Pięć lat po zamachu na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo” socjolog Hugo Micheron z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych zauważa w "Le Monde", że władze Francji dobrze radzą sobie z zagrożeniem bezpieczeństwa ze strony dżihadu, ale nie rozumieją jego przyczyn.

7 stycznia 2015 roku dwaj uzbrojeni islamiści wtargnęli do redakcji satyrycznego tygodnika, gdzie zabili 12 osób, w tym 10 dziennikarzy, wśród których znaleźli się najbardziej znani francuscy rysownicy.

Wtorkowy "Le Monde" zamieszcza wywiad z Micheronem, autorem książki "Le jihadisme francais. Quartiers, Syrie, Prisons" (fr. "Dżihadyzm francuski. Dzielnice, Syria, więzienia").

Zdaniem socjologa dżihadyści swobodnie działają w enklawach, które powstały w dzielnicach i na terenach zamieszkanych przez ludność muzułmańską. Zwraca on uwagę, że zamachy w 2015 roku stanowiły przełom w strategii i taktyce dżihadystów. Były początkiem serii ataków na terytorium Francji, które zaważyły na debacie publicznej i na stosunku do muzułmanów. Nie zapoczątkowały jednak dżihadu w tym kraju, rzuciły tylko światło na rozmiary, jakie przez lata osiągnął ten ruch.

Micheron tłumaczy, że dżihadyzm we współczesnej postaci powstał w latach 80. w Afganistanie, ale rozwinął się we Francji na skutek trzech poważnych wstrząsów. Pierwszym był atak na World Trade Center w Nowym Jorku 11 września 2001 roku, który „podziałał na kręgi islamistyczne jak uderzenie pioruna i skłonił część ich członków do przyjęcia (strategii - PAP) przemocy Al-Kaidy, którą dotąd odrzucali”.

Reklama

Drugim wstrząsem były masakry przeprowadzone w marcu 2012 roku w Tuluzie i w Montauban przez Mohameda Meraha, który zamordował trzech żołnierzy, a następnie troje dzieci i nauczyciela ze szkoły żydowskiej. „W debacie (publicznej) przedstawiano tę sprawę jako odosobniony przypadek, ale w rzeczywistości było to pierwsze wprowadzenie w życie nowego sposobu walki ze społeczeństwem francuskim, wypracowanego przez najbardziej radykalny odłam dżihadystów” – ocenia Micheron.

Trzecim wstrząsem było ogłoszenie kalifatu przez dżihadystyczną organizację Państwo Islamskie (IS) 29 czerwca 2014 roku.

„Od Pakistanu do Europy, w pierwszych latach XXI wieku niewielkie grupki aktywistów starały się zakorzenić w środowisku miejskim. Działały podobnie jak politycy podczas kampanii, skupiając się na dzielnicach, które uznały za podatny grunt dla swych idei” - cytuje socjologa „Le Monde”.

Te dzielnice już wcześniej poddane były wpływom ruchów islamistycznych, takich jak Bractwo Muzułmańskie. Jak wyjaśnia Micheron, dżihadyści chodzili od drzwi do drzwi. Kiedy ich idee zaczynały się zakorzeniać, "zamykali" te dzielnice od środka, tworząc enklawy o bardziej lub mniej zorganizowanej strukturze.

Micheron podaje przykład dzielnicy Mirail w Tuluzie, gdzie od 2002 do 2012 roku liczba zwolenników dżihadu powiększyła się z kilkudziesięciu do kilkuset osób. „To z takiego środowiska wywodzą się wszystkie niemal osoby wyjeżdżające (na tereny kontrolowane przez IS - PAP)” – tłumaczy.

Badacz podkreśla, że „mapa dżihadyzmu” nie pokrywa się z „mapą marginalizacji gospodarczej” i dlatego przyczyn dżihadyzmu nie można, jego zdaniem, redukować do trudnej sytuacji na przedmieściach zamieszkanych przez ludność muzułmańską.

Zwraca też uwagę, że "terroryzm" i "dżihadyzm" nie są synonimami, gdyż przemoc jest tylko jedną z metod dżihadu. Dżihadyści starają się wszelkimi dostępnymi im sposobami zdyskredytować demokrację, tworząc stowarzyszenia, zakładając szkoły prywatne i przejmując kluby sportowe.

„Władze państwowe dobrze sobie radzą z zagrożeniem bezpieczeństwa, jakie stanowią dżihadyści. O wiele gorzej przeciwstawiają się wyzwaniu społecznemu, politycznemu i intelektualnemu z ich strony. Żeby rozumieć, dokąd prowadzi dżihadyzm, trzeba wiedzieć, skąd przychodzi” - podkreśla socjolog.

>>> Czytaj też: Skrajna prawica w Niemczech rośnie w siłę. Czas bić na alarm [OPINIA]