Wiceminister spraw zagranicznych na posiedzeniu sejmowej Komisji ds. UE mówił o przygotowaniach do jubileuszowego szczytu, który odbędzie się w sobotę w Rzymie. Przywódcy 27 państw członkowskich mają na nim podpisać deklarację odnoszącą się do przyszłości Wspólnoty po wyjściu z niej Wielkiej Brytanii.

Szymański podkreślił, że dokument ten, choć będzie mieć charakter uroczysty, musi określić cele projektu europejskiej. Według niego, jest zgoda szefów państw i rządów co do tego, że wspólnymi celami są obecnie w UE wzrost gospodarczy, czy poprawa bezpieczeństwa. "Natomiast nie oznacza to, że jest łatwo wypracować poprawny język, który będzie szanować polskie oczekiwania wobec wszystkich tych zagadnień" - zaznaczył.

"Kluczową kwestią, która nie bez powodu koncentruje uwagę opinii publicznej, nie tylko polskiej, jest wizja instytucjonalnej przyszłości UE" - mówił wiceszef MSZ. Podkreślił, że jakiekolwiek próby, które by prowadziły do trwałych podziałów w UE, są nie do zaakceptowania. Według Szymańskiego nie chodzi o to, że Polska ma obawy o swoje miejsce w tej nowej architekturze unijnej, ale o to, iż doprowadzi to do osłabienia Europy.

Jak mówił, każde próby dzielenia prowadzą do tego, że Unia "może mniej" w realizacji swoich interesów. "Chodzi o przetrwanie europejskiego modelu społeczno-gospodarczego, o bezpieczeństwo Europy, o pozycje Europy w handlu międzynarodowym" - zaznaczył. "To jest dość zasadniczy powód dość pryncypialnego stanowiska Polski w tej sprawie, które warunkuje poparcie i podpis polskiej premier pod deklaracją rzymską" - powiedział Szymański.

Reklama

Powracając do kwestii ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej na unijnym szczycie 9 marca w Brukseli, Szymański podkreślił, że sprzeciw strony polskiej nie wynikał ze względów natury politycznej, lecz zasadniczej. Jak mówił, Polska nie mogła zgodzić się na sposób sprawowania mandatu przez Tuska. "Chodziło o wyraźnie polityczne opinie wygłaszane na forum krajowym w związku z utrzymującym się sporem politycznym w Polsce" - zaznaczył.

Dodał, że w przypadku Rady Europejskiej, instytucji o czysto narodowym charakterze, zasada desygnacji kandydatów przez kraj pochodzenia powinna być absolutnie przestrzegana. Jak podkreślił, ta zasada nie jest zapisana w traktacie, ale powinna być szanowana.

"To nie przeszkodziło w wyborze Donalda Tuska na to stanowisko, ale doprowadziło do poważnego kryzysu politycznego na Radzie i zaskutkowało niemożnością przyjęcia konkluzji" - mówił Szymański. Według niego, zamiast konkluzji mamy do czynienia z "imitacją konkluzji" zatwierdzoną przez 27, a nie 28 państw członkowskich. Nie zatwierdziła jej premier Beata Szydło.(PAP)