Ale jestem zmuszona to cierpieć, kiedy przychodzę w gości do pewnych znajomych, gdzie pani domu ma obsesję na temat błyszczących, pastowanych podłóg. A negocjacje, że ja wolę na bosaka, na nic się zdają (bo się przeziębię). U innych obowiązuje zakaz palenia tytoniu. Nienegocjowalny z założenia –małe dzieci. I co? Nic. Mam do wyboru: albo przestać tam chodzić, albo podporządkować się panującym tam zwyczajom i zasadom. Gość swoje prawa ma, ale gospodarz większe, bo jest u siebie.
Nie wiem więc, dlaczego się oburzamy, kiedy państwa – w tym przypadku akurat chodzi o Holandię – próbują skłonić do tego ściągających tam emigrantów. Nie wymagają przecież od nich niczego wielkiego, po prostu – żeby się zachowywali tak, jak to jest przyjęte w tym kraju. No bo dlaczego niby, do licha, ma być inaczej? Nawet jeśliby zażądali, aby według purytańskiej mody przybysze zrezygnowali z wieszania firanek. Chcecie wieszać sobie szmaty w oknach, proszę bardzo, ale u siebie. U nas się tego nie robi.
U nas nie zakrywa się twarzy kobietom, nie je psów, nie wykonuje egzekucji za pomocą kamieni itp.
Brak takich wymagań prowadzi do paradoksalnych sytuacji, kiedy goście usiłują podyktować gospodarzowi swoje prawa. Tak jak ostatnio dzieje się to w Londynie, gdzie ekstremiści islamscy zażądali, aby w wyspiarskiej, europejskiej stolicy stosować prawo szariatu, a sprzedających i spożywających alkohol karać chłostą.
Reklama
Jedyne, co mnie dziwi, to fakt, że lojalki i słowne represje (jak w przypadku połajanki Davida Camerona pod adresem polskich emigrantów) dotykają głównie ich europejskich braci, podobnych w obyczajach i kulturze. Więc albo to poszturchiwanie Polaków czy Rumunów może być wprawką przed zaprowadzaniem porządku na szerszą skalę, sondowaniem, jak zareaguje opinia społeczna i Bruksela etc. Albo też, co równie prawdopodobne, przejawem strachu gospodarza, który z zapałem poucza zbyt głośno mówiącego gościa, by nie zauważyć pijaka, który właśnie wymiotuje mu na dywan. Bo przecież ten agresywny osiłek mógłby mu dać w mordę albo jeszcze gorzej. On nie liczy się z nikim i niczym.