Przykładem rozdawnictwa jest m.in. ustawa o upadłości konsumenckiej. Hitem rozdawnictwa budżetowego jest jednak wprowadzony w 2006 roku przez poprzedni rząd program wsparcia kredytowego zwany Rodzina na swoim. Nie mogę się nadziwić zachwytom. Oczywiście każdy, kto taką dopłatę uzyska, może nie posiadać się z radości: w ciągu ośmiu lat z państwowej kasy popłynie do niego nawet 100 tysięcy złotych! To świetny pomysł na czas kryzysu. Idealny moment na rozdawanie wpłacanych przez nas podatków. Być może ustawodawcy kierowali się szlachetnymi intencjami, ale wyszło jak zawsze. Przypatrzmy się więc tym intencjom.
Miało ruszyć budownictwo
Nic takiego się nie stało. Jeszcze niedawno warunki jego uzyskania spełniało mniej niż 1 proc. ubiegających się o kredyt. Jest to dość przypadkowa populacja, a szans na uzyskanie dopłaty pozbawieni są najbardziej potrzebujący, czyli osoby o niewysokich dochodach. Kredyt ten można uzyskać także na zakup mieszkania na rynku wtórnym. Dla deweloperów nie jest to pociecha, choć niektórym uda się sprzedać kilka mieszkań w tym systemie finansowania. Wprowadzeniu ustawy towarzyszyło hasło, że trzeba pomóc młodym ludziom w zdobyciu mieszkania. Ustawa nie ogranicza jednak wieku kredytobiorcy. Jeśli ubiega się małżeństwo po 60. a spełnione są pozostałe warunki, kredyt taki oczywiście zostanie udzielony.
Inne hasło – będzie to przede wszystkim pomoc dla ludzi słabiej zarabiających – też wymaga weryfikacji. To oczywista bzdura! Jeśli chodzi o dochody kredytobiorcy, mogą one wynosić i kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Dopłata obejmuje więc także osoby o bardzo wysokich dochodach. Natomiast kredytu na pewno nie dostanie rodzina, której dochody nie przekraczają kwoty np. 2 tys. zł brutto miesięcznie, ze względu na brak zdolności kredytowej. A to właśnie takim osobom miała pomagać dopłata!
Reklama
Spójrzmy, jak to działa w praktyce. Nasza dość uboga rodzina z dochodem 2 tys. zł wpłaca uczciwie do budżetu – tytułem podatków – około 4 tys. zł rocznie. Małżeństwo krezusów z dochodem 50 tys. zł miesięcznie uzyskuje kredyt z dopłatą 100 tys. zł. Rząd musi więc uzbierać podatki od rocznego dochodu 25 ubogich rodzin, aby pokryć koszty dopłaty do jednego kredytu udzielonego osobom bardzo zamożnym! Mamy tu więc nietypową formę pomocy państwa, którą można by określić jako odwrócony Janosik – zabieramy biednym, aby dać bogatym. Czy taka była intencja ustawodawcy?
Fikcyjne ograniczenia
Jeszcze więcej słów krytyki należy się ustawodawcy za stworzenie pseudoograniczeń w budżetowej dopłacie. Oto przykłady. Kredyt miał być skierowany do osób, które nie posiadają własnego mieszkania. Zgodnie jednak z ustawą liczy się moment podpisania umowy kredytowej. Pytanie rodem z quizu audiotele: czy małżeństwo posiadające dom z basenem i trzy wielkie apartamenty może uzyskać kredyt Rodzina na Swoim?
Odpowiedź jest prosta – oczywiście TAK!
Sposób nie jest skomplikowany: zanim złożymy wniosek o kredyt, trzeba pójść do notariusza i poprzez darowiznę (w pierwszej grupie pokrewieństwa, aby nie płacić podatków) pozbyć się na chwilę posiadanych nieruchomości. W ten prosty, wolny od podatku sposób, kredyt z państwową dopłatą otrzymamy. Po uruchomieniu kredytu możemy darowizny odwrócić i odzyskać wcześniej posiadane nieruchomości. A dopłata z budżetu pozostaje. Przez całe osiem lat.
Kredyt nie powinien obejmować mieszkań ekskluzywnych. Takie było założenie. Załóżmy, że znaleźliśmy na rynku wtórnym mieszkanie o powierzchni 45 mkw., oczywiście z garażem i superwykończeniem. Mieszkanie jest w Warszawie, w dobrej lokalizacji. Cena – 500 tys. zł, tj. ponad 11 tys. zł za 1 mkw. Czy możemy pójść do banku po kredyt z rządowym bonusem? Tak, i to w pełnej wysokości!
Sposób jest prosty: umowę kupna-sprzedaży dzielimy na dwa odrębne akty. W jednym, który trafi do banku, określamy cenę lokalu na kwotę 326 tys. zł – na ulgę się łapiemy, wychodzi niecałe 7245 zł za 1 mkw. W drugim akcie kupujemy za kwotę 174 tys. zł garaż i to, co w lokalu pozostaje: wyposażenie kuchni, szafy w zabudowie, meble. Oczywiście druga część zapłaty musi być sfinansowana z innych środków, ale kwota główna (326 tys. zł) może pochodzić w całości z kredytu Rodzina na Swoim.
Małżeństwo jest w lepszej sytuacji niż konkubinat – to kolejne słuszne założenie. Nie do końca się udało to osiągnąć. Jeśli w niesformalizowanym urzędowo związku pojawi się dziecko, to obydwoje partnerzy mogą niezależnie ubiegać się o kredyt Rodzina na Swoim. Czyli w tej formie mogą kupić dwa mieszkania, a małżeństwo „formalne” tylko jedno.
Rząd powinien się wycofać
Argumentów za absolutnym nie dla kredytu z budżetową dopłatą jest stanowczo więcej. Liczba udzielonych kredytów ostatnio lawinowo rośnie: w lutym było ich ok. 1,4 tys., ale w marcu już ponad 2,2 tys. Udzielenie takiego kredytu to nie tylko koszt dopłaty – średnio będzie to pewnie około 70 tys. zł na jednego kredytobiorcę, ale także strasznie skomplikowana administracja, z udziałem dwóch banków: tego, który kredyt udzielił, i banku BGK, który ma część odsetek za klienta dopłacać. Przez osiem lat.
Czy potencjał tego banku nie mógłby być znacznie lepiej wykorzystany? Szczególnie że mamy obecnie w Polsce tylko cztery naprawdę polskie banki, reszta należy do zagranicznych lub prywatnych inwestorów.
Jeśli zamiarem rządu jest rozruszanie branży deweloperskiej i całego rynku budownictwa, a przy tym oszczędne gospodarowanie środkami z budżetu, to należy całkowicie wycofać się z dopłat do kredytów uzyskanych na zakup nieruchomości na rynku wtórnym. Jeśli chodzi o same dopłaty, to powinny zostać ograniczone do maksimum 50 proc. podatku VAT, który deweloper nalicza przy sprzedaży nieruchomości. Wtedy i tak budżet na takiej transakcji jest na sporym plusie, a nie dokłada (drugie 50 proc. podatku VAT zostaje w państwowej kasie).
W tej sytuacji zupełnie niepotrzebne są ograniczenia odnośnie do wielkości i ceny mieszkania – przecież im droższe mieszkanie, tym większy podatek VAT, a budżet więcej zarabia. Pamiętajmy, że małe, tanie mieszkania i tak się bardzo dobrze sprzedają, a Rodzina na Swoim ukierunkowana jest właśnie na tę grupę transakcji.
Po co sztucznie wybierać adresata tej akcji? Każdy kupujący, nawet jeśli kupi kilka mieszkań, a już jakieś nieruchomości posiada – i nieważne, czy ma rodzinę – przyniesie zastrzyk gotówki do budżetu. Trzeba pamiętać, że nie chodzi tylko o VAT od nieruchomości, lecz także zakup sprzętu AGD, RTV, glazury itd. Każde sprzedane mieszkanie to również praca dla co najmniej kilku osób przy wykończeniu tego lokalu.
Pod rozwagę ministra finansów
Ustawodawca powinien też zmienić formę rozliczenia budżetowej dopłaty, bez angażowania w ten proceder przez osiem lat dwóch banków: BGK i banku, który udzielił kredytu. Ulgę – 50 proc. podatku VAT – można w prosty sposób rozliczać w rocznym zeznaniu podatkowym, obniżając swój podatek przez np. kolejne dwa lata. Dzięki temu na dopłatę mogą liczyć tylko te osoby, które uczciwie płacą podatki. Jeśli beneficjent, który uzyskał prawo do ulgi, pracuje w szarej strefie lub za granicą i nie wpłaca nic do budżetu, nie mógłby dokonać odliczenia. Taka forma rozliczenia ulgi nie powoduje prawie żadnych kosztów ani dodatkowej pracy, poza sprawdzeniem przez aparat skarbowy zasadności skorzystania z ulgi przez podatnika.
Powyższe zasady nie preferują najbiedniejszych kredytobiorców, czyli osób, które nie posiadają zdolności kredytowej. Ale w przypadku kredytu Rodzina na Swoim mamy identyczną sytuację. Do tej grupy winien być skierowany inny program. Przedstawione powyżej fakty nie pozostawiają żadnych złudzeń – z systemu dopłat w obecnej formie (program Rodzina na Swoim) rząd powinien się natychmiast wycofać! Zdaję sobie oczywiście sprawę, że nie każdy premier musi znać się na branży finansowej. Pozostaje jednak dla mnie nieodgadnioną zagadką, dlaczego od kilku lat rządzące partie, i to z różnych opcji politycznych, dobierają sobie na doradców w tej branży wciąż tylko bankowych laików?