Według przedstawicieli rad nadzorczych i inwestorów HSBC, Barclays, Royal Bank of Scotland, Lloyds i Standard Chartered nie zrezygnują z wypłat premii mimo niebezpieczeństwa powstania nowej fali społecznego oburzenia. RBS i Lloyds, które częściowo stanowią własność państwa i ledwo wychodzą na plus, są pod specjalną presją ze strony rządu.
– Nie chcemy powtórki z zeszłego roku, kiedy wszyscy bali się wziąć swoje premie – powiedział jeden z doświadczonych bankierów.
W 2009 roku prezesi pod wodzą ówczesnego szefa Barclays Johna Varleya i jego następcy Boba Diamonda nie wzięli premii, rezygnując z wynagrodzeń sięgających w sumie 30 mln funtów. Kilku innych prezesów przekazało swoje premie na cele charytatywne.
Reklama
W City panuje jednak przekonanie, że te gesty nie zostały docenione przez polityków i opinię publiczną. Bankierzy poczuli się również ośmieleni słabnącymi wpływami Liberalnych Demokratów.
Słabo zawoalowane groźby wysyłane przed Bożym Narodzeniem zarówno przez wicepremiera Nicka Clegga, jak i ministra ds. biznesu Vince’a Cable’a, że rząd może wprowadzić ograniczenia premii, być może poprzez przywrócenie podatku od bonusów, nie odniosły skutku.
Niemniej, robiąc gest w kierunku polityków, dwa banki, które mianowały prezesami wysoko opłacanych bankierów inwestycyjnych, wyznaczą prawdopodobnie umiarkowane nagrody dla swoich szefów.
Jedna z osób zbliżonych do HSBC powiedziała, że Stuart Gulliver, który w 2009 roku otrzymał premię w wysokości 9 mln funtów, chce dostać godziwą nagrodę za 2010 rok, ale jej suma będzie raczej bliższa mniej hojnemu pakietowi prezesa, do którego będzie upoważniony od 2011 roku. Podobne stanowisko przyjmie prawdopodobnie Diamond z Barclays.
Obaj prezesi podobno zdają sobie sprawę z oburzenia społecznego, które mogą wywołać, jeżeli nie powściągną swoich apetytów.