Nie ma złotego środka, choć próbuje się go znaleźć od tysiącleci. Weźmy taki np. lud sumeryjski z Lagasz, który kilka tysięcy lat temu cierpiał z powodu strasznej wojny.
Zmagania były długie i kosztowne, więc nałożono ogromne podatki. Wraz z końcem wojny poborcy nie zaniechali swych drakońskich praktyk. Nawet pochówek zmarłych nie był wolny od podatku.
I tak cierpiał lud miasta-państwa Lagasz, aż nastał dobry król Urukagina i „wprowadził wolność”. Poborcy zniknęli, ale zaraz potem miasto zostało zniszczone przez obcych najeźdźców z Ummy. Historię tę wyryto na glinianych stożkach i dzięki temu wiemy, że i tak źle, i tak niedobrze.
Ukrywany majątek
Opowieści podatkowych starczyłoby na całą najbliższą zimę, a może nawet i wiosnę. Sama ikoniczna „Historia opodatkowania i podatków w Anglii od czasów najdawniejszych do roku 1885” Stephena Dowella to cztery opasłe tomy, a przecież tysięczne innowacje w tej dziedzinie ukorzeniać się zaczęły, kiedy Dowell już skończył pisać. Tyle wiedzy i (prawie?) wszystko na nic – unikanie podatków to dziś lukratywny sport o wymiarze globalnym.
Nicolas Shaxson – autor książki o rajach podatkowych (Treasure Islands) i ostatnio o państwach z sektorami finansowymi cierpiącymi na wyolbrzymienie (The Finance Curse) – przypomniał na stronach Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), w kontekście unikania podatków, że tylko amerykańskie korporacje z listy 500 magazynu Fortune miałyby utrzymywać w 2017 r. na rachunkach zagranicznych 2.600 mld dolarów. Inne źródła mówią o nawet trzech bilionach, ale mniejsza o to – chodzi bardziej o rząd wielkości niż o konkretne wartości obarczone przecież jakimś marginesem błędu.
W odpowiedzi na te rewelacje prezydent Donald Trump wprowadził przepisy opodatkowujące zyski amerykańskich firm niezależnie od tego, czy są trzymane w bankach zagranicznych, czy w kraju. Wcześniej zyski osiągnięte za granicą podlegały amerykańskiemu podatkowi dopiero po dotarciu na łono ojczyzny. W 2018 roku ruch ten spowodował powrót do USA ok. pół biliona dolarów. Przełom nie nastąpił, ale mało też nie było.
Przywoływany przez Shaxsona młody, ale już bardzo dobrze znany ekonomista Gabriel Zucman, notabene kolega ze studiów Thomasa Piketty’ego, zebrał do swego doktoratu szacunki, które wskazują, że bardzo bogaci ludzie z całego świata mają na zagranicznych rachunkach 8,7 bilionów dolarów, z czego 80 proc. jest ukrywanych przed ich macierzystymi rządami.
Wartości podane przez Zucmana zostały przyjęte do wiadomości, ale nikt nie wie jak blisko lub daleko im do prawdy. Nie ma powodu, by je podważać, zaś na plus szacunków Zucmana może przemawiać to, że są ekonomiści, którzy nie poczytują umiaru za cnotę.
James S. Henry – kiedyś główny ekonomista w McKinsey – uznał np. w 2016 r., że globalna wartość aktywów finansowych, skrywana przez osoby fizyczne za granicą, może wynosić aż 36 bilionów dolarów (Taxing Tax Heavens, Foreign Affairs). Wydaje się, że przesadził, ale kto wie, może to on jest bliższy prawdy.
Wyciek zysków korporacyjnych
Petr Janský i Miroslav Palanský z Uniwersytetu Karola w Pradze uznają unikanie podatków za definiującą cechę globalnego systemu finansowego. W szacunkach wielkości tego nie wiadomo jak naprawdę dużego zjawiska wykorzystali dane MFW o bezpośrednich inwestycjach zagranicznych (FDI).
Doszli do wniosku, że mgła tajemnicy trochę opadnie, gdy porównają podatki płacone w krajach o wysokim opodatkowaniu przez spółki zarejestrowane w rajach podatkowych w relacji do podatków odprowadzanych przez pozostałe korporacje.
Badacze zauważyli, że państwa z wyższym udziałem inwestycji finansowanych przez firmy ulokowane w rajach podatkowych notują zyski „systematycznie i wyraźnie” mniejsze, co nasuwa wniosek, że przed opodatkowaniem w krajach o wysokich stopach podatkowych zostały wytransferowane do rajów podatkowych. Ich kalkulacje pokazały, że każdego roku z 79 państw świata uciekać może 420 mld dolarów zysków korporacyjnych. Łączny uszczerbek podatkowy państw uwzględnionych w tym szacunku wynosić może 125 mld dolarów.
Jak uciec przed fiskusem
Istnieją trzy podstawowe techniki transferów podatkowych: przesuwanie długu (debt shifting), rejestracja wartości niematerialnych (znaki towarowe, prawa autorskie) w rajach podatkowych oraz strategiczne ceny transferowe (strategic transfer pricing).
Dla zobrazowania ich działania Miroslav Palanský podał przykład, w którym spółka A zlokalizowana jest w kraju o wysokich podatkach, niech to będzie Australia, a spółka holdingowa B, będąca jedynym właścicielem A, zarejestrowana jest na przyjaznych podatkowo Bermudach. Australijski podatek dochodowych wynosi 30 proc., a na Bermudach 0 proc. Każdy dolar zysku przesunięty ze spółki A w Australii do spółki B na Bermudach to 30 centów zaoszczędzonych na podatku. Jak to można zrobić?
Przesuwanie długu to manipulacja, w której firma A pożycza (choć ich nie potrzebuje) pieniądze od B i płaci na jej rzecz odsetki od długu. Zapłacone firmie-matce B odsetki są dla A kosztem uzyskania przychodu, więc zmniejszają wysokość zysku osiąganego w Australii. Te same odsetki napływające na Bermudy są przychodem i de facto zwiększają nieopodatkowany (bo opodatkowany stawką 0 proc.) zysk wykazywany na Bermudach.
>>> Czytaj też: Rośnie udział podatków w PKB Polski. Ale do Francji wciąż nam daleko
Wartości niematerialne mają mnóstwo walorów księgowych i podatkowych, a główny polega na tym, że nie ma obiektywnej i niepodważalnej metody ich wyceny.
Znak towarowy firmy Apple będzie miał niemal zerową wartość rzeczywistą na jakiejś odległej wyspie bez prądu oraz sieci komórkowej, a ogromną w Stanach czy Europie. Niemal zawsze znajdą się prawnicy i spolegliwi urzędnicy, którzy potrafiliby zapewnić wrzucenie w czyjeś koszty miliardów za wykorzystanie znaku Apple nawet na tej hipotetycznej, zapyziałej wyspie.
Załóżmy, że spółka holdingowa B jest właścicielem jakichś praw autorskich, lecz transferuje je do spółki A. Firma A płaci holdingowi B wynagrodzenie za korzystanie z tych praw zwane tantiemami (royalties). Tantiemy są kosztem w Australii, co oznacza zmniejszenie podstawy opodatkowania oraz przychód i nieopodatkowany zysk na Bermudach. Voilà!
Wg reguł WTO obowiązuje zasada ceny rynkowej (arm’s length principle), zatem w handlu między A i B ceny powinny być ustalone takie, jakie wyznaczono by, gdyby dotyczyło to zupełnie obcych sobie podmiotów. Wyznaczenie obiektywnej ceny rynkowej jest jednak bardzo trudne.
Weźmy dwie sukienki z tego samego materiału, obie nienagannie uszyte, ale jedna jest 20 razy droższa od drugiej i w dodatku sprzedaje się lepiej od tej tańszej. Dlaczego tak bywa i to często? Bo ta droższa ma np. fikuśną wstążeczkę, której wszycie kosztowało 50 groszy, ale dało coś, za czym szaleją teraz damy.
Biedny traci więcej
Machinacje podatkowe z użyciem transfer pricing mogą wyglądać następująco: gdyby firma A sprzedawała szyte przez siebie, markowe jeansy odbiorcy C, to cena wynosiłaby np. 100 dolarów za sztukę przy koszcie produkcji 80 dolarów. Zysk przed opodatkowaniem wyniósłby 20 dolarów, a przy 30-procentowym CIT podatek wyniósłby 6 dolarów.
Jednak A robi co innego. Sprzedaje jeansy po 81 dolarów za sztukę swojej spółce holdingowej B i płaci w Australii jedynie 30 centów CIT. Dopiero spółka B sprzedaje niepowiązanej ze sobą firmie C jeansy za 100 dolarów i ma 19 dolarów nieopodatkowanego zysku. Korzyść dla właścicieli B, a zarazem A, wynosi 5,7 dolarów niezapłaconego w Australii podatku od sztuki. Biznes ma radość, ale rząd i obywatele Australii mniej w budżecie.
Od strony zysków firmowych wygląda to tak, że gdyby A sprzedawała wyłącznie odbiorcy C milion par jeansów po 100 dolarów za sztukę, to czysty zysk wynosiłby 14 mln dolarów rocznie. Sprzedaż z użyciem cen transferowych do B i dopiero potem do C zwiększa masę zysków do 19,7 mln dolarów rocznie.
Uszczuplenia rozkładają się nierównomiernie i jest to związane ze sprawnością działania państwa. Najmniej w stosunku do PKB, do zapłaconego CIT oraz do ogółu zapłaconych podatków tracą państwa członkowskie OECD, zaś najwięcej państwa biedne, nieco mniej biedne oraz te już niebiedne, ale nadal niezamożne (low- and lower- middle-income).
Ukryć aktywa za granicą
Warto przypomnieć, że podatków unikają nie byty prawne, a ludzie, raz jako właściciele firm, drugi raz jako osoby korzystające z tej własności oraz przede wszystkim z owoców swojej pracy zawodowej.
W konserwatywnym, a więc raczej nieprzesadzonym rachunku, do wielkości wyznaczonej przez parę Janský-Palanský, czyli 125 mld rocznie należnych, lecz niezapłaconych podatków korporacyjnych, dodać należy globalny uszczerbek podatkowy w wysokości ok. 200 mld dolarów rocznie za przyczyną działań osób fizycznych ukrywających swoje aktywa finansowe za granicą.
Razem powstaje już duża kwota 350 mld dolarów rocznie, a uwzględnić trzeba, że to wyłącznie hipotetyczny skutek machinacji transgranicznych. Przekręty wewnątrzkrajowe są zapewne kilka razy większe, więc ubytki podatkowe świata w relacji do istniejących przepisów muszą liczyć się w bilionach.
Jednolity podatek czy wzrost
W technicznym podejściu do ewentualnych środków naprawczych zwrócić trzeba uwagę, że zręby działających dziś w świecie przepisów podatkowych mają ze sto lat. Wtedy i wiele lat potem nie było olbrzymich korporacji ponadnarodowych, które działają wg zaakceptowanej powszechnie zasady, że ich składowe spółki-córki, spółki-wnuczki itd. prowadzą wszędzie, gdzie działają w świecie, oddzielne księgi, tak jakby rzeczywiście były niezależnymi bytami. Za to podatki optymalizują w centrali.
Od tej obserwacji niedaleko do idei „jednolitego modelu opodatkowania” (unitary tax), którego potencjalne walory podkreśla fakt, że ponad połowa globalnego handlu prowadzona jest między jednostkami (składowymi) międzynarodowych korporacji.
Marzyciele z Tax Justice Network widzą to tak: jest firma X zatrudniająca 25 tysięcy osób w Szwecji i 25 tysięcy we Francji oraz 5 opalonych księgowych na Kajmanach, którzy kierują strumieniami pieniędzy wg przedstawionego wyżej schematu spółek A i B, zatrzymując dla X mnóstwo należnych podatków. Kreatywna wyobraźnia podsuwa jednak inny obraz, w którym liczy się, gdzie tworzone są wartości i ponoszone wysiłki, a nie to, gdzie są rejestrowane i zgłaszane główne zyski danej korporacji.
Wówczas filie francuska i szwedzka odprowadzałyby po niemal połowie należnych podatków w swoich krajach, a niemal zerową stawką z Kajmanów obciążany byłby wyłącznie ułamek promila wartości wytwarzanej przez piątkę zatrudnionych tam księgowych.
To oczywiście niezwykle uproszczona wersja modelu. W wersji bliższej rzeczywistości pod uwagę byłoby branych co najmniej pięć elementów: główna siedziba korporacji, ponieważ rządy chciałyby mieć jak najwyższą działkę z tytułu kapitału pochodzącego z ich kraju, a następnie wielkość sprzedaży, wynagrodzeń i wysokość zatrudnienia oraz wartość aktywów w poszczególnych spółkach transgranicznej korporacji.
Bojaźń rządów
Nie tylko politycy, ale także eksperci, w tym ci bardzo zaangażowani z OECD, twierdzą, że wprowadzenie czegoś takiego to dziś marzenie ściętej głowy. Trzeba się z nimi zgodzić. Świat nie dorósł i długo do czegoś takiego nie dorośnie. No i nie ma komu narzucić takie czy inne rozwiązanie.
Wprawniejsze oko wypatrzeć może znamienny paradoks. Synonimem agresywności i bezwzględności w każdym wymiarze biznesu są amerykańskie korporacje, ale nie ma też na świecie bardziej bezwzględnego państwa i rządu niż amerykański, który – jeśli tylko siły polityczne zechcą – może zetrzeć z powierzchni każdego giganta.
Pierwsze z brzegu przykłady to Enron z przychodami przed likwidacją w wysokości 100 mld dol. oraz audytor i doradca Enronu, ogromna firma Arthur Andersen, której też już nie ma, bo pogrążył ją rząd USA sprzątający po Enronie.
Przykłady „mocnej ręki” – mocnej, ale oszczędnej w ruchach i nierychliwej – zostały przywołane świadomie, ponieważ unikanie podatków, zwłaszcza w mało konfrontacyjnej formie tzw. optymalizacji podatkowych, z użyciem narządzi prawno-interpretacyjnych, jest pokłosiem imperatywu wzrostu.
Rządy oficjalnie burzą się i psioczą, ale nie sięgają do stanowczej represji w obawie przed spowolnieniem – w końcu wzrost to zasługa firm, a gdy firmy słabsze, to gospodarka kroczy wolniej. Nikt tego nie powiedział wprost, ale brak aktywnej walki z mafiami VAT za poprzednich rządów w Polsce, to też przejaw tej bojaźni. Także obecny rząd nie byłby w tej kwestii tak stanowczy, gdyby się okazało, że słyszy łomot i łoskot kryzysu u swych bram.
Rozwój zamiast wzrostu!
Ponieważ nie da się pogodzić wody z ogniem, to walka z unikaniem podatków na wielką skalę, także z użyciem operacji transgranicznych, ma w obecnym modelu gospodarczym świata i w dobie globalizacji bardzo małe szanse. Nie trzeba z tego powodu rozdzierać szat, ale trzeba to wiedzieć. Uszczerbek na podatkach to po prostu najzwyklejszy koszt, jaki płacimy za brak modelu równie skutecznego w zapewnianiu dobrobytu jak rynkowy kapitalizm.
Koszt ten byłby mniejszy, gdyby jakimś niewiadomym dziś sposobem udało się zacząć odchodzić od modelu wzrostu ilościowego, którego synonimem jest np. impulsywna wymiana dobrych smartfonów co rok lub dwa na nowe, czy leasing samochodów na dwa, trzy lata, na wzrost bardziej rozumny i mniej marnotrawny, który umownie można nazwać jakościowym.
Świat nie musi biec do przodu jak szalony, wystarczyłoby, żeby większości żyło się jak najbardziej dostatnie, a przy tym ciekawie. W skrócie chodzi o to, aby wzrost zastąpić rozwojem, tyle tylko, że nikt nie wie, jak to zrobić, żeby zbyt dużo nie stracić.
Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.