Mieszkania na kredyt. Samochody, meble z Ikei, grill. Lemingowe pogadanki o dzieciach. Ich kolkach, sukcesach w szkole. Miks korponudy i mieszczańskiego banału. Czyli tak jak być powinno. Tak jak chcieliśmy.

Zakładałem, że moje pokolenie stanie się odpowiednikiem niemieckiej generacji VW Golfa. Nie za bogatym. Nie za biednym. Pokoleniem, którego głównym problemem będzie ewentualna walka z nadwagą i siedzącym trybem życia. Wyszło zupełnie inaczej. Bo po zaledwie ćwierćwieczu wolności przypomniano nam, że w kapitalizmie nic nie jest dane raz na zawsze. Ani wolność. Ani bogactwo.

W 25-lecie niepodległej Polski niecałe 1300 kilometrów od naszej granicy trwa wojna. Brudna wojna podjazdowa, w której Rosja wyręcza się opłacanymi najemnikami z Kaukazu. Niedaleko naszych granic ta sama Rosja testuje pociski manewrujące Iskander, których celem jest „rażenie krytycznie ważnych obiektów umownego przeciwnika”. Tym umownym przeciwnikiem jest nie kto inny, tylko my. Dywersanci godnościowych idei na cały blok wschodni.

W 25-lecie wolności mamy masę symboliki. W Bornem Sulinowie – mieście enklawie zamkniętym po II wojnie światowej przez gwardyjskie oddziały ZSRR i oddanym Polsce dopiero w 1993 r. – w lokalnej Biedronce zakupy robią żołnierze armii amerykańskiej. Na oddalonym o kilkanaście kilometrów nadarzyckim poligonie ćwiczą razem z polskimi pilotami F-16 obronę przed tymi, którzy w swoich rachubach zdefiniowali nas jako „umownego przeciwnika”. Chichot historii w prezencie na 25-lecie wolności. Amerykanin spacerujący po ulicach opisywanych miejscami wyblakłą cyrylicą. Kupujący w sklepie, który jest symbolem naszej małej stabilizacji. I zajadający obiad w Kafe Sasza, restauracji prowadzonej przez byłego fotografa sowieckiej bazy i jego żonę Ukrainkę.

Reklama

Gdy Borne gości Amerykanów, Warszawa robi wielką politykę. W stolicy oprócz standardowego poklepywania się po plecach mamy dyplomację wagi ciężkiej. Barack Obama spotyka się z prezydentem elektem Ukrainy Petro Poroszenką. Wcześniej rozmawia z Władimirem Putinem i – jak komentuje „Wall Street Journal” – kreśli czerwone linie, których po aneksji Krymu Kreml nie powinien przekraczać. Najpewniej da również Ukraińcom zielone światło do ofensywy w wojnie z rosyjskimi najemnikami w Donbasie.
W tym czasie polscy dyplomaci i politycy będą zabiegać o wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa ze strony Waszyngtonu. Pojawi się temat tarczy antyrakietowej w wersji soft. I zabiegi, by żołnierze USA w Biedronce w Bornem pojawiali się jak najczęściej i jak najliczniej.

Ćwierćwiecze naszej niepodległości przypada na czas decyzji, które określą, na ile trwała jest wywalczona przez nas mieszczańska nuda. Po wysłuchaniu patetycznych przemówień warto sobie odpowiedzieć na kilka istotnych pytań. Jak odnowić gwarancje bezpieczeństwa w ramach nieco skostniałych NATO i UE? W której lidze grać w UE i z kim? Kto w skali polityki globalnej jest naszym sojusznikiem i co w stosunkach z nim może nam przynieść korzyść? Według jakiego planu utrwalać, a tam gdzie trzeba budować od zera instytucje państwa? Według jakiego planu wzmacniać potencjał gospodarczy? Na jakich zasadach gromadzić bogactwo? Jak instytucjonalizować wolność?

Paradoksalnie odpowiedź na te pytania jest znacznie trudniejsza niż te z 1989 roku. Prowadzimy wielką grę w obronie mieszczańskiej nudy. Stawka w niej jest ogromna. Bo ta nasza mieszczańska nuda jeszcze nigdy nie była dla nas tak wiele warta.