Jest takie miejsce, które nazywa siebie rajem, chociażby w rzeczywistości traktuje swoich obywateli jak więźniów. Ostatnie 30 lat XX wieku przyniosło światu wiele klęsk i katastrof, wśród nich m.in. program uprowadzeń, kierowany przez samego Kim Dzong Ila. Syn założyciela Korei Północnej stworzył machinę represji, która miała na celu zapewnienie jego ojczyźnie nowe źródło potęgi. Losowo porywano przypadkowe osoby z całego świata. Sprowadzani pod osłoną nocy i foliowych worków powyżej 38. równoleżnika mieli szkolić tamtejszych obywateli zagranicznej kultury, języków, słowem - tworzyć szpiegów zdolnych do infiltracji Zachodu. W dłuższym horyzoncie dawano im koreańskie żony, by w komunistycznym raju na ziemi rodziło się nowe pokolenie szpiegów jeszcze doskonalszych, bo z genami imperialistów.

Psychopatyczna intryga rodem z horroru trwała przez kilka dekad. Do dziś nie znany jest los dziesiątek uprowadzonych osób. W drugą stronę cały czas trwał i nieprzerwanie nasila się exodus Koreańczyków z Północy na Południe. Droga jest koszmarnie trudna, trzeba liczyć się z pokonaniem nie jednego, ale co najmniej kilku piekieł, by wydostać się z tego, które funduje obecnie najmłodszy z Kimów, Kim Dzong Un.

W Seulu spotkałem troje z tych, którym się udało. To Cha Ri-hyuk, Lee Yu-mi i Kim Hyeong-soo. Były żołnierz, była instruktorka propagandy oraz były inżynier biolog. Dziś bez mrugnięcia okiem opowiadają historie, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Cha służył w wojsku i z powodzeniem dowodził swoim plutonem. Przykładał się do służby, przyznaje że dla przywódcy kraju poszedłby w ogień, jednak pewnego dnia padł ofiarą przeszłości swojej rodziny. Za to, że jego rodzice pewnego dnia zniknęli podczas próby ucieczki, zwolniono go dyscyplinarnie ze służby. Był 2010 rok, w Korei Północnej obowiązywała jeszcze wówczas zasada zbiorowej odpowiedzialności do trzech pokoleń za występki
krewnych.

Dziś skala korupcji i ucieczek jest tak duża, że reżimowi trudniej jest się połapać w koligacjach i by zostać w ten sposób ukaranym, trzeba zostać złapanym na gorącym uczynku. Z wojska dowódca plutonu stał się sekretarzem na poczcie. Na tym jednak nie skończyła się jego niedola. Po dwóch latach bez ostrzeżenia przeszukano jego mieszkanie, a policjanci skonfiskowali posiadane przez niego orzechy. Choć brzmi to dość komicznie, warunki życia na Północny nie skłaniają do żartów. W telewizji nadawane są porady jak ugotować zupę na korze, a ze skrajnego niedożywienia wciąż umierają dzieci i dorośli. Cha zarzucono kradzież, a pijani funkcjonariusze dokonywali kolejnych rewizji. Gdy nasz bohater chciał zawalczyć o swoje, zarządzono więzienie. Od szybkiego zesłania do obozu uratował go tylko fakt, że podczas gdy wszczął protest przeciwko temu, jak go potraktowano, zebrał się tłum mieszkańców jego miasta. Areszt przełożono na następny poranek, a w nocy Cha musiał uciekać. Miał szczęście, ponieważ udało mu się przedostać przez Chiny i Laos do Korei Południowej.

W Seulu trudno mu było przyznać się do tego, że jest uciekinierem. Na widok policji (dość często na skrzyżowaniach widać radiowozy na sygnale, funkcjonariusze kierują dodatkowo poza sygnalizatorami kierują ruchem) dostawał dreszczy. Dziś pracuje w organizacji pomagającej innym zbiegom i cieszy się każdym dniem. Małe rzeczy jak możliwość jedzenia świeżych owoców cały rok dają nieznany wcześniej spokój.Cha pamięta, jak w jednostkach wojskowych molestowano kobiety.

Reklama

>>>Czytaj więcej: Pierwszy od 36 lat zjazd Partii Pracy Korei. Zakaz wstępu dla dziennikarzy

Lee Yu-mi także przeżyła straszne chwile. W jej przypadku ucieczka udała się dopiero za jedenastym razem. Poprzednie kończyły się kontaktem z handlarzami ludźmi, którzy chcieli sprzedawać ją przypadkowym starszym Chińczykom w prowincji Szantung. Każda próba odmowy kończyła się biciem. Trzeba było szukać kontaktu z chińską policją i dobrowolnie zgłaszać ucieczkę z Północy. Za łapówki można było wykupić się od handlarzy i zyskać odrobinę lepsze traktowanie funkcjonariuszy. Jednak ich metody zmuszania ludzi do oddawania ukrywanych w ciele pieniędzy budzą przerażenie nawet, jeśli się jedynie o nich słucha.

Lee ukrywała się za dnia na polach kukurydzy, w nocy szła w góry. Między 2001 a 2004 rokiem bezustannie próbowała uciekać. Dla wolności porzuciła swoje dotychczasowe zajęcie - propagandowe szkolenia o dokonaniach duetu Kim Ir Sen, Kim Dzong Il.

W 1997 roku aresztowano jej ojca za szpiegostwo. Cała rodzina uległa destrukcji, a ona sama przestała wierzyć w to, co miała przekazywać kursantom. Uciekła w 2006 roku. Podobnie jak Cha Lee pochodzi z miasta Hyesan położonego blisko granicy z Chinami. Gdyby dziś obowiązywała wspominana zasada trzech pokoleń, trzeba by aresztować ok. 90 proc. mieszkańców. Koreanka pamięta czas spędzony z przyjaciółką w więzieniu. I tak w rezultacie trafiły ponownie do handlarzy, ale tej drugiej się nie udało. Zmarła po odesłaniu na Północ. Reżim nie lubi, gdy ktoś zamiast do Chin chce od razu przedostawać się na Południe. Za to natychmiast grozi śmierć.

Dla uciekinierki Korea Południowa to prawdziwy kraj ze snów. Pracuje obecnie jako sprzedawca używanych samochodów. Ludzie słysząc jej historie pomagają jej jak mogą, dzięki przeszłości osiąga nawet lepsze wyniki w firmie niż inni. Wciąż jeszcze pamięta, że na widok samochodu (przeważnie czarnego) na Północy trzeba się było kłaniać. W środku z pewnością musiał siedzieć jakiś dygnitarz, bo zwykłych ludzi na auta nie było stać w żaden sposób. Dziś sama sprzedaje samochody i do pracy jeździ własnym. Ma nadzieję, że świat pomoże w obaleniu reżimu.

Krowy pojone piwem, tłuszcz wyciskany z żab oraz specjalnie podrasowywany alkohol i papierosy to z kolei był świat Kim Hyeong-soo. Jako biolog pracował nad takiego rodzaju wynalazkami w instytucie zajmującym się długowiecznością przywódców Korei Północnej. Jego ojciec studiował w Bratysławie, Kim jeździ po świecie i opowiada nie tylko innym naukowcom o tym, jak wyglądały starania o przedłużenie życia najdroższych przywódców północnokoreańskiego reżimu. Metody osiągania pożądanego rezultatu - Kim Ir Sen chciał dożyć 120 lat - bywały rozmaite.

Wieczny prezydent lubił się śmiać, więc zapraszano przed jego oblicze 5- i 6-latków, by dziecięcymi wygłupami rozluźniały atmosferę. Lubił też dobrze zjeść, dlatego w laboratoriach badano tzw. owoce mnicha uchodzące za najlepsze naturalne źródło cukru (zawierają go do 300 razy więcej niż buraki cukrowe), masowano krowy sprowadzane z Danii, które uprzednio pojono piwem (dla lepszego mięsa) i pozyskiwano tłuszcz z wątróbek specjalnego gatunku żab (miał podobno działać na potencję). Cały naród szukał konkretnych egzemplarzy tych płazów, za jedną super żabę można było dostać kilogram ryżu.

W instytucie opracowywano bardziej wydajne w produkcji jaj kurczaki, badano metody wzmacniania ścian tętnic i naczyń krwionośnych, by ich najważniejszego posiadacza jak najdłużej chronić przed zawałem, a także chciano usprawnić papierosy i alkohol, po które sięgał zarówno ojciec jak i syn, Kim Dzong Il.

Według relacji Kim Hyong-soo cała działalność instytutu objęta była ścisłą tajemnicą, a badaczy zmuszano do pracy także w weekendy i święta, ponieważ proces starzenia się przywódców nie robił sobie nigdy przerw.

Hyeong-soo uciekł w 2009 roku, 11 lat po tym, gdy na własne oczy zobaczył ofiary wielkiego głodu. Ciała mieszkańców jego rodzinnej prowincji Ryanggang leżały wzdłuż drogi. Do swojego miasta Hyesan jechał wówczas pierwszy raz od 7 lat. Był to jego dawno niedoświadczany urlop. Ludzie umierający z braku jedzenia nie za bardzo pasowali do koncepcji jak najdłuższego utrzymywania przy życiu przywódców. Do tego, gdy przyszłego uciekiniera umieszczono w jednostce nr 38 zajmującej się pozyskiwaniem walut obcych na fundusz lojalnościowy dla rodziny Kimów, miarka się przebrała.

>>>Czytaj więcej: Chiny wprowadzają sankcje handlowe wobec Korei Płn.

Naukowiec miał więcej szczęścia niż jego matka. Jej ucieczka z 2010 skończyła się złapaniem, sześcioma miesiącami tortur i śmiercią. Dzisiaj Kim opowiada swoją historię m.in na forum ONZ (wystąpił tam w grudniu ubiegłego roku) i w Londynie (w marcu 2016 na forum dotyczącym kwestiom uciekinierów z Korei Północnej). Sugeruje cztery najważniejsze kroki, dzięki którym sytuacja na podzielonym półwyspie może się zmienić na lepsze. Trzeba stawiać na informowanie zwykłych ludzi, osób z kierownictwa partii, zaostrzyć sankcje do granic możliwości oraz szerzyć wszędzie na świecie świadomość tego, że nad 38. równoleżnikiem istnieje państwo, które od końca II wojny trzyma wszystkich swoich obywateli jako zakładników.

Chiny i Rosja, dotychczas sceptyczne i niechętne dodatkowym sankcjom na Pjongjang, dokręcają śrubę ekonomicznej izolacji. Uciekinierzy przyznają, że pomoc humanitarna także powinna zostać wstrzymana, bo korzystają z niej jedynie nieliczni z kierownictwa kraju. Wciąż pozostaje problem, kto z najbliższych znajomych działa jako szpieg i donosi na innych. Jeżeli uda się przezwyciężyć mechanizm wszechobecnej paranoi, wówczas mogą nadejść lepsze czasy dla Północy. Świat musi jednak jej w tym konsekwentnie pomagać i nie pozostawać obojętnym.