Problem tzw. kredytów walutowych dotyczy zaledwie kilku banków, dlatego środowisko "frankowiczów" zamierza stworzyć listę "trujących" banków i namawiać do przenoszenia swoich pieniędzy do innych - zapowiada w rozmowie z PAP Arkadiusz Szcześniak ze Stowarzyszenia "Stop Bankowemu Bezprawiu".

Jednocześnie SBB nie traci nadziei na kompromis wokół kredytów walutowych i apeluje, by w ramach gestu dobrej woli banki na rok wstrzymały akcję egzekucji majątku kredytobiorców, którym rozwiązano umowy - dodaje Szcześniak.

PAP: Jakie jest stanowisko środowiska frankowiczów w sprawie rozwiązania problemu kredytów hipotecznych? Czego oczekujecie od banków i od ustawodawcy?

Arkadiusz Szcześniak: Od banków już niewiele. Od ustawodawcy na pewno nie oczekujemy tego, co jest teraz, czyli ustawy dotyczącej spreadów. Chcemy kompleksowego rozwiązania problemu, czyli "odwalutowania" kredytów - przyrównania ich do tego, co by każdy z klientów zapłacił, jakby od początku wziął kredyt złotówkowy. W tej walucie kredyty zostały wypłacone i chodzi tylko o potraktowanie tego kredytu zgodnie z prawem bankowym. Taki projekt złożyliśmy w Kancelarii Prezydenta w ubiegłym roku, ale nie zyskał poparcia. Teraz podobny projekt jest złożony w Sejmie przez klub Kukiz'15.

Reklama

PAP: Związek Banków Polskich twierdzi, że wielu kredytobiorców walutowych ma nadal lepszą sytuacje niż złotówkowych. Ten projekt by to sankcjonował?

A.S.: Ten projekt zrównuje kredyty "walutowe" ze złotówkowymi. Jeżeli kwota poniesionych do tej pory kosztów byłaby mniejsza lub większa to nowo ustalone saldo kredytu byłoby odpowiednio pomniejszane lub zwiększane o tą różnicę. Nigdy nie chcieliśmy zrobić tego, co nam wmawiają banki, by mieć lepiej niż inni kredytobiorcy, głównie złotowi. Jednak ci, którzy brali kredyty "walutowe" od 2008 roku na pewno mają już dziś wyższe koszty, niż posiadający złotówkowe. A z każdym miesiącem sytuacja naszego środowiska się pogarsza.

PAP: Dlaczego banki nie chcą się zgodzić na tę zamianę na kredyty złotowe?

A.S.: Zapewne z uwagi na konieczność jednorazowego uwzględnienia w bilansach (kosztów zamiany - PAP). Ale my jesteśmy skłonni zgodzić się na rozłożenie tego elementu czysto księgowego na lata. Są takie możliwości prawne. Brak tylko, jak widać, woli politycznej.

PAP: Jakiego rzędu mógłby być to koszt dla banków?

A.S.: Gdyby to się udało rozłożyć na lata, rocznie przychody banków mogłoby być niższe o 1,5 do 2 miliarda zł. Obecnie roczne przychody wahają się w przedziale 8-10 mld PLN.

PAP: Przez ile lat?

A.S.: Około dwudziestu. Dawałoby to w sumie około 34 miliardów zł. Ale przecież mówimy tylko o zmniejszeniu planowanych zysków banków. Udziałowcy siedmiu banków, bo tylko ich dotyczy problem frankowy, będą mieli mniejsze wpływy, niż sobie zaplanowali. A to co zostanie w kieszeni klienta trafi do gospodarki, czyli do każdego jej uczestnika.

PAP: Ale procedury nadzorcze mogą spowodować, że te banki znajdą się w kłopotach. A wraz z nimi zgromadzone w nich depozyty.

A.S.: Akcjonariusze będą musieli po prostu dokapitalizować te banki. Księgowo zwiększyć kapitał. Wiedzieli, że wchodzą w bezprawny biznes. Zresztą, według naszej wiedzy, problem jest tylko w dwóch z tych banków - w Getin Banku i Millennium. Pozostałe sobie poradzą. Nikt nie straci na niczym. A w ostateczności udziały w tych bankach może przejąć skarb państwa.

PAP: Dlaczego Stowarzyszenie "Stop Bankowemu Bezprawiu", które pan reprezentuje, jest przeciwne prezydenckiemu projektowi ustawy, gwarantującej zwrot spreadów? To przecież może być jakiś krok naprzód.

A.S.: Gdyby to byłby zwrot wszystkich spreadów, to mógłby to być rzeczywiście pierwszy krok. Ale to jest zwrot tylko części spreadów. Po pierwsze jest limit 350 tys. zł wysokości kredytu, po drugie dopuszczone są spready do 0,5 proc. od kursu kupna i sprzedaży, choć w uzasadnieniu jest mowa o tym, że wszystkie spready były nielegalne. Po trzecie różnie są liczone spready przy kredytach denominowanych i indeksowanych. To powoduje, że posiadacze kredytów denominowanych dostaną znacznie mniej.

PAP: Prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz proponuje, by zwracane spready były ujednolicone, bo bankom trudno będzie każdemu klientowi je wyliczyć.

A.S.: Jeżeli tak jest, to znaczy, że banki nie znają historii spłaty kredytu. Jeżeli nie są w stanie wyliczyć, ile pobrano spreadów, to można mieć wątpliwości, czy w ogóle prawidłowe są harmonogramy spłat. Inną sprawą jest, że banki w dowolny sposób naliczały sobie spready, według własnych tabel kursowych, najmniej korzystnych dla klienta. I właśnie przez tę dowolność te klauzule (dot. spreadów - PAP) są już, wyrokami kilku sądów, uznane za niezgodne z prawem i de facto nie wiążące konsumenta.

PAP: To może lepiej w ogóle nie forsować żadnej ustawy, tylko zostawić problem kredytów frankowych sądom?

A.S.: Jeżeli miałaby wejść taka szczątkowa ustawa o zwrocie spreadów, jaką proponuje prezydent, to rzeczywiście lepiej, żeby w ogóle jej nie było. Bo może spowodować zamieszanie w sądach. Zresztą my nigdy nie upieraliśmy się przy zwrocie spreadów. Chcemy, by cały kredyt był przyrównany do kredytu złotówkowego. Wtedy w ogóle nie ma mowy o spreadach, tylko porównuje się całość kosztów.

PAP: Dlaczego prezydent nie chciał się na to zdecydować?

A.S.: To jest pytanie do prezydenta. Bo wcześniej prezydent kroczył w dobrą stronę i nagle nastąpił gwałtowny odwrót. Stąd może pycha pana prezesa ZBP Pietraszkiewicza w rozmowie z państwem, oczekującego, że ustawa o spreadach zamknie wszelkie roszczenia.

PAP: Razem z nadzorowaną przez Komitet Stabilności Finansowej restrukturyzacją kredytów...

A.S.: Ale, jak rozumiemy, miałoby to oznaczać, że sądy też przestałyby się tym zajmować. Zresztą pan Pietraszkiewicz narzeka, że kancelarie prawne zaczynają wojować z bankami. Naszym zdaniem to, że klienci dochodzą swoich praw w walce z bankami tylko uzdrawia sytuację. Być może pan Pietraszkiewicz chce przestraszyć klientów, by nie szli do sądów i nie korzystali z przysługujących im praw. Jest to wezwanie nie tylko zuchwałe, co pozbawione całkowicie podstaw prawnych i pokazuje strach przed klientami domagającymi się respektowana prawa..

PAP: M.in. ZBP twierdzi, że kredyty frankowe mają dobrze sytuowani ludzie i są one dobrze spłacane...

A.S.: To mit. Nawet KNF w swoich raportach wykazywał, że większość posiadaczy tych kredytów osiągało przeciętne dochody. Wiele osób brało właśnie takie kredyty, bo nie mogli sobie pozwolić na wyższe raty kredytów złotówkowych. Mieli za niską zdolność kredytową. Mamy dziesiątki świadków, którzy opowiadają tę samą historię o rozmowie z przedstawicielem banku: "Nie stać pana na kredyt złotówkowy, dostanie pan kredyt dla biednych, frankowy". Mitem jest też, że kredyty są dobrze spłacane. Dobrze spłacane są te, które nie są przeterminowane powyżej 90 dni. Ale większość może być rozwiązana tuż przed 90 dniem lub parę dni po. A już rozwiązanej umowy banki nie liczą do tej statystyki. W efekcie z tych statystyk, zgodnie z raportami Biura Informacji Kredytowej, wypadło przez 4 lata 130 tysięcy kredytobiorców.

PAP: Ale podstawowe zastrzeżenie do tych wszystkich działań państwa środowiska jest takie, że to jest ingerencja w podpisane umowy. Tymczasem kredytobiorcy je podpisali, może nawet popełnili błąd, ale muszą ponosić tego konsekwencje - takie jest rozpowszechnione przekonanie.

A.S.: A gdyby podpisać z kimś umowę, że w każdy poniedziałek będzie się mu obcinać jedną kończynę, byłaby skuteczna?

PAP: Nie, bo byłaby niezgodna z prawem.

A.S.: No właśnie. I sądy uznają te umowy za niezgodne z prawem, tylko niestety zajmuje to dużo czasu. Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumenta (prawomocnie w 2011 r.) uznał wiele z zapisów umów za nieuczciwe, a więc nieobowiązujące klienta od chwili podpisania umowy.

PAP: A dlaczego Stowarzyszenie "Stop Bankowemu Bezprawiu" wzywa frankowiczów do niepłacenia rat kredytów?

A. S.: Akcja "Zero haraczu" nie polega na wzywaniu do niepłacenia rat. To przede wszystkim pomoc prawna i informacja, jak się bronić przed bankiem. Chcemy udzielać pomocy prawnej tym osobom, które np. już nie płacą. Mogą mieć wypowiedziane umowy, mogą mieć licytacje komornicze - my im mówimy, jak za pomocą narzędzi prawnych to wszystko powstrzymywać. Takich osób, które chcą uzyskać pomoc prawną zebraliśmy już kilkaset. Mobilizujemy je, by nie poddawały się bez walki. Bo banki np. na wypowiadaniu umów korzystają bardzo dużo - licytują zabrane mieszkanie, a zadłużenie sprzedają do firmy windykacyjnej i na tym wszystkim zarabiają. Tymczasem korzystanie z instrumentów prawnych często kończy się sukcesem kredytobiorcy, bo większość umów kredytowych jest wadliwych i sądy to przyznają. Ponieważ banki nie maja już "maczugi" w postaci bankowego tytułu egzekucyjnego (BTE), to klienci są w dużo lepszym prawnie położeniu. Tym bardziej, że opłata sądowa to tylko 1000 zł, a bank musi klienta w normalnym trybie pozwać. I to bank musi udowodnić, że klient ma faktycznie dług.

PAP: Czy możliwy jest jakiś kompromis w tej sprawie?

A.S.: Gdyby banki zgodziły się np. na wstrzymanie na rok egzekucji tych osób, które mają już wystawione BTE, w ciągu tego roku moglibyśmy w spokoju wypracować rozwiązanie, które pozwoliłoby na jakieś porozumienie. Ale ze strony banków nie ma żadnej woli kompromisu. Mamy nawet wrażenie, że akcja wypowiadania umów i licytacji wręcz się zwiększyła.

PAP: To jaki będzie rozwój wydarzeń?

A.S.: Są dwa projekty złożone w Sejmie, prezydencki i klubu Kukiz'15. Z naszych informacji wynika, że także w klubie PiS trwają prace nad kolejnym projektem. Poza tym tak naprawdę mówimy o kilku bankach. Chcemy uświadomić bankierom, akcjonariuszom i klientom, że katastrofa całego systemu może nastąpić z powodu obrony zaledwie kilku banków, które mają najwięcej takich kredytów. Dlatego chcemy namawiać ludzi, by wycofywali depozyty z tych banków i przenosili do innych. Stworzymy tym samym listę "banków trujących" i będziemy przekonywać, by ludzie z "trujących" przenosili pieniądze do nie trujących i tych mało trujących, które zdecydują się na rozwiązanie problemu. Te zdrowe lub mało trujące mogą przecież dojść do wniosku, że nie chcą wchodzić w tę awanturę, skoro te wszystkie depozyty mogą przyjść do nich.

PAP: Chcecie dzielić banki?

A.S.: Tak, chcemy pokazać, które banki są uczciwe, a które nie.

PAP: Kiedy rozpoczynacie tę akcję?

A.S.: Już od września.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)

>>> Czytaj też: Rzeczywistość kontra prognozy PKB. Lepiej nie sądzić gospodarki po pierwszym odczycie