Od pewnego czasu marzy mi się youngtimer. Taki samochód, który nie jest już zbyt młody, ale też nie jest jeszcze stertą złomu o wartości paczki wilgotnych zapałek. Coś klasycznego, rzadkiego, niebanalnego, przykuwającego uwagę, nabierającego wartości. Auto, które w latach 90. było synonimem luksusu i kosztowało krocie, a dzisiaj można je kupić w cenie nowego auta miejskiego.
Samochód, na którego bocznej szybie jako dzieciak zostawiałem odcisk nosa i języka, sprawdzając, ile ma na liczniku. Po głowie chodziły mi dwa modele: Mercedes SL500 i BMW 850i, oba mniej więcej z połowy lat 90. Wozy, które w swoich czasach były drogowymi statkami kosmicznymi i wraz z Sabriną głównymi bohaterami wielu nieprzyzwoitych snów u facetów w każdym wieku. Byłem zakochany w SL-u i 850i jako nastolatek i przez około ćwierć wieku to uczucie ani trochę mi nie przeszło. Aż do środy. Bo w środę wsiadłem do bmw 850i i w pięć minut nie tylko się odkochałem, ale zdążyłem nawet wziąć rozwód z pomysłem, by sprawić sobie jakieś auto z młodzieńczych marzeń.
Nie wątpię, że 850i było cudem na kołach i popisem najwyższego kunsztu inżynierów i stylistów na przełomie lat 80. i 90. Ale dzisiaj jest powolne, stare, skrzypiące i śmierdzi naftaliną. Wrażenia z jazdy są po prostu beznadziejne – czułem się, jakbym pchał pod górę taczki wyładowane złomem. Choć wciskałem gaz do dechy, to skrzynia i silnik w ogóle się ze sobą nie komunikowały, zresztą podobnie jak kierownica z kołami. Byłem rozczarowany. Bardzo. Tak bardzo, że spróbuję wam ten ból zobrazować. Wyobraźcie sobie, że jako 15-latek zakochujecie się w starszej o 10 lat nauczycielce muzyki. Mija ćwierć wieku, a wy nadal zastanawiacie się, co by było, gdyby... Aż pewnego dnia wpadacie na nią na ulicy i okazuje się, że ma pięcioro wnucząt, braki w uzębieniu, łysieje, a jej twarz jest pomarszczona niczym orzech włoski. Czy teraz rozumiecie, jak bardzo czułem się zawiedziony starą 850i?
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP