Obserwator Finansowy: Historia się powtarza. W 1993 roku złożył Pan wspólnie z trzema innymi profesorami skargę do niemieckiego trybunału konstytucyjnego na rząd, przeciwko wstąpieniu Niemiec do strefy euro. Teraz ponownie skarżycie rząd, który zgodził się na pomoc finansową dla strefy euro. Na co Pan liczy?

Wilhelm Nölling: Chcemy wreszcie zatrzymać to długoletnie wykrwawianie się Niemiec i całej strefy euro. 750 miliardów, które zostaną przeznaczone na finansowanie eksplodujących deficytów w eurolandzie, wystarczą najwyżej na rok. Interwencja na rynku finansowym jest kosztowna, a już wkrótce wszyscy się przekonają, że i tak deficyty zamiast maleć, będą rosły.

Niemcy czują się podobno oszukani, ale przecież strefa euro nie powstała wbrew waszej woli.

Na początku mówiono nam, że EBC pozostanie niezależny i nie będzie żadnych wykupów, bez względu na sytuację gospodarczą członków. Przekonywano nas, że nikt nie sięgnie do naszej kasy. Chociaż to prawda, że niemieccy politycy sami chcieli ograniczyć dominację Bundesbanku. Trzeba uczciwie przyznać, że Bundesbank miał dominującą pozycję w Europie, co oczywiście kłóciło się z ideą większej integracji. Nasi politycy uważali, że unia monetarna niejako zwiąże niemieckie ambicje, bo „kiedy nie dysponuje się własną walutą, nie da się już nigdy władać Europą”. Podobnie myślała wówczas większość europejskich liderów. Oni się obawiali, że Niemcy po zjednoczeniu znów mogą się stać zbyt silne w Europie.

Reklama

A Pan, będąc przez wiele lat członkiem rady Deutsche Bundesbanku, nie widział takiego zagrożenia?

Wystarczyło je tylko ograniczyć. Wcale nie trzeba było rezygnować z własnej waluty. Ja wtedy proponowałem, żeby umiędzynarodowić Bundesbank. Dopuścić do zarządu np. Francuzów i Brytyjczyków, którzy wspólnie z Niemcami kształtowaliby politykę monetarną banku. W podobny sposób jest przecież dziś zarządzany Europejski Bank Centralny. Oczywiście moja propozycja nie została wzięta pod uwagę.

Niemcy zachowały jednak dominującą pozycję w gronie „szesnastki”. Żadna gospodarka strefy euro nie może konkurować z niemiecką, a korzyści Niemiec z przystąpienia do unii są ewidentne.

Wbrew pozorom wcale dobrze na tym nie wyszliśmy. Niemcy zostały najpierw osłabione kosztami zjednoczenia, a później przystąpieniem do unii monetarnej. Świadczy o tym choćby statystyka. Pod koniec 1999 roku Niemcy były klasyfikowane na 3. miejscu pod względem wielkości realnych dochodów, dziś na 17.

Co czeka w takim razie strefę euro?

Najprawdopodobniej niebezpieczeństwo inflacji. EBC może stracić kontrolę nad pieniędzmi, które drukuje. Na tych 16 miliardach, za które kupił greckie obligacje, przecież się nie skończy. EBC będzie jeszcze musiał wydać setki miliardów, żeby wykupić kraje, które nie są w stanie zapanować nad swoim deficytem. Przy okazji niemiecka gospodarka pogrąży się w stagnacji. To będzie sukces, jeśli stagnacja będzie trwała tak jak w Japonii 10 lat, ale grozić nam może nawet długotrwała recesja.

Pełny wywiad z prof. Wilhelmem Noellingiem: Strefa euro to pułapka bez wyjścia