„Bardzo bym chciał wytwarzać ten produkt w Stanach. Ale obawiam się, że nie będę w stanie.”

Mój rozmówca, były inżynier NASA, który został biznesmenem w Dolinie Krzemowej, właśnie oprowadził mnie po swoim ośrodku testowym wykorzystującym energie odnawialne. Jest to jeden z najbardziej obiecujących startupów mających do czynienia z energią odnawialną w Dolinie. Ale mój gospodarz już myśli o przeniesieniu się zagranicę.

>>> Czytaj też: Multimilioner Romney płaci 15-procentowy podatek

„Chodzi o pensje?” pytam. „Pensje nie mają z tym nic wspólnego,” odpowiada. „W przypadku biznesu takiego jak mój, pensje dla pracowników to obciążenie rzędu 10 proc. Kiedy przeniosę się do Azji, same straty z kradzieży mogą wynieść 10 proc.”

O co więc chodzi? „O wszystko inne. Podatki, infrastrukturę, szkolenia, pozwolenia, opiekę zdrowotną. Ostatnia firma, która chciała założyć tego rodzaju fabrykę w Long Island przeniosła się do Tajwanu, ponieważ tutaj powiedziano im, że w razie suszy pierwszeństwo w dostępie do wody będą miały pola golfowe.”

Tak więc zaczyna się moja edukacja w kwestii pustoszejącej gospodarki USA, którą mógłbym równie dobrze zatytułować: „To nie pensje, głupcze.”

Zatrudnienie w produkcji w Stanach Zjednoczonych osiągnęło szczyt w roku 1979 i od tego czasu spadło niemal o połowę. Mimo że przez ostatnich parę lat produkcja była dość jasnym punktem na mapie słabnącej gospodarki, w ciągu ostatniej dekady w USA zniknęła jedna trzecia miejsc pracy w produkcji, negatywnie wpływając również na miliony innych miejsc pracy, które od nich zależą.

Przemysł ucieka ze Stanów nie tyle w poszukiwaniu tańszej siły roboczej, co bardziej przyjaznego rządu. Gdyby Stany Zjednoczone traciły producentów ze względu na wysokie pensje pracowników (lub związki zawodowe, prawo pracy, czy inne przywoływane w tym kontekście czynniki), to jak wyjaśnić przemysłowy sukces Niemiec i Japonii? Ci pierwsi mają wyższe pensje, silniejsze związki zawodowe i bardziej surowe prawo pracy niż USA. Japonia to również konkurent płacący swoim pracownikom więcej, a jednak Toyota wciąż produkuje tam 60 proc. swoich samochodów. General Motors w Stanach Zjednoczonych wytwarza ich tylko 30 proc.

Gdzie, jeśli nie w pensjach, należy więc szukać winnych? W przepisach. Ale czy polityka USA naprawdę jest wrogiem produkcji?

Odpowiedź, niestety, brzmi: tak. Weźmy na przykład podatki. Z historycznego punktu widzenia, produkcja była w gospodarce sektorem wysokich zarobków – do dziś zarabia się tam o około 30 proc. więcej niż w usługach związanych z edukacją i opieką zdrowotną – z czego skwapliwie korzystała polityka podatkowa. W tych czasach firmy zajmujące się produkcją faktycznie płaciły podatki dochodowe, których wielu innych unikało. Producenci surowców (takich jak olej, drewno, produkty rolne) lobbowały za dopłatami rządowymi – i je otrzymywały. Bankowość, handel detaliczny i usługi znalazły własne sposoby na unikanie podatków, często na przykład przenosząc zyski do rajów podatkowych. W końcu i wytwórcy nauczyli się, jak omijać podatki – zaczęli przenosić się zagranicę.

Nie chodzi jednak tylko o podatki. Brak jednolitych rozporządzeń w kwestiach dotyczących chociażby transportu komponentów, nikłe zainteresowanie rządu regulacjami dotyczącymi produkcji, czy też wspomniane już przepisy dotyczące postępowania w wypadku suszy utrudniają producentom działanie prawie na każdym kroku.

Opinia publiczna za masowy odpływ fabryk i miejsc pracy wini globalizację. Panuje przekonanie, że skoro w innych państwach zarobki są niższe, to nic nie możemy – ani nawet nie powinniśmy – z tym robić. Jednak spojrzenie na Niemcy i Japonię, a także doświadczenia producentów w Stanach Zjednoczonych, pokazują zupełnie inny obraz sytuacji.

Nie jesteśmy ofiarami bezosobowego diabła zwanego „globalizacją.” Jesteśmy naiwniakami, którzy pozwolili rządowi poświęcić sektor produkcji na rzecz surowców, własności intelektualnej, finansów i rolnictwa. Stany Zjednoczone nie straciły swojej pozycji w produkcji; one ją zwyczajnie wyrzuciły na śmietnik.

Carl Pope jest byłym prezesem Sierra Club, instytucji walczącej o ochronę środowiska naturalnego. Jego teksty regularnie ukazują się w serwisie Huffington Post.

>>> Polecamy: Rynek ropy pełen zagrożeń - zobacz scenariusze rozwoju sytuacji

ikona lupy />
Carl Pope / Bloomberg / Jonathan Alcorn