W tym miejscu piszę zazwyczaj o zwierzętach, sprzęcie AGD, moich dzieciach, cudzych żonach, chorobach wenerycznych, piciu i dopiero gdzieś w ostatnim akapicie pojawia się samochód. Jedynym tematem, którego nie dotykam, jest polityka – unikam jej jak nielegalny imigrant kontroli paszportowej. Dziś jednak zrobię wyjątek.
Dlaczego? Bo ostatni tydzień poświęciłem na prześledzenie programów wszystkich partii i doszedłem do smutnego wniosku: nie ma ani jednego komitetu, przy którego pomysłach zatrzymałbym się chwilę dłużej i stwierdził: „O! To jest to, czego oczekujemy ja i moja rodzina”.
Załóżmy przez chwilę, że Polska jest samochodem, któremu niewątpliwie przydałby się lifting. Wnętrze nadaje się do odświeżenia, bo cuchnie w nim zgnilizną, silnik nie pracuje zbyt równo, dobrze byłoby wymienić olej, sprzęgło, założyć nowe opony i popracować nad detalami. Innymi słowy, nie jest beznadziejnie i sprawny serwis z takimi usterkami powinien sobie poradzić. Wystarczą wiedza, chęci, doświadczenie i praca. Ale politycy mają na ten temat inne zdanie.
PiS: Ten samochód to złom. Z pomocą Bożą zniszczymy go, a następnie zaprojektujemy zupełnie od nowa. Nasz dział badań i rozwoju może wydrukować dowolną ilość pieniędzy na ten cel.
PO: To nasz samochód, nie pozwólcie, żeby PiS go zniszczyło. Przecież wymieniliśmy już prawą tylną oponę!
Reklama
Korwin: Koncerny motoryzacyjne to złodzieje, ich szefów należy rozstrzelać.
Zjednoczona Lewica: Pani Basia świetnie pokieruje tym samochodem. Na tylnej kanapie będzie siedział Leszek Miller i mówił jej, gdzie ma skręcać.
Partia Razem: Auta są dla bogatych, dlatego trzeba nałożyć na nie 1500-proc. podatek. Uzyskane pieniądze przeznaczymy na zasiłki dla bezrobotnych pracowników fabryk samochodów.
PSL: Przerobimy go na furgonetkę do przewozu jabłek.
Nowoczesna: Samochody są passé. Polscy przedsiębiorcy już dawno wynaleźli teleport, ale państwo przeszkadza im we wdrożeniu go do produkcji.
Kukiz: Co to jest samochód? Zresztą nieważne, i tak mam to w d.....
Mniej więcej tak to wszystko widzę. Co nie znaczy, że nie pójdę na głosowanie. Po prostu będę się starał wybrać najmniejsze możliwe zło. Najmniejszego szkodnika. Partię, która wydaje mi się najbardziej porządna i uczciwa. Po prostu zagłosuję na tych, którzy najbardziej przypominają mi nową Kię Sorento.
Gdyby ludzie z Kii stworzyli u nas komitet wyborczy, oddałbym na nich głos. Uwierzyłbym nawet w to, że w ciągu dekady dogonimy pod względem rozwoju Niemcy. Bo pamiętam, jak wyglądały ich samochody w 2005 r., a jak prezentują się dzisiaj. W ciągu 10 lat doszli do tego, na co koncerny z Japonii czy Europy potrzebowały pół wieku. Najlepszym tego dowodem jest właśnie Sorento.
Wyjątkowo, zanim wsiadłem do tego auta, sprawdziłem jego cenę. Za 145 tys. zł dostaje się 7-miejscowego SUV-a z napędem na cztery koła, 185-konnym dieslem, automatem, nawigacją, kamerą cofania etc. To bardzo tanio. Tak tanio, że węszyłem spisek – spodziewałem się odpadających części deski rozdzielczej, boczków drzwi wykonanych z pergaminu, foteli skrojonych na miarę hobbita, braku wykładziny w bagażniku, blachy cienkiej jak firanka, silnika o kulturze pracy kosiarki i osiągów, które mierzy się klepsydrą. A żadna z tych rzeczy nie okazała się choćby bliska prawdzie.
Sorento wykonane jest lepiej niż wszystkie japońskie i niemieckie duże SUV-y za podobne pieniądze. Lepiej niż one jeździ, ma lepszy silnik, przestronniejsze i ładniejsze wnętrze, znacznie lepsze materiały. Jest też bardziej komfortowe, cichsze, przyjemniej się prowadzi. Wiem, że brzmi to wszystko jak kiepska kryptoreklama, ale autentycznie nie mogę się nadziwić temu, jak dobre auto zbudowali Koreańczycy. Kia autentycznie mnie oczarowała. Tym, że jest prosta w obsłudze, tak jakbym życzył sobie tego od każdego auta, którym jeżdżę. Tym, że pewnie i bezpiecznie się prowadzi nawet przy dużych prędkościach (co nie jest oczywistością w przypadku samochodów w takim rozmiarze). A przede wszystkim tym, że niczego nie próbuje udawać – nie sili się na bycie superoryginalną, usportowioną, nie kopiuje konkurentów. Jest po prostu sobą – bardzo dużym, bardzo komfortowym, bardzo dobrze jeżdżącym SUV-em za bardzo uczciwe pieniądze.
Jeżeli na siłę mam się czegoś czepiać, niech będzie to tandetna roleta bagażnika i smutna kolorystyka środka. W testowym egzemplarzu miałem czarne fotele, czarną deskę rozdzielczą, czarną podsufitkę, czarne dywaniki i w związku z tym również czarne myśli. Wnętrze trumny ma w sobie więcej życia. Na szczęście jest alternatywa w postaci beżu. I radzę wam z niej skorzystać, jeżeli nie chcecie mieć wrażenia, że nawigacja za każdym razem prowadzi was na najbliższy cmentarz.
Gdybym miał użyć dwóch słów do opisania tego samochodu, powiedziałbym, że jest „porządny i uczciwy”. Został zaprojektowany przez porządnych i uczciwych ludzi, którzy świetnie znają oczekiwania rodzin. Przez ludzi, którzy włożyli mnóstwo pracy w to, by ich produkt można było postawić obok produktów japońskich czy niemieckich. Przez ludzi, którzy zamiast obiecywać, że kiedyś pokażą nam bardzo dobre auto, po prostu je zbudowali, nie robiąc przy tym wielkiego halo. I właśnie takich polityków nam trzeba – cichych, pracowitych, porządnych, uczciwych. Problem w tym, że ja nie znam ani jednego takiego. ©

>>> Czytaj też: Nowy rozdział afery dieslowej w Volkswagenie?