Jak większość ze 150 tys. imigrantów z Polski, para szukała pracy poprzez wyspecjalizowaną agencję, która umieściła ich w jednym z ciasnych domów zwanych polskimi hotelami. 24-letnia Alicja zrywała kwiaty, podczas gdy Łukasz, który skończył na uniwersytecie logistykę, zbierał pomidory. Potem zaczął naprawiać ciężarówki. Po opłaceniu podatków, ubezpieczenia i wynajmu zostało im 200 euro tygodniowo. Podobne pensje przyciągnęły dziesiątki tysięcy młodych Polaków, takich jak Łukasz i Alicja. Od 2007 roku, kiedy to Holendrzy otworzyli dla nich rynek pracy, imigranci z Europy Wschodniej są główną siłą roboczą w rolnictwie. Doświadczenia Holendrów bacznie obserwują Niemcy i Austriacy , którzy otwierają swój rynek pracy dla nowych krajów członkowskich od 1 maja.

>>> Czytaj też: Praca za granicą? Wolimy zostać w Polsce, bo już dobrze płacą

Bezrobocie w Holandii sięga 4,3 procent. To znacznie poniżej przeciętnej w Unii, która wynosi 9,5 procent. Jednak biorąc pod uwagę sympatie wyborców, które skłaniają się ku prawicy, politycy coraz częściej atakują imigrantów z krajów Europy Wschodniej. W wyborach samorządowych w ubiegłym miesiącu, Geert Wilders, prawicowy polityk i anty-islamista, oskarżył Polskich pracowników o pijaństwo, wzrost przestępczości oraz zabieranie miejsc pracy Holendrom. Nawet politycy lewicowi i socjaliści ostrzegli przed „falą tsunami” złożoną z wschodnioeuropejskich pracowników, którzy są obciążeniem dla holenderskich usług społecznych. Teraz Łukasz i Alicja obawiają się, że tak jak Turcy czy Marokańczycy, którzy przybyli do Holandii w latach 70 tych i 80 tych, Polacy stali się ofiarami skrajnego nastawienia Holandii do imigrantów. - Sami zdecydowali się otworzyć granice, a teraz chcą abyśmy wracali - mówi Łukasz. - To absurd.

Jeszcze do niedawna anty-imigranckie protesty były tylko domeną Wildera oraz jego Partii Wolności (PW). Od czasu wyborów z ubiegłego roku, gdy Partia Wolności stała się trzecim największym politycznym ugrupowaniem, również inne partie zajęły się sprawą. Jeszcze w tym miesiącu retoryka stała się polityką rządu, bo minister do spraw społecznych z obecnie rządzącej Partii Liberalnej, ogłosił, że rząd chce odesłać z powrotem Europejczyków, którzy są bezrobotni dłużej niż trzy miesiące. Plany Kampa wywołały wiele kontrowersji w całej Unii Europejskiej. Według polskiego rządu, deportowanie Polaków z przyczyn ekonomicznych jest pogwałceniem unijnych zasad migracji zarobkowej. Viviane Reding, zastępca przewodniczącego Komisji Europejskiej, ostrzegła, że Komisja będzie się ostro sprzeciwiać wszystkim holenderskim decyzjom, które są niezgodne z zasadami panującymi w Unii. Nawet sami holenderscy politycy przyznają, że wymóg by pracownik pochodzący z kraju innego niż Holandia musiał pozostać w kraju co najmniej pięć lat, aby móc otrzymać zasiłek dla bezrobotnych, jest sprzeczny z porozumieniami unijnymi.

Reklama

W międzyczasie polscy politycy wskazują, że podobnie jak Alicja i Łukasz, większość imigrantów płaci Holendrom podatki oraz składki ubezpieczeniowe.

Louis Bontes, dawniej policjant a obecnie poseł z ramienia PW, wskazuje na skargi Holendrów na pijaństwo, hałas, oraz ogólny sprzeciw społeczeństwa wobec pobierania przez Polaków zasiłków. – Otrzymuję od naszych rodaków maile, w których skarżą się, że jest coraz gorzej.

Jednak większość niechęci do Polaków wynika z obawy Holendrów przed zmianami kulturowymi czy etnicznymi. Skargi, że Polacy niszczą okolice często wiążą się nie tyle z ich zachowaniem, co po prostu z faktem że tam są. – Ludzie już nie mogą identyfikować się z miejscem, w którym żyją - powiedział Bontem. - Można to łatwo zauważyć przechadzając się ulicami Rotterdamu, gdzie jest tylko około 20-30 procent rdzennych Rotterdamczyków.

>>> Czytaj też: Na otwarciu rynku pracy za Odrą zarobią Niemcy i Polacy

Grupy obywatelskie, które świadczą usługi dla polskich imigrantów przyznają, że mniejszość może być obciążeniem społecznym. Polacy stali się grupą dominującą w schroniskach dla bezdomnych - powiedział Ernst-Jan Stres, dyrektor Dan Haag East Europe Foundation, fundacji zajmującej się sprawami wschodnioeuropejskimi w Holandii. Grupy wskazują, że częściową odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą agencje rekrutacyjne. Firmy te często umieszczają pracowników w domach o kiepskich warunkach bytowych, gdzie ludzie poupychani są po czterech w jednym pokoju i odizolowani od holenderskiego społeczeństwa. Agencje rekrutacyjne wykorzystują ich, właściciele mieszkań zdzierają z nich, ile mogą i na końcu imigranci lądują na ulicy - mówi Stres.

Po siedmiu latach pobytu w Holandii, Krystyna Cichoń mówi płynnie po holendersku i pracuje dla lokalnego zakładu wodno-kanalizacyjnego. Agencja, która ją sprowadziła do Holandii obiecała jej pracę przy składaniu ubrań dla jednej z marek odzieżowych. Jednak zamiast tego ona i sześć innych pracownic zostało skierowanych do fabryki mięsa, gdzie musiały pakować części kurczaka na taśmie. Jak powiedziała, takie praktyki są powszechne w agencjach o złej reputacji.

Łukasz i Alicja oszczędzili wystarczająco dużo, by wynająć małe mieszkanko. Jednak podobnie jak większość Polaków, którzy tu pracują, nie mają prawie w ogóle kontaktu z lokalnymi mieszkańcami, poza zwierzchnikami w pracy.

ikona lupy />
Tłumy pasażerów na lotnisku Schiphol w Amsterdamie / Bloomberg