Na pewno kupującym pomagał fakt, że nie było dziś praktycznie żadnych istotnych publikacji makroekonomicznych. Ostatnie były złe, albo fatalne, natomiast wyższa od oczekiwań inflacja w cenach producentów w Niemczech oraz zgodna z prognozami inflacja bazowa w kraju, która wyniosła 2,4 proc., nie miały żadnego przełożenia na notowania. Obie dane potwierdziły, że skoro o wzroście cen już się nie mówi w mediach to wcale nie znaczy, że ten problemem znikł. Nadal jest tylko, że w tej chwili głównym zmartwieniem są obawy o ewentualną recesję, a nie możliwe podwyżki stóp procentowych. Najlepiej widać to w 10-lentich obligacjach amerykańskich, których oprocentowanie wczoraj znalazło się poniżej 2 proc. co przy tamtejszej inflacji ponad 3,6 proc. oznacza, że w tej chwili inwestorzy bardziej cenią zwrot gotówki niż zwrot na gotówce.

Za nami na WIG20 już siedem tygodni spadków, które zabrały z rynku dokładnie 20 proc. Tak czarna seria nie zdarza się często, a jednocześnie po takich przecenach naturalne jest przynajmniej częściowe odreagowanie. Wzrosty budowane przez cały poprzedni tydzień warszawski parkiet oddał w kilka godzin czwartkowej sesji, czyli można uznać, że drugą odsłonę paniki mamy już za sobą. To sugerowałoby, że znaczna część spekulacyjnego kapitału zwyczajnie zmęczyła się i opuściła rynek, co można zaobserwować po ostatnich obrotach, które są istotne mniejsze od poprzednich dni. Przy tak skrajnym wyprzedaniu do wykreowania odbicie potrzeba niezwykle mało, a skoro perspektywa przyszłego tygodnia i spotkania FED w Jackson Hole jest na tyle bliska i niemal gwarantujące dobre informacje to zapewne znajdą się chętni do wykorzystania tego jako pretekstu do zakupów. I na to właśnie inwestorzy powinni szczególnie uważać. Jeżeli zwyżki i oczekiwania będą zbyt duże to powtórzymy sytuację z początku sierpnia kiedy wszyscy sądzili, że po podwyższeniu limitu długu USA czekają nas dalsze wzrosty, a rynek kolejny raz udowodnił, że większość nie ma racji.