Po czwartkowej, minimalnie wzrostowej sesji wiemy o stanie rynku dokładnie tyle samo, co przed nią. WIG20 tym razem wzrósł o 0,7 proc., nieco oddalając się od niebezpiecznej granicy 1800 pkt., której ostatnio kurczowo się trzymał. Ale to oczywiście nic nie znaczy: w dalszym ciągu pojedynek o losy koniunktury jest nierozstrzygnięty.

Rozstrzygnąć go nie pomogli inwestorzy w USA. Na amerykańskich parkietach w czwartkowy wieczór mieliśmy minimalne wzrosty cen, ale one też niewiele mówią. Rynek zignorował nieco lepsze od oczekiwań wyniki finansowe za drugi kwartał, które ogłosił aluminiowy koncern Alcoa. To pierwsza duża spółka w Ameryce, która podała raport kwartalny. Nie wyrwał on inwestorów z marazmu. Wciąż więc czekamy.

Niestety nie można mówić, by na warszawskim parkiecie wzmacniał się obóz byków, więc wciąż trzeba mieć wiele dobrej woli, by spodziewać się jakiejś wyraźniejszej akcji zaczepnej kupujących. Szczytem szczęścia wciąż pozostaje utrzymanie status quo i liczenie na cud. Tym cudem mogą być albo dobre wyniki finansowe amerykańskich spółek, albo jakieś ponadprzeciętnie dobre dane makro.