Szokujący program stymulacyjnyBanku Japonii, który został zapowiedziany 31. października, wywołał euforię na giełdach. Haruhiko Kuroda został okrzyknięty wirtuozem polityki monetarnej. Japonia wreszcie zaczęła poważnie podchodzić do walki z deflacją. Czy to nie wspaniałe? Co się jednak stanie, gdy bank centralny wykupi w końcu cały rynek obligacji? Dowiemy się, gdy Kuroda, zachowujący się jak nerwowy menedżer funduszu hedgingowego, opanuje japoński rynek. Aby osiągnąć cel inflacyjny w wysokości 2 proc., który jest arbitralny i pozbawiony sensu, Bank Japonii niszczy status Japonii jako gospodarki rynkowej.

Ogłaszając zwiększenie zakupu obligacji rządowych do rekordowego poziomu 709 mld dol. rocznie, bank centralny jeszcze mocniej napompował najbardziej oczywistą bańkę spekulacyjną na rynku obligacji w historii nowożytnej. I pomógł utworzyć nową – na rynku akcji. Ponieważ prawa rządzące finansami i grawitacja idą ze sobą parze, japoński rynek długu może upaść tak mocno, że bankructwo Lehman Brothers w 2008 roku będzie przy tej katastrofie wyglądać jak rozgrzewka. Co gorsze, ze względu na chwieją politykę stóp procentowych w Japonii, tym razem inwestorzy mogą nie zauważyć żadnych znaków ostrzegawczych o zbliżającym się rynkowym niebezpieczeństwie.

Już przed ogłoszeniem skupu aktywów, Japonia straciła ostatnie rzetelne narzędzie do walki ze spadającymi cenami. Kiedy kraj, którego dług publiczny trzeba wyrażać w 16-cyfrowych liczbach (już w sierpniu 2013 roku osiągnął wartość 1 000 000 000 000 000 jenów), doświadcza spadku rentowności obligacji, oznacza to, że wkroczył w finansową „strefę mroku”. Życzę powodzenia przy godziwej wycenie obligacji korporacyjnych, obligacji zabezpieczonych aktywami (tzw. ABS) czy wierzytelnościami hipotecznymi (tzw. MBS).

Biorąc pod uwagę relację do PKB, przy polityce Kurody program luzowania ilościowego w USA wygląda dość osobliwie. Fed zakończył już swój eksperyment z programem QE, tymczasem w Japonii dwukrotnie zwiększa się ten z 2001 roku. Ostatni ruch Kurody oznacza, że luzowanie ilościowe w japońskim wydaniu może trwać bez końca. Bank Japonii stał się bankomatem ministerstwa finansów. Odwrócenie tej zależności będzie nie lada wyzwaniem.

Reklama

Wart 1,2 mld dol. japoński rządowy fundusz emerytalny GPIF drastycznie zmieni strukturę swojego portfela, oddalając się od obligacji. Japonia ma ogromy dług publiczny i szybko starzejącą się gospodarkę. Teraz ten największy na świecie fundusz emerytalny stawia na akcje. Jakimś cudem rentowność 10-letnich obligacji wciąż utrzymuje się na poziomie 0,43 proc. Pewnym wyjaśnieniem tej sytuacji jest oczywiście fakt, że jakaś część rynku jest uśpiona przez wszechobecną płynność. Bank Japonii znajduje się jednak teraz na finansowej bieżni, która zaraz przyspieszy. Rynek domagać się będzie jeszcze większej dawki zastrzyków z gotówką.

Dla japońskich byków cel uświęca środki. Jeśli Kuroda zdoła opanować deflację, która gnębi gospodarkę Kraju Kwitnącej Wiśni od 17 lat, gra będzie warta świeczki. Problem tkwi jednak w tym, że deflacja nie jest przyczyną choroby japońskiej gospodarki, tylko jej efektem ubocznym. Ceny produktów i usług rosnące w tempie ponad 2 proc. staną się poważnym problemem, jeśli premier Shinzo Abe nie postawi na deregulację gospodarki i nie zachęci firm do podnoszenia płac. Rząd tymczasem rozważa kolejną podwyżkę podatku korporacyjnego, który może zdusić wzrost gospodarczy.

Kolejnym problemem jest to, że Kuroda zamienia Bank Japonii w największy na świecie fundusz zarządzania aktywami. Bank centralny tego nie przyzna, ale monetyzuje japoński dług na masową skalę, tak jak rząd robił to w latach 30. XX wieku. Co się stanie, gdy Bank Japonii stwierdzi, że jego kraj potrzebuje wiarygodnego i funkcjonalnego rynku obligacji w nadchodzących latach? Następcom Kurody będzie bardzo trudno uwolnić rynek, który obecny prezes banku centralnego skutecznie znacjonalizował.

Być może geniusz Kurody zostanie obroniony przez historię. Zależy to od tego, czy Abe zdobędzie się na odwagę, by zlikwidować strukturalne bariery dla wzrostu zatrudnienia, rozwoju przemysłu, handlu i energetyki. Postawa Kurody to jednak prawdopodobnie dowód na to, że wchodzenie na rynek na dłuższy czas to jedno, a zostawanie na nim na zawsze to coś zupełnie innego. Aby nie zostać zapamiętanym jako szaleniec, Kuroda powinien dopracować strategię wycofywania się z najbardziej zuchwałych zakupów obligacji w historii.

>>> Czytaj też: Widmo deflacji zagraża światu. Czeka nas kolejna wojna walutowa