Tym samym będą one sprzedawane w wersji cyfrowej w USA, czyli na jednym z największych rynków wydawniczych świata.

Termin, w którym wydawcy na całym świecie, w tym w Polsce, mogli odrzucić propozycje Google, minął we wtorek. Jeśli wydawca nie chciał, by Google sprzedawał w USA jego zeskanowane wcześniej książki w zamian za 63 proc. udział w przychodach, powinien był wypełnić odpowiedni formularz w sieci i przesłać go do koncernu. Brak sprzeciwu automatycznie oznaczał akceptację warunków ugody. W Polsce, jeśli ktoś odrzucił ugodę, to należy do nielicznych.

Ugoda to mniejsze zło

-Zalecaliśmy wydawcom, by tego nie robili. Nie dlatego, że nam się ona podoba, ale dlatego, że nie mamy innego wyjścia. Gdybyśmy ją odrzucili, Google i tak na mocy amerykańskiego prawa korzystałby w USA z naszych utworów i na nich zarabiał. Nie odrzucając ugody możemy przynajmniej liczyć na część przychodów z tego tytułu-tłumaczy nam Piotr Marciszuk, prezes Polskiej Izby Książki, zrzeszającej firmy z branży.

Reklama

Dające w dodatku zarobić…

Do kieszeni wydawców trafić powinno 63 proc. dochodu od cyfrowej dystrybucji każdego utworu. Resztę zabiera dla siebie Google. Takie warunki koncern zaproponował wydawcom w USA, gdy ci cztery lata temu zaskarżyli spółkę do sądu za to, że skanowała ich książki nie pytając nikogo wcześniej o zdanie.

W sumie w ramach projektu Google Book Search zeskanowano około 7 mln tytułów zgromadzonych w amerykańskich bibliotekach. W większości to dzieła stare i od dawna nie publikowane, ale są wśród nich także pozycje obecne jeszcze na rynku. I dotyczy to także tytułów należących do wydawców europejskich, w tym polskich, których tytuły znaleźć można na półkach bibliotek za oceanem.

Polskich książek może być setki

- Ile jest ich dokładnie, nie wiemy. Każdy z wydawców próbuje to szacować na własną rękę. Ale tylko tytułów wydanych przez moje wydawnictwo jest tam na przykład około 130 - mówi Piotr Marciszuk, który zajmuje się wydawaniem m.in. podręczników.

Ugoda nie przyszła łatwo

Wydawcom europejskim nie podoba się przede wszystkim sposób działania Google w tej sprawie. Podkreślają, że koncern najpierw skanował książki, nie pytając nikogo o zdanie, a dopiero gdy wydawcy upomnieli się o swoje prawa, zaproponował rozwiązanie w postaci ugody o podziale przychodów z dystrybucji.

-Tu chodzi o zasady, ale także o pieniądze. Działanie Google pozbawia nas tak naprawdę możliwości zarządzania naszymi utworami. Na dodatek stawia nas w sytuacji bez wyjścia. Odrzucenie ugody oznaczałoby bowiem, że Google i tak korzystałby z naszych zeskanowanych książek, bo pozwala mu na to amerykańskie prawo. Pytanie jednak, dlaczego polscy czy europejscy wydawcy mają podlegać prawu amerykańskiemu wbrew naszej woli -tłumaczy Piotr Marciszuk.

Google ma swoje argumenty

W poniedziałek przed Komisją Europejską przedstawiciele Google przekonywali, że ich intencją jest demokratyzacja dostępu do wiedzy. Zresztą koncern ma wielu zwolenników swojego pomysłu, którzy uważają, że cyfrowy dostęp do książek poszerzy rynek, zapewni szerszy dostęp do kultury, a ludzie będą po prostu więcej czytać.

Przedstawiciele Google zapewnili też wydawców, że zablokują w swojej bazie książki, które wciąż kupić można na europejskim rynku. Tytuły, które zeskanował Google to pozycje wydane do 5 stycznia 2009 roku i które obecne są w amerykańskich bibliotekach.

Na wprowadzenie do cyfrowego obiegu książek wydanych już po tym terminie Google musi podpisywać indywidualne umowy z wydawcami. W Polsce taką umowę ma m.in. z WSiP-em, największym wydawcom na polskim rynku książki.

Niektóre kraje zapowiadają jednak walkę

7 października warunki ugody Google musi jeszcze zaakceptować nowojorski sąd, przed którym odbędzie się ostatnie wysłuchanie stron w tej sprawie. W piśmie do niego francuskie ministerstwo kultury napisało wprost, że projekt ugody nie jest zgodny z prawem chroniącym własność intelektualną i stanowi zagrożenie dla różnorodności kulturowej. Ugodzie sprzeciwiają się też Niemcy i Czechy.

-Nie zamierzamy zatrzymać postępu, czyli cyfryzacji książek. Ale nie chcemy monopolu. Google mówi o ideach, ale przecież za nimi kryje się ogromny biznes. Za chwilę okaże się, że Google ma w swoich rękach rynek sprzedaży książki na całym świecie. Kto nie zgodzi się wtedy na jego warunki, tego nie będzie na rynku. Największym zagrożeniem jest tu monopol jednego podmiotu oraz kolejny krok do całkowitej kontroli twórców nad treściami chronionymi prawem autorskim -mówi Piotr Marciszuk.

W Polsce po stronie wydawców stoi też Izba Wydawców Prasy, zrzeszająca wydawców działających na polskim rynku. „Ugoda ta ma marginalne zastosowanie do praw członków Izby Wydawców Prasy, ale sposób i zakres jej obowiązywania w ocenie IWP narusza polskie normy konstytucyjne dotyczące ochrony praw własności intelektualnej jako części fundamentalnego prawa własności” - uważa IWP.

Problem z Google Book Search przypomina wydawcom ich własne zmagania z koncernem w sprawie innego jego serwisu. Chodzi o Google News, który zamieszcza fragmenty i linki do artykułów i innych materiałów tworzonych przez wydawców. Ich zdaniem, ogranicza to jednak ruch na stronach internetowych właścicieli gazet, a tym samym zmniejsza szanse na większe przychody z reklam. „Mechanizm ugody dotyczący książek wykazuje analogię z działaniem firmy Google w sporze z wydawcami prasy. Stąd budzi nasze obawy procedura dotycząca tej ugody, a w szczególności możliwość objęcia ugodą podmiotu prawa autorskiego, który nie wyraził żadnego oświadczenia woli w tej sprawie. Wyrażamy pogląd, że ugoda może dotyczyć tylko tych osób, które do niej przystąpią” - dodaje Izba.