Wall Street łagodnie zareagowała na informacje ze środowej konferencji po posiedzeniu Fed. Informacji było sporo, ale równie dużo niewiadomych. Dwa główne punkty to potwierdzenie pożegnania ze skupowaniem obligacji i brak deklaracji dotyczących ewentualnej trzeciej fazy ilościowego luzowania polityki pieniężnej oraz prognoza dla amerykańskiej gospodarki. Ta ostatnia jest gorsza niż poprzednia i to nie tylko w perspektywie bieżącego roku, ale także dwóch następnych. Fed zaczyna też dostrzegać możliwość nieznacznego wzrostu inflacji. Cały czas utrzymuje, że spowolnienie spowodowane jest czynnikami tymczasowymi, a więc ma charakter przejściowy. Trzy lata obniżonego wzrostu to przecież nie wieczność. Fed przyznał, że sam nie wie co oznacza obecnie używane już od dawna przez to gremium określenie o utrzymywaniu luźnej polityki pieniężnej przez dłuższy czas.

W środę indeksy w Nowym Jorku zniżkowały po 0,65 proc., a spadek miał miejsce po konferencji Fed. W czwartek sytuacja była bardziej dramatyczna. Sprzedaż nowych domów okazała się w maju nieco wyższa niż się spodziewano i wyniosła 319 tys., ale mocno rozczarowała informacja o sięgającej 429 tys. liczbie wniosków o zasiłek dla bezrobotnych. Początkowo indeksy zanurkowały po ponad 2 proc. Swój udział w tym miała też fatalna atmosfera na rynkach europejskich. Bykom na Wall Street udało się jednak odrobić tę sporą stratę niemal w całości. S&P500 ostatecznie zniżkował o 0,28 proc. Gdyby nie to, perspektywy byłyby dla nich nieciekawe, choć i tak grunt wciąż jest niepewny.

W Europie zrobiło się całkiem kiepsko. O ile w środę udało się uniknąć większych spadków, to w czwartek niedźwiedzie mocno odcisnęły swoje piętno na rynku. Liderami, ze spadkami sięgającymi odpowiednio 2,8 proc. i 2,3 proc. były Madryt i Ateny, ale po około 2 proc. w dół poszły też indeksy w Paryżu i Frankfurcie. Tam martwiono się kłopotami nie tylko amerykańskimi. Indeks aktywności chińskiej gospodarki spadł w czerwcu z 51,6 do 50,1 punktu i znalazł się na granicy oddzielającej spadek i wzrost. Aż tak źle nie było w przypadku analogicznych wskaźników dla Niemiec i strefy euro, ale i one zdecydowanie zniżkowały.
Dane makroekonomiczne nadal więc nie dają powodów do optymizmu. A dziś czeka nas kolejna ich porcja. Poznamy ostateczny pomiar dynamiki amerykańskiej gospodarki w pierwszym kwartale i zmianę wartości zamówień na dobra trwałe.

Przed rozpoczęciem handlu w Europie mamy ciekawą sytuację. Na giełdach azjatyckich na godzinę przed końcem sesji przeważają bycze nastroje. Nikkei rośnie o 1 proc. Shanghai B-Share idzie w górę o 1,6 proc., a Shanghai Comoposite o ponad 2 proc. Oba chińskie indeksy kontynuują mocną zwyżkę już drugi dzień z rzędu po kiepskich danych. Po 0,5 proc. rosły też rano kontrakty na amerykańskie indeksy. Jeśli Frankfurt i Paryż skorygują wyraźniej swój czwartkowy pesymizm, Warszawa może uniknąć przeceny.

Reklama