lat specjaliści wróżą im świetlaną przyszłość. Chris Anderson, redaktor naczelny magazynu „Wired”, w książce „Makers. The New Industrial Revolution” twierdzi wręcz, że dzięki nim świat czeka nowa rewolucja przemysłowa. Stara się udowodnić, że ta w XIX-wiecznej Anglii odbyła się w świecie atomów, ta internetowa z końcówki XX-wieku pokazała siłę świata bitów, a „teraz, najbardziej innowacyjni przedsiębiorcy zastanawiają się, jak za pomocą druku 3D przenieść projekty ze świata bitów z powrotem do świata atomów”. I co ważne, jego głos nie jest odosobniony.
Coraz więcej ekspertów i ekonomistów uważa, że druk 3D może wywrócić do góry nogami proces produkcji towarów, może być prawdziwym katalizatorem rozwoju przedsiębiorczości. Przede wszystkim radykalnemu obniżeniu ulegną koszty wejścia na rynek – zanim firma uruchomi produkcję na masową skalę, dzięki drukarce 3D może przygotować prototyp przedmiotu i sprawdzić, jak odbierany jest on przez potencjalnych klientów. Za jej pomocą można przecież stworzyć dosłownie wszystko: sukienki, buty, zabawki, figurki, elementy budowy mechanizmów. Jedynym ograniczeniem wydaje się wyobraźnia.
Wszystko to brzmi pięknie, tyle że na razie same drukarki 3D to produkty bardzo drogie i trudne w obsłudze. Nieraz już samo ich złożenie z części przesyłanych przez producenta to wyzwanie na kilka tygodni pracy. – I to jest właśnie nasza nisza, a właściwie nie nisza, tylko ogromny rynek, który można podbić – tłumaczy Bołądź. I opowiada historię, jak chłopaki z Mazur stworzyli drukarkę 3D: „Zaczęli od sklepu internetowego z asortymentem do druku, czyli od sprzedaży elementów do składania drukarek przestrzennych. Ale od początku po głowie chodził im pomysł na stworzenie własnego urządzenia, tyle że wygodniejszego i tańszego od konkurencji, które mogłoby trafić do małych firm, biur projektowych, instytutów naukowych”. – O tym, że 3D to rewolucja, mówi się od lat, wciąż jednak na poziomie rozważań teoretycznych. I to nie dlatego, że brakuje nam technologii, wręcz przeciwnie – te już są opracowane i nie ukrywamy, że my nie wymyśliliśmy nowych. Brakuje raczej konsumenckiego przełożenia tych technologii – tłumaczy Bołądź.

Pieniądze dały im kopa

Dwa lata temu zespół Gadgets3D postanowił wizję niedużej i prostej w obsłudze drukarki 3D zamienić w rzeczywistość. Pierwszy jej prototyp powstał już po kilku miesiącach, jednak nie spełniał wymagań założonych przez zespół. Poprawianie prototypu zajęło kolejne kilka miesięcy i pochłonęło sporo pieniędzy. – Od początku jednak przyjęliśmy strategię, że nie będziemy szukać dofinansowania od żadnych instytucji, funduszy inwestycyjnych czy pisać wniosków o unijne wsparcie, bo formalności zajęłyby za dużo czasu. Nie chcieliśmy, jak inne start-upy, zajmować się jeżdżeniem po przeróżnych konferencjach, tylko pracą nad produktem. Całość finansowana była z własnych środków, aż wreszcie w tym roku z niemalże gotowym urządzeniem postanowiliśmy poszukać wsparcia. Niemal od razu pomyśleliśmy o Kickstarterze – wspomina Bołądź.
Kickstarter to najbardziej znany serwis specjalizujący się w crowdfundingu, czyli finansowaniu przeróżnych projektów przez społeczności, które są danym pomysłem zainteresowane. Fundusze na nim zbierają filmowcy, pisarze, fotograficy, przeróżni artyści, twórcy gier (od karcianych przez planszówki aż po komputerowe), projektanci ubrań, startujący przedsiębiorcy z przeróżnych branż i oczywiście od groma start-upów technologicznych. W ciągu trzech pierwszych lat działania Kickstartera finansowanie za jego pośrednictwem zdobyło 18 tys. projektów, które zebrały łącznie blisko 320 mln dol. Wśród nich znalazła się także młoda firma z Olsztyna.
– Mieliśmy już prototyp drukarki, nazwaliśmy go Zortrax M200, potrzebowaliśmy jednak nie tylko pieniędzy, lecz także oceny i głosów z rynku, czego od takiego urządzenia oczekują. Stąd właśnie pomysł z Kickstarterem, bo to nie tylko crowdfunding, ale także portal społecznościowy, który pozwolił nam przeprowadzić coś na kształt badania rynku bez inwestowania w nie ogromnych pieniędzy – tłumaczą twórcy Gadgets3D.
Swoją drukarkę w serwisie zachwalali: może drukować przedmioty z różnych tworzyw sztucznych, m.in. najpopularniejszego ABS (akrylonitryl-butadien-styren) czy mniej rozpowszechnionego nylonu. Nie trzeba podłączać jej do komputera, a wystarczy włożyć do urządzenia kartę pamięci z zapisanym modelem projektu. Przedmioty modeluje się w programie napisanym od zera przez Gadgets3D, które zapewnia też aktualizacje oprogramowania i wsparcie techniczne, gdyby coś poszło nie tak. Na zdjęciach przykłady druku: figurki ze świata fantasy, kubki na długopisy, podstawki pod telefony, niektóre z przedmiotów bardzo skomplikowane – jak sześcian, w którego wnętrzu obracają się mniejsze sześciany. Do tego Zortrax jako pierwszy na rynku drukarek domowych będzie posiadał 12-miesięczną gwarancję. Taka propozycja na Kickstarterze momentalnie chwyciła i w ciągu miesiąca udało się zebrać niemalże 180 tys. dol. od 144 osób. To wystarczyło, by firma mogła zacząć produkcję.

Nanosprzęt, wielka idea

Urządzenia są wytwarzane w Hongkongu, w którym Marcin Olchanowski kieruje filią firmy. Właśnie z taśmy produkcyjnej schodzi pierwsza partia – ok. 100 drukarek, które trafią do największych donatorów z Kickstartera. Kolejna partia ok. 500 urządzeń przeznaczonych już na rynek komercyjny ma zostać wyprodukowana jeszcze w tym roku. Już działa sklep internetowy skierowany głównie na rynek amerykański i zachodnioeuropejski, w którym już jest oszacowana cena Zortaxa: 1,9 tys. dol. – Właśnie taka dostępna dla małych biur projektowych, instytutów badawczych, architektów cena, obok łatwości w użytkowaniu urządzenia, była przez użytkowników Kickstartera najczęściej podnoszona. Bo choć na rynku są już małe drukarki 3D, to wciąż są za drogie i za bardzo skomplikowane, by małe i średnie firmy mogły sobie na nie pozwolić. Mamy świadomość, że rynek dla tych urządzeń jeszcze nie pojawił się w Polsce, dlatego w pierwszej kolejności uderzamy do Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. Na naszym krajowym rynku mocniej chcielibyśmy zadziałać w perspektywie dwóch lat – ocenia Bołądź.
Dalsze plany Gadgets3D są jeszcze bardziej ambitne. Chcą stworzyć drukarkę 3D dla hobbystów – jeszcze mniejszą, łatwiejszą w obsłudze, do prostszych projektów, wytwarzaną na skalę masową i z ceną zamykającą się w 600 dol. – prace już ponoć trwają. – Wstępnie ten projekt nazwaliśmy Zortax Nano – mówi Bołądź. Ale jeżeli się powiedzie, to jego efekty wcale nie będą nano. Wtedy rzeczywiście będziemy mieli do czynienia z rewolucją przemysłową.