Być może rząd ze względów PR-owych (nie wątpię bowiem, że są w nim fachowcy, którzy znają się na podstawowych zależnościach ekonomicznych) nie może lub nie chce tego powiedzieć społeczeństwu, ale myślę, że czas na odrobinę ekonomicznego zdrowego rozsądku – tak cudownych systemów, jak opisany powyżej, po prostu nie ma.

Powiedzmy to sobie wprost: system emerytalny, który funkcjonuje w Polsce, to wciąż system, w którym wysokość emerytury zależy od państwa i sytuacji demograficznej. Bo to państwo przekazuje z budżetu dotacje do ZUS na bieżące wypłaty emerytur, to państwo emituje obligacje, w które większość środków przyszłych emerytów lokują OFE i to państwo będzie musiało te obligacje kiedyś wykupić – za pieniądze ściągnięte w postaci podatków od naszych dzieci i wnuków.

Co za tym idzie, jeśli liczba emerytów będzie rosnąć, a liczba pracujących spadać (a nic nie zapowiada zmiany tych tendencji), możliwe będą tylko trzy rozwiązania, do zastosowania osobno, ale i w „pakietach” – zwiększenie podatków i składek, zwiększenie zadłużenia państwa, bądź zmniejszenie emerytur. Pierwsze oznacza zarżnięcie gospodarki, drugie prostą drogę do „wariantu greckiego”, a trzecie znaczący wzrost niezadowolenia społecznego.

Tymczasem rozwiązanie palących problemów polskiego systemu emerytalnego jest proste. Odejdźmy od zasady państwowej emerytury i weźmy swoją przyszłość we własne ręce w zamian za obniżenie składek i podatków, które płacimy w tej chwili na emerytury.

Reklama

Już słyszę te głosy oburzenia: „Jak to? A dzisiejsi emeryci? Co z nimi?”. Oczywiście – proces odchodzenia od państwowego systemu emerytur byłby skomplikowany, musiałby odbywać się stopniowo i trwać odpowiednio długo, być może nawet kilkadziesiąt lat. Ale wszystkie problemy prawne i ekonomiczne, które wystąpiłyby w trakcie wychodzenia z tego systemu, to nic w porównaniu z innym problemem. Problemem godnym miana kwadratury koła, czyli braku współpracy i dalekowzroczności naszych polityków.