Słuchałem parę dni temu radia, gdzie redaktor dokonywał przeglądu prasy, plotąc radośnie o tym i owym. Aż wreszcie doszedł do wiadomości, że Niemcy cierpią coraz częściej na depresję. I zastanawiał się głośno, dlaczego np. w Hongkongu czy Singapurze ludzie są nastawieni bardziej optymistycznie i nie zapadają tak często na choroby tego rodzaju.
Odpowiedzi nie udzielił, tak jak i nie wskazał na źródła wiedzy o optymizmie w wymienionych miastach-państwach. Postanowiłem więc zrobić to za niego. Po pierwsze, nie mając wyników badań psychologicznych, też podejrzewam, że w Hongkongu i w Singapurze jest mniej depresji, a od owego dziennikarza różnię się tym, że mam nieźle uzasadnioną odpowiedź na to pytanie.
Przypomniał mi się bowiem artykuł opublikowany w pewnym szwedzkim kwartalniku ponad 30 lat temu (dokładnie w 1980 r.). Artykuł prof. Magnussona nosił, w tłumaczeniu, tytuł: „Wyuczona bezradność – państwo opiekuńcze na dobre czy na złe?”. Przez wyuczoną bezradność ów profesor psychologii Uniwersytetu Sztokholmskiego rozumiał niezdolność jednostki do powiązania własnych wysiłków z obserwowanymi efektami.
Wyjaśniał on, że człowiekowi potrzebna jest świadomość tego, iż może on wpływać na rzeczywistość swoimi działaniami, wspartymi własną wiedzą, pracowitością, innowacyjnością itd. Nie tylko uzyskuje korzyści materialne, lecz także psychiczne: właśnie ową świadomość, iż to, co osiągnął, osiągnął własnymi staraniami. Taki celowy aktywizm pozwala ludziom wnosić wkład do szerszych społecznych przemian bądź adaptować się do nich, gdy przychodzą z zewnątrz. Widząc związki między staraniami a efektami, ludzie ci postrzegają świat jako przewidywalny.
Otóż prof. Magnusson, wspierając się teorią wyuczonej bezradności, zwraca uwagę na to, że taka bezradność pojawia się wówczas, gdy jednostka nie dostrzega związków między staraniami a efektami. Przejawia się ona w pasywności, zmniejszonej zdolności do podejmowania inicjatywy, pesymizmie, poczuciu braku znaczenia i zaburzeniach psychicznych.
Reklama
Profesor ów pisał to w latach, w których Szwecja była rajem socjalnym (ponad 2/3 PKB rozdzielane było przez państwo!). Zwracał uwagę, iż rosnące beneficja płynące z zewnątrz – czyli niezapracowane przez jednostkę – podnosiły wprawdzie jej dobrostan materialny, ale najwyraźniej obniżały dobrostan psychiczny. To właśnie wywoływało jego zdaniem coraz liczniejsze sytuacje określane w teorii mianem wyuczonej bezradności. Ludzie zwracali się ku światu zewnętrznemu, w wyniku czego ich sytuacja materialna ulegała poprawie lub (dodam: coraz częściej) pogorszeniu, ale nikt nie wiedział najczęściej, dlaczego tak się dzieje. Świat stawał się dla nich coraz mniej przewidywalny.
Szwedzki badacz stwierdzał, że „poczucie wartości, panowania nad sytuacją nie może zostać nadane komukolwiek. Trzeba na nie zapracować. Jeśli będziemy usuwać przeszkody, trudności, niepokoje i konkurencję z życia naszej młodzieży, możemy nie zobaczyć w przyszłości generacji młodych ludzi, którzy mają poczucie własnej wartości i siły panowania nad sytuacją”. Zostają tylko, jak to określał inny psycholog, prof. Kozielecki, postawy żebraczo-roszczeniowe.
No i mamy odpowiedź na postawione pytanie. W Hongkongu nawet dziś wydatki publiczne stanowią ok. 20 proc. PKB. Socjalu jest więc jeszcze mniej. I mniej też wyuczonej bezradności i wynikających stąd depresji. Liberalizm jest zdrowy – także psychicznie.