Wielokrotnie podkreślam w moto felietonach, że samochód musi być „jakiś”. Że musi mieć charakter. I zawsze w swojej skrzynce znajdują tuzin e-maili zaczynających się od słów: „Co pan piszesz, panie Bąk? Jakiś? Charakter to może mieć teściowa, auto musi być dobre!”. Dodatkowo pogrąża mnie to, że nie potrafię wyjaśnić, o co dokładnie mi chodzi. Ale wydaje mi się, że właśnie znalazłem odpowiednie słowa. Macie chwilkę? To posłuchajcie.
Otóż w związku z #zostańwdomu postanowiłem – nie inaczej – zostać w domu i znaleźć sobie w nim kąt, w którym będę mógł spokojnie oraz uczciwie (mniej lub bardziej) popracować z kieliszkiem wina pod ręką. To było trzy tygodnie temu o 9 rano, a ja już o 9.15 zdałem sobie sprawę, jak bardzo to będzie trudne. No więc gdy moja żona zobaczyła, że o 9.05 w poniedziałek wyciągam z lodówki wino, wpadła w taką furię, jakbym co najmniej wyprał jej najlepszą sukienkę razem z posłaniem dla psa. Z kolei rzeczony pies, widząc mnie w domu w środku dnia, wpadł w taki szok, że po prostu uciekł i musiałem szukać go przez godzinę po całej wsi. Gdy wróciłem, okazało się, że czteroletniemu synowi udało się wydłubać wszystkie samogłoski z klawiatury w moim laptopie. A gdy je odzyskałem (w zasadzie odkupiłem) i włożyłem z powrotem na swoje miejsce, i w końcu usiadłem, by popracować, to sześciolatkowi przypomniało się, że dwa lata temu dostał flet na urodziny. I doszedł do wniosku, że teraz nadszedł idealny moment, by nauczyć się na nim grać. Gdyby nie świadomość, że jedyny proktolog w okolicy ma kwarantannę, to ten flet wetknąłbym… A tak jedynie po prostu wypełniłem go silikonem (flet oczywiście).

>>> Czytaj też:

Przemysł motoryzacyjny w tarapatach. Nadzieją dla Europy są samochody elektryczne

Reklama
Dzięki #zostańwdomu codziennie dowiaduję się o mojej rodzinie (i nie tylko) czegoś nowego. Młodsze dziecko potrafi skutecznie pomylić klozet z bidetem i to przy „dwójeczce”. Średnie w dwa dni nauczyło się dodawać lepiej niż ja przez 37 lat. A najstarsza córka, która zaraz skończy 11 lat, ma już kolegę. Potrafi przez dwie godziny non stop gadać z nim przez Skype’a, co doprowadza mnie do takiego szału, że natychmiast mam ochotę napić się wina. Ale nie mogę, bo żona wymyśliła sobie, że doskonałym miejscem, w którym będzie wykonywała telepracę, jest takie, z którego ma idealny widok na naszą lodówkę i barek. Byłbym zapomniał – choć nauczyciele w przedszkolu moich synów nie nauczyli ich niczego przez ostatnie trzy lata, to teraz postanowili nadrobić te zaległości w trzy dni. Żeby podołać wyzwaniu polegającemu na drukowaniu wszystkich przesłanych e-mailem zadań, musiałem wypełnić cały garaż ryzami papieru. A nasz salon przypomina sklep z artykułami papierniczymi, farbami i klejami, w którym eksplodował granat.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP