Ich cel jest odwrotny do tego, który stosują firmy pragnące się wylansować. Chodzi o to, by wynik wyszukiwania był jak najgorzej spozycjonowany.
Aż 90 proc. użytkowników internetu ogranicza się do przejrzenia pierwszej strony wyników wyszukiwania. Właśnie taki nawyk stanowi główne źródło dochodu dla PR-owców, którzy za pomocą kilku trików podbijają popularność stron z korzystną dla ich klientów informacją, a obniżają z niekorzystną.
Na portalach społecznościowych roi się od tysięcy fikcyjnych kont założonych przez takie agencje. Konta sterowane są oprogramowaniem, które imituje ludzkie zachowanie. Fikcyjni użytkownicy pochlebnie komentują klienta i zamieszczają linki odsyłające jedynie do stron z pozytywną opinią. To właśnie na liczbie odsyłaczy głównie opiera się Google przy układaniu kolejności wyświetlanych stron. W rezultacie niekorzystne informacje spychane są na koniec kolejki.
Reklama
Agencje pilnie chronią dane klientów. Lecz – jak pisze brytyjski „Times” – wśród zainteresowanych polepszeniem swojego wizerunku online znajdują się aktorzy, sportowcy i politycy. – Jeden znany konserwatywny polityk chciał ukryć romans na stronie nawet przed żoną – relacjonuje Chris Emmins, założyciel agencji Kwikchex.
Dwa tygodnie internetowego kamuflażu kosztują ok. 20 tys. funtów. Do korzystania z usług jednej z takich agencji (z miejscowości Hertfordshire) przyznał się Woburn Safari Park. Chodziło o zakamuflowanie i wyciszenie doniesień o znęcaniu się nad zwierzętami. Lwy trzymane w przepełnionych klatkach czy morsy z ropniakami na oczach zniknęły z pierwszej strony wyszukiwarki już tydzień po publikacji rządowego raportu, który ujawniał praktyki w Woburn Safari Park. Miesiąc po zajściu wzmiankę o tym udało się znaleźć dopiero na piątej stronie Google’a.