Mijający rok miał być rokiem technologii ubieralnej (ang. wearable technology). Eksperci wieszczyli, że już wkrótce na naszych rękach zagoszczą inteligentne zegarki i opaski, a okulary Google Glass staną się obowiązkowym wyposażeniem każdego wielbiciela nowych technologii. Co poszło nie tak?
ikona lupy />
Moto 360 / Bloomberg / David Paul Morris

„Smartfony odchodzą, nadszedł czas wearables”pisała w swoim artykule dziennikarka CNN Money Heather Kelly, wieszcząc kolejną rewolucję na rynku nowych technologii. Wyścig zbrojeń rozpoczął się już w czasie targów CES 2014 w Las Vegas, które zostały całkowicie zdominowane przez inteligentne gadżety. Swoje urządzenia zaprezentowali tam nie tylko tacy giganci, jak Sony, LG czy też Samsung, ale i firmy, które dotychczas nie miały zbyt wiele wspólnego z technologiami mobilnymi np. amerykański Razer – producent sprzętu i akcesoriów dla graczy.

Gdy bitewny kurz opadł okazało się jednak, że „król jest nagi”, a inteligentne gadżety nie oferują użytkownikowi żadnej wartości dodanej. Było to szczególnie widoczne na przykładzie smart-zegarków Samsung Galaxy Gear oraz Sony SmartWatch, które w żaden sposób nie potrafiły przykuć uwagi konsumentów. Krytykowano ich wygląd, krótki czas pracy baterii, niestabilny system operacyjny, a przede wszystkim skrajną niefunkcjonalność. Być może urządzenia te nie wzbudziłyby tak dużych kontrowersji, gdyby był darmowymi dodatkami dołączanymi do smartfonów, a nie gadżetami, których cena przekraczała kilkaset dolarów.

ikona lupy />
Samsung Galaxy Gear 2 Neo / Bloomberg / Brent Lewin
Reklama

Google i Apple straciły swój blask?

W kontekście technologii ubieralnej największe nadzieje wiązano jednak z produktami Google i Apple. Obie firmy od lat brylują w rankingach najbardziej innowacyjnych przedsiębiorstw na świecie. Nie było więc wątpliwości, że jeśli ktoś może rozpocząć „ubieralną rewolucję”, to właśnie któryś z dwóch technologicznych gigantów.

Jako pierwsza rękawicę podjęła firma z Mountain View, która w marcu br. zaprezentowała system operacyjny Android Wear. Dla inteligentnych gadżetów miał być on tym, czym Android stał się dla smartfonów. Kilka dni później Motorola pokazała światu zegarek Moto 360 – pierwszy smartwatch współpracujący ze stworzonym przez Google OS-em. Wydawało się wówczas, że rewolucja jest już blisko. Nic bardziej mylnego. Cóż z tego, że design urządzenia prezentował się znakomicie, w sytuacji gdy wbudowana bateria umożliwiała zaledwie 12 godzin pracy Jaki sens ma posiadanie zegarka, który trzeba ładować dosłownie co kilka godzin? Jak dotąd żaden z producentów nie odpowiedział nam na to kluczowe pytanie.

ikona lupy />
Sony SmartBand / Media

Wciąż nieznana jest również przyszłość urządzenia, które miało być dla Google „asem w rękawie”. Chodzi o okulary Glass. Firma wciąż zwleka z wprowadzeniem ich do szerokiej sprzedaży, a samo urządzenie – jeszcze przed swoją rynkową premierą – zdołało zniechęcić do siebie wielu potencjalnych klientów. W USA przed wejściem do niektórych restauracji pojawiły się nawet specjalne znaki informujące o zakazie korzystania z Glass. Trudno oczekiwać, że ludzie pokochają urządzenie, które na wejściu pozbawia ich prywatności

- Problem z Glass polega również na tym, że oferowana przez to urządzenie technologia nie oferuje niczego, co spełniałoby jakiekolwiek potrzeby przeciętnego człowieka. Być może w przyszłości się to zmieni, ale z pewnością nie w niedalekiej przyszłości – zauważa Will Oremus, dziennikarz serwisu Slate.com

Skoro więc nie Google, to może Apple? Na inteligentny zegarek od firmy z Cupertino entuzjaści jej produktów czekali przez dobre trzy lata. Tim Cook i spółka doskonale podsycali te oczekiwania, utrzymując szczegóły dotyczące swojego urządzenia w ścisłej tajemnicy.

Do czasu. We wrześniu br. świat poznał Apple Watch – pierwszy inteligentny zegarek markowany logiem „nadgryzionego jabłka”. W czasie dwugodzinnej konferencji prezes Tim Cook zachwalał wygląd i możliwości nowego urządzenia, które już na wiosnę 2015 r. ma zagościć na nadgarstkach wielbicieli produktów Apple. W czasie prezentacji nowego urządzenia, w potoku zapowiedzi, zachwytów i entuzjastycznych komentarzy zabrakło jednak odpowiedzi na jedno bardzo ważne pytanie.

Po co?

Jednym z praw rządzących sztuką skutecznego marketingu jest umiejętność wykreowania u klienta potrzeby posiadania danego produktu. W przypadku inteligentnych gadżetów trudno tę potrzebę zidentyfikować. Przynajmniej w tym momencie.

- Musisz znaleźć coś, bez czego ludzie nie będą mogli żyć. Powodem, dla którego tak bardzo lubimy smartfony jest fakt, że bez nich nie potrafimy przetrwać nawet jednego dnia – mówił Kip Fyfe, prezes firmy 4iii Innovations, w czasie dorocznej konferencji Wearable Technologies Conference, która w lipcu odbyła się w San Francisco. – Dopóki wearables nie przekroczą punktu, w którym są jedynie prostym przedłużeniem smartfona, dopóty będziemy je traktować jako niszowe urządzenia dla wielbicieli gadżetów – dodał.

W tym miejscu Fyfe odniósł się do badania Bank Of America, z którego wynika, że już dziś 47 proc. Amerykanów nie potrafi spędzić nawet jednego dnia bez swojego smartfona, a 3 na 10 mieszkańców USA wróciłoby się po zostawiony w domu telefon. Czy ktoś z nas poświęciłby się tak dla swojej opaski Fitbit – zastanawia się Fyfe, który przyznaje, że sam posiada kilka smart-gadżetów – ale nie na swoim nadgarstku lecz na dnie szuflady.

Producenci, którzy od kilkunastu miesięcy zasypują nas dziesiątkami inteligentnych gadżetów pomijają jeszcze jeden istotny fakt: technologia ubieralna to nie tylko zegarki i opaski. Najpopularniejszym wearable 2013 roku, które sprzedało się w ponad 12 mln egzemplarzy był… pasek z czujnikiem tętna zakładany na klatkę piersiową.

Podobne urządzenia były dostępne na rynku już w latach 70. XX wieku. Jednak z jakiegoś powodu w dobie Apple Watch, Samsung Galaxy Gear czy też Nike FuelBand, kilkanaście milionów klientów zdecydowało się na zakup niezbyt wygodnego i dość topornego gadżetu rodem z innej opoki. Dlaczego? Bo spełniło ich potrzeby.

Dopóki producenci smart-gadżetów nie zrozumieją tego prostego faktu, dopóty będą one zalegać na sklepowych półkach. Lub na dnie naszych szuflad.