Miejscowe sklepy już dawno przygotowały się na polskie święta.

Marek Plichta mieszka na Wyspach z żoną i dzieckiem od trzech lat. W tym roku po raz pierwszy organizuje rodzinne święta u siebie, w Londynie. "Ceny biletów były bardzo wysokie, i to już pół roku temu. Tańsze były za to przeloty z Polski. Zaprosiliśmy więc naszych rodziców i robimy wspólne święta na Wyspach. Przy okazji trochę sobie pozwiedzają, bo nigdy nie byli w Anglii" - mówi DZIENNIKOWI.

Już kilka tygodni temu za podróż do kraju trzeba było zapłacić około 2 tysięcy złotych - to niebotyczna suma dla większości imigrantów. Jest jeszcze jeden problem - brytyjscy pracodawcy zupełnie inaczej rozumieją święta. Marek pracuje w sklepie elektrycznym w Londynie także w Wigilię. Nie chciał brać wolnego.

Oblicza się, że w tym roku pozostanie rekordowa liczba spośród kilkuset tysięcy brytyjskich Polaków.

Reklama

"To przede wszystkim dwie grupy emigrantów. Pierwsi to ci, którzy osiedlili się tutaj na stałe, kupili mieszkania, założyli rodziny, mają dzieci. Druga grupa to ci, którym dał się we znaki kryzys. Zdecydowanie trudniej im teraz o urlop, towarzyszy im lęk przed utratą pracy, co spotkało wielu ich znajomych. Żeby jechać do Polski, musieliby brać wolne" - mówi Krystyna Iglicka, ekspert od spraw migracji Centrum Stosunków Międzynarodowych.

Więcej w Dzienniku.