Facebook poinformował, że drony, które mają dostarczyć internet w trudno dostępne miejsca globu będą testowane w USA jeszcze w tym roku. Po wzbiciu się w powietrze mogą one krążyć nad danym obszarem maksymalnie przez 90 dni.

Dron, ochrzczony nazwą Aquila, pierwsze testy przeszedł w Wielkiej Brytanii. Jego twórcami są inżynierowie i projektanci firmy brytyjskiej firmy Ascenta, którą Facebook kupił w ubiegłym roku za ok. 20 mln dol.

Aquila ma za zadanie dostarczyć internet w te miejsca, gdzie z racji trudnego ukształtowania terenu lub skromnej infrastruktury ludzie są pozbawieni możliwości korzystania z internetu. - Maszyna ma rozpiętość skrzydeł Boeinga 737, ale konstrukcja i rama z włókna węglowego czyni ją nieporównywalnie lżejszą – pisze Facebook w komunikacie.

>>> Czytaj też: Już niedługo zamieszkamy w miastach rządzonych przez Google’a?

Reklama

Szlachetna misja

Aquila może latać na wysokości od 60 tys. do 90 tys. stóp, czyli od ok. 18 do 27 km nad ziemią. Jest zasilana energią słoneczną, dlatego też nad danym regionem może krążyć do 90 dni bez przerwy. W dzień ma wzbić się na maksymalną wysokość, w nocy zejść niżej, by oszczędnie gospodarować energią. Maszyna może emitować sygnał do 10 GB/s.

Aquila to element większego przedsięwzięcia – Internet.org. Jest zawiązanym dwa lata temu przez Marka Zuckerberga partnerstwem firm technologicznych – m. in. Samsunga, MediaTek, Qualcomm, Nokii, Ericssona.

Jak dotąd, we współpracy z lokalnymi telekomami, dostęp do podstawowych usług internetowych (np. wyszukiwarki, serwisów pogodowych, stron z ofertami pracy, maila, rzecz jasna – Facebooka) zapewniono na obszarach m. in. Zambii, Tanzanii, Kenii, Kolumbii, Ghany, Indii, Filipin, Bangladeszu, Pakistanu.

Biznes przy okazji

Po co Facebook to robi? Mark Zuckerberg wymienia szczytne powody – „dostęp do internetu to jedno z praw człowieka”, jest motorem wzrostu gospodarczego w słabo rozwiniętych krajach. Szacuje się, że na Ziemi żyje ok. 7,3 mld ludzi. Wg Zuckerberga, ponad 4 mld wciąż nie ma dostępu do sieci.

Nie da się zaprzeczyć, że projekt jest szlachetny, a firma Zuckerberga inwestuje w niego własne pieniądze. Ale w tej misji jest miejsce na biznes. Trudno się dziwić – Facebook to w końcu prywatna spółka nastawione na wzrost i zarobek.

Każdy nowy internauta to potencjalny użytkownik Facebooka. A nowy użytkownik to zarobek. Średnio, w drugim kwartale br. każdy z 1,5 mld użytkowników Facebooka przełożył się na 2,76 dol. przychodu, w większości reklamowego. Nowi użytkownicy z krajów rozwijających się nie będą dla Facebooka tak dochodowi, niemniej od czegoś trzeba zacząć. Rozbieżności są spore – średni przychód z użytkownika z Ameryki Północnej to 9,3 dol. a z Azji – 1,29 dol.

Jednak projekt budzi też kontrowersje. Np. te związane z neutralnością sieci. Jej zwolennicy pytają, dlaczego Internet.org w segmencie serwisów społecznościowych zapewnia darmowy dostęp jedynie do Facebooka, a nie konkurencji. Z drugiej strony, dlaczego Facebook miałby udostępniać za serwis konkurenta, który nie dorzucił się do inwestycji?

Swoje zastrzeżenia mają też telekomy, które narzekają, że Facebook oferuje za darmo podstawowe usługi internetowe, a korzysta z ich infrastruktury sieciowej, w którą zainwestowali mnóstwo pieniędzy. Podczas imprezy Mobile World Congress Vittorio Colao, prezes Vodafone powiedział: „To prawie tak, jakby Zuckerberg był filantropem, ale za moje pieniądze”. Wypowiedź tą trzeba traktować raczej jako wyraz solidarności z branżą - Facebook nie nawiązał partnerstwa z Vodafone w ramach stworzonego przez siebie projektu. Jeśli użytkownik Internet.org będzie chciał surfować po pełnej sieci, a nie tylko korzystać z podstawowych aplikacji, lokalny telekom naliczy opłaty za transmisję danych.

>>> Czytaj też: Apple i Google nie osiągnęłyby sukcesu bez pomocy rządu

Balony od Google

Inicjatywę udostępniania internetu w trudno dostanych miejscach realizuje również Google, w ramach Project Loon. To specjalne balony, które unoszą się w stratosferze, na wysokości ok. 18 km, dzięki czemu nie przeszkadzają komercyjnym samolotom. Balon Google'a może przebywać w powietrzu ponad pół roku. Firmie z Mountain View zdarzyło się już kilka wpadek, np. gdy południowoafrykański farmer znalazł rozbity balon na pustyni. Ogółem jednak projekt znajduje się w dość zaawansowanym stadium. Kilka dni temu Google podpisał porozumienie z władzami Sri Lanki, dzięki czemu będzie to pierwszy kraj, w którym internet z balonów zostanie udostępniony na masową skalę. Na około 20 mln osób mieszkających w tym kraju, zaledwie 3 mln posiada obecnie dostęp do internetu.

Jaka motywacja stoi za tak wielkodusznym projektem? Podobna, jak w przypadku Facebooka. Nowy internauta, to potencjalny użytkownik, który przekłada się na przychody reklamowe. Dodatkowo, taka działalność służy budowaniu pozytywnego wizerunku. I w tym przypadku pojawiły się jednak głosy krytyczne. – Gdy będziesz umierać na malarię, popatrzysz w górę i zobaczysz taki balon. Nie sądzę, by to pomogło – powiedział w jednym z wywiadów Bill Gates, gdy dwa lata temu Google oficjalnie ogłosił start projektu.