Z USA nadeszła intrygująca informacja o spadającym wskaźniku rozwodów. W zależności od źródła, spadek miał zacząć się w latach 80. lub 90. poprzedniego stulecia. Wg Centers for Divorce Control, liczba rozwodów przypadających na 1000 Amerykanów zmniejszyła się z 4,7 w 1990 r. do 2,9 w 2016 r. Jeszcze nowsze badania z University of Maryland wskazują, że za wzmacnianiem się tego trendu stoją w pierwszej mierze tzw. millenialsi, czyli ludzie urodzeni w latach 1980-2000. W Polsce pokolenie to liczy ok. 9 mln osób.
Według Głównego Urzędu Statystycznego w naszym kraju w 2018 r. było 1,6 rozwodów na tysiąc mieszkańców, z tym że u nas współczynnik rośnie (chociaż z niskiego pułapu), bowiem przez dwie ostatnie dekady XX wieku wynosił 1,1 na 1000.
Mniej rozstań w USA
Rośnie akceptacja dla samej instytucji rozwodów, mimo że Ameryka i Polska są religijne. Rozwody są w USA w trendzie spadkowym dzięki ludziom w wieku do 45 lat. Tamtejsi nowożeńcy z każdą dekadą są coraz starsi – mediana wieku żonkosiów wzrosła z 26,1 lat w 1890 r. do 29,8 lat w 2018 r. a dla oblubienicy z 22 do 27,8 lat.
Tendencja ma swoje efekty ekonomiczne – duża część amerykańskiej młodzieży decyduje się na małżeństwo dopiero po osiągnięciu zaplanowanego poziomu wykształcenia, wspięciu się na odpowiednio wysoki stopień drabiny zawodowej i po ustabilizowaniu własnych finansów. Nie ciąży im, jak kiedyś, piętno staropanieństwa i starokawalerstwa, które bardzo mocno oddziaływało, także wskutek nieoczywistych, lecz rzeczywistych nacisków państwa, które ma się lepiej, gdy dużo jest potomstwa.
Obecnie młodzi Amerykanie częściej decydują się na małżeństwo z miłości, przyjaźni i wspólnych zainteresowań, a rzadziej – jak dawniej – ze społecznego obowiązku. Takie nastawienie sprzyja cementowaniu związków małżeńskich.
Podobne zachowania można zaobserwować w Polsce, ale głównie wśród młodzieży wielkomiejskiej, wywodzącej się z klasy średniej. Wniosek ten należy rozumieć dosłownie, gdyż jest oparty jedynie na własnych spostrzeżeniach i nie ma podbudowy statystycznej ani naukowej.
Czy rozwody mają istotne konsekwencje ekonomiczne? Tak, ale dla ich właściwego opisu dodać należy słowo „społeczne”. Chodziłoby zatem o skutki społeczno-ekonomiczne, z których najbardziej jaskrawy i dominujący to rozwodowe konsekwencje dla dochodów byłych małżonków.
Kobiety tracą więcej
Wg badań (np. Thomas Leopold, „Gender Differences in the Consequences of Divorce”, 2018), skutki są dotkliwsze i przykrzejsze dla kobiet. Najogólniej mówiąc, po rozwodzie kobiety doświadczają nieproporcjonalnie, w porównaniu z mężczyznami, dużych obniżek dochodu i standardu życia.
Wśród byłych żon gwałtownie rośnie ryzyko popadnięcia w biedę. Kobiety są też bardziej narażone na ryzyko utraty własności mieszkania lub domu. Ich szanse na nowy związek są mniejsze niż u mężczyzn i jest to kolejny czynnik zakłócający ewentualny powrót do dobrej sytuacji materialnej.
Jeśli wejść w materię nieco głębiej, okazuje się, że pod względem dochodowym najgorsze dla kobiet są pierwsze lata po rozwodzie. Pod koniec ubiegłego wieku przeprowadzono badania (SM Bianchi et. al., RR Peterson, PJ Smock), wg których statystyczne zmniejszenie standardu życia wśród Amerykanek po rozwodzie wyniosło 27 proc.
Rozwodnicy mieli się w USA o niebo lepiej, ponieważ ich standard poprawił się i to o aż 10 proc. Podobnie to wygląda w Niemczech. Późniejsze o ponad dekadę badania (H-J Andress i M. Bröckel) pokazały, że w rok po rozwodzie dochody gospodarstw domowych Niemek stanowiły równowartość 2/3 dochodów ich byłych mężów.
Dyskryminacja dochodowa byłych żon ma swoje dość oczywiste źródła: są matkami, a dzieci z reguły zostają z nimi. Wychowanie wymaga pieniędzy i czasu. Opiekowanie się dziećmi ogranicza możliwości zawodowe. Dobrowolne lub zasądzone wsparcie finansowe ze strony byłego męża nie pokrywa całej luki dochodowej. Ponadto kobiety odczuwają deficyty tzw. kapitału ludzkiego, tzn. wiedzy fachowej, motywacji, zdolności, doświadczenia, umiejętności. Te braki nie są oczywiście przyrodzone, jak wywodzono jeszcze w niedalekiej przeszłości, lecz są wynikiem tradycyjnego podziału ról – na męskie i żeńskie.
Zaradne Szwajcarki
Różnice dochodowe na niekorzyść kobiet po rozwodzie zaznaczają się wyraźnie w krótkim i średnim okresie, zaś na dłuższą metę zaczynają się zmniejszać i zanikać. Wśród sześciu najwyżej rozwiniętych państw najlepiej zdają się radzić sobie Szwajcarki. Badacze z Australijskiego Instytutu Studiów Rodzinnych zauważyli („The economic consequences of divorce in six OECD countries”, 2015), że mieszkanki Szwajcarii bardzo szybko odbudowują swoje dochody w porównaniu z okresem zaraz po rozwodzie.
Kobiety z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Australii jeszcze 6 lat po rozstaniu z byłym mężem miały dochody stanowczo niższe niż przed rozwodem, mimo że zarabiały więcej niż bezpośrednio po nim.
Mężczyznom też nie jest łatwo. Sporo badań cytowanych przez T. Leopolda wskazuje na złe i gorsze u nich skutki zdrowotne przerwania związku. Najczęściej to żony dbają o zdrowie mężów, a nie odwrotnie, suszą im głowy w sprawie wizyt kontrolnych u lekarzy, starają się przemycać zdrowsze diety, itd.
Zaniedbania zdrowotne po męskiej stronie najwyraźniej widać na korytarzach przychodni, gdzie większość stanowią panie. Wg sumiennych naukowych wniosków rozwody zwiększają u mężczyzn ryzyko śmierci i problemów zdrowotnych, także z powodu intensywniejszego palenia tytoniu i spożywania alkoholu. Nie wymaga uporczywego dowodzenia ocena, że małżeństwo nie jest pasmem nieprzerwanej radości i obopólnej dobroci. Czy to dlatego, czy wprost przeciwnie, żonaci ważą więcej, rzadziej ćwiczą fizycznie czy uprawiają sporty?
Feralny poniedziałek
Od pewnego czasu pierwszy „pracujący” poniedziałek stycznia każdego roku nazywany jest na Wyspach Brytyjskich „dniem rozwodów”. W tym roku „divorce day” wypadł 7 stycznia. Nazwa bierze się stąd, że tego akurat dnia spływa do wyspecjalizowanych prawników wyraźnie więcej wniosków rozwodowych niż w ciągu pozostałych dni i miesięcy.
Padają różne liczby, ale są mało miarodajne, bo nie ma badań, ile wniosków złożonych zaraz po Nowym Roku kończy się formalnym rozwiązaniem małżeństwa. Zjawisko potwierdzają jednak różne źródła, np. organizacja wspomagająca małżonków – Relate, czy Amicable – serwis oferujący m.in. porady rozwodowe.
Wyjaśnienie noworocznego wzmożenia rozwodowego obserwowanego w Wielkiej Brytanii sprowadza się do tezy o rozładowaniu długiego z reguły napięcia i niezadowolenia z własnego małżeństwa, które nasilają się w teoretycznie najszczęśliwszym okresie świątecznym. Miało być spokojnie, radośnie, wzniośle i miło, a ten/ta znowu musiał/a wszystko zepsuć. Rozgoryczenie daje się we znaki, gdy u sąsiadów świętują, śmieją się, śpiewają, a u nas…
Wpływ na impulsy składające się na „divorce day” ma też stres związany z przygotowaniem wszystkiego na najwyższym poziomie i na ostatni guzik, a także finansowe konsekwencje świętowania „na przebogato”.
Kryzys spotęgował kłopoty małżeńskie
Zdarzyło się, że instytucja rozwodów miała także efekt ogólnogospodarczy. Gdzie najprędzej spodziewać się należałoby takich reperkusji, jak nie w Ameryce?
Lata 30. XX wieku to dla ogromnej rzeszy Amerykanów lata beznadziejne. Tysiące ludzi straciły pracę w Wielkim Kryzysie, przepadły ogromne majątki, miliony wyrzucono z domów na ulicę. Bieda była okrutna, ale rzutkim, cwanym i zasobnym w gotówkę żyło się znakomicie, a przynajmmniej bardzo dobrze.
Wbrew obiegowym i wybiórczym opiniom, gospodarka amerykańska nie stała w latach 30. XX wieku w miejscu, były firmy i sektory, które rosły niezwykle dynamicznie. Jednym z wielu przykładów skutecznego działania w trudnych warunkach był koncern Procter & Gamble, który właśnie wówczas stał się wiodącym w USA producentem dóbr dla domu. Prosperował Ford i General Motors. IBM zarabiał na rządowych zamówieniach na urządzenia, zliczające dane na potrzeby rozrastających się agend rządowych próbujących zaprowadzić w USA „New Deal”, czyli socjalizm po amerykańsku.
Gdyby zmierzyć jakimś specjalnym typem termometru, to generalnie nastroje były jednak kiepskie. Amerykanie to wprawdzie ludzie religijni, ale gdy idzie o własny interes – nieprzesadnie. Kryzys psychiczny z powodów bytowych potęgował kłopoty małżeńskie. Jak każdy problem, także rozwody po amerykańsku mają swoje podłoże historyczne powiązane z kasą.
Nawet purytanie bywali w materii rozwodowej nie całkiem purytańscy, bowiem pierwszy trybunał orzekający rozwody z powodów karygodnych w rodzaju cudzołóstwa, bigamii, jak również impotencji, powstał już w 1629 roku, a utworzyła go Kolonia Zatoki Massachusetts. Na południu było z tym gorzej, rozwody praktycznie nie wchodziły w grę, choć i tam istniały właściwe prawa.
Po utworzeniu republiki łatwiej było rozerwać prawnie węzeł małżeński, ale do połowy XIX wieku rozwody były rzadkie. Podkreślanym przez znawców czynnikiem hamującym był m.in. fatalny status prawny kobiet, które praktycznie nigdy nie były w stanie wykazać się własnością nieruchomości lub aktywów finansowych, co w (nielicznych) sprawach rozwodowych działało na ich oczywistą niekorzyść.
Fabryki rozwodowe
Im dalej na zachód tym bardziej znikały wszelkie zasady, więc kilka stanów na przeciwnych brzegach Missisipi i Missouri uzyskało miano divorce mills, czyli fabryk rozwodowych. Działały w miastach i miasteczkach Indiany, Utah, czy obu Dakot . W drugiej połowie XIX wieku dołączyła do nich Nevada, która stała się stanem w 1864 r. Trzema najistotniejszymi atrybutami divorce mills były: krótki okres stałego zamieszkania na terenie stanu wymagany od potencjalnych rozwodników, jak największa liczba możliwych podstaw rozwodu oraz możliwość wydania orzeczenia przy nieobecności współmałżonka.
Konieczność opłacania pobytu w pustynnym, a przynajmniej dzikim krajobrazie sprawiała, że dość łatwe zerwanie więzów małżeńskich było przywilejem ludzi zamożnych. Reno w Nevadzie stało się znane w całej Ameryce, kiedy w 1906 r. z zamiarem zakończenia małżeństwa w tej zapyziałej wówczas mieścinie zjawiła się żona Williama Coreya – prezesa ogromnej korporacji hutniczej United Steel. Sprawa ich rozwodu długo nie schodziła z łamów gazet, a jak podaje Encyklopedia Britannica było ich wówczas bez liku – ponad 2000 dzienników i 14 tys. tygodników.
Reno stało się sławne, zyskując przydomek narodowej centrali rozwodowej. Ponieważ konkurenci nie zasypiali gruszek w popiele, władze stanowe starały się umacniać tę pozycję, wprowadzając do prawa rozwodowego kolejne udogodnienia. Jedynym zgrzytem w zgodnych wysiłkach na rzecz lukratywnego biznesu rozwodowego było epizodyczne wydłużenie w 1913 r. do 12 miesięcy okresu obowiązkowego przebywania na terenie stanu. Miało to związek z silną wówczas pozycją polityczną populistów zwanych „postępowcami” (The Progressives).
Już na kolejnej sesji deputowani do stanowej legislatury zrozumieli swój błąd i nastąpił powrót do półrocznego status quo ante. Na zasadzie większy obrót, wyższe wpływy oraz „w odpowiedzi na narastającą konkurencję ze strony Francji i Meksyku, a w kraju ze strony Idaho i Arkansas”, w 1927 r. okres ten został skrócony do kwartału.
Opłaty hotelowe i pensjonatowe z tytułu długo-turnusowej turystyki rozwodowej, zakupy tymczasowych rezydentów wywodzących się głównie ze szczytów drabiny dochodowej, sowite zarobki miejscowych prawników, opłaty skarbowe za czynności urzędowe – to poważne pozycje po stronie wpływów finansowych. Biznes rozwodowy osłabiał fatalne skutki upadku tamtejszego górnictwa i wyludniania się stanu, a obie plagi sprawiały, że malał pobór podatków. Prawnik rozwodowy brał 250 dolarów, a 6 tygodni pobytu potencjalnego rozwodnika to minimum 1500 dol. W przeliczeniu na dzisiejsze dolary byłoby to łącznie ok. 30 tys. dol. Co decydujące dla oceny wpływu biznesu rozwodowego na finanse Nevady, stan miał wówczas (1931 r.) zaledwie 90 tys. stałych mieszkańców, 20 lat później niewiele więcej, bo 160 tys.
Deficyt szczęścia
W Ameryce wybuchł „Wielki Kryzys”. Ciężki czas wymagał działań. 20 marca 1931 r. dziennik „Nevada State Journal” informował, że gubernator Fred B. Balzar podpisał poprzedniego dnia dwie ustawy: o rozwodach i o hazardzie. Pierwsza po raz kolejny skracała okres rezydentury przedrozwodowej do 6 tygodni. Druga była komplementarna. Jak już zostało podkreślone, sporej liczbie Amerykanów, i to nie tylko gangsterom, wiodło się w kryzysie dobrze, a nawet znakomicie, więc legalne kasyna to świetna rozrywka w oczekiwaniu na rozwód, ale też osobna zachęta do przyjazdu.
Inicjatywa ustawodawcza trafiła w środek tarczy – w dekadzie lat 30. w samym Reno, nazywanym Największym z Najmniejszych Miast Ameryki (The Biggest Little City), udzielono ponad 30 tys. rozwodów. Fakty zdają się zatem przeczyć tezie postawionej w „Historii Kapitalizmu w Ameryce” przez Alana Greenspana i Adriana Wooldrige’a, że ustawa hazardowa z 1931 r. przyjęta została po części z powodu załamania się w Newadzie biznesu rozwodowego. Załamanie miało być spowodowane tym, że pary wolały przeżywać trudne czasy razem.
Wraz z coraz większą swobodą obyczajów znaczenie „przemysłu rozwodowego” zaczęło maleć, a głównym atutem i atrakcją turystyczną Nevady stał się biznes kasynowy w Las Vegas i Reno. Gdyby nie nagminne, niestety, deficyty szczęścia w małżeństwie, to kto wie, może palmę pierwszeństwa w hazardzie dzierżyłoby np. Atlantic City, dziś praktycznie wymarłe miasto.
Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.