Wziąwszy pod uwagę nasz bazowy scenariusz na najbliższy kwartał, wydaje się, że druga grupa ma na to większe szanse.

DOLARY TOWAROWE (AUD, CAD, NZD)

Wchodzące w skład grupy G10 „dolary towarowe” wrzucamy do jednego worka, jednak w 2012 r. losy poszczególnych walut z tej grupy mogą potoczyć się zupełnie inaczej. Fascynująca jest na przykład zdolność dolara australijskiego do radzenia sobie na wzburzonym morzu ostatniego kwartału 2011 roku. Należałoby się raczej spodziewać, że wyprzedaż aktywów ryzykownych, załamanie cen surowców i oczekiwania dotyczące szybkiego obniżania stóp przez australijski bank centralny w związku z kiepską kondycją krajowej gospodarki spowodują osłabienie waluty. Obecna sytuacja wymaga wyjaśnienia — jedną z przyczyn dobrej passy australijskiej waluty może być uznanie jej za pewnego rodzaju bezpieczną przystań dla kapitału uciekającego z Chin, coraz bardziej zagrożonych twardym lądowaniem po pęknięciu bańki spekulacyjnej. Jak długo tego rodzaju przepływy będą podtrzymywać australijskiego dolara? Tego nie wiemy, ale potężna erozja fundamentalnego wsparcia dla tej waluty mogłaby przełożyć się na potężną korektę już na starcie szykującego się w 2012 r. totalnego chaosu. Spodziewamy się zatem, że dolar nowozelandzki i kanadyjski będą trzymać się mocniej od australijskiego, ponieważ ich obecna wycena lepiej odzwierciedla fundamenty. Spośród trzech pobratymców najlepiej może radzić sobie dolar kanadyjski – przyczyny dopatrywalibyśmy się w bliskości stosunkowo mocnego dolara amerykańskiego i dość odpornej na wstrząsy amerykańskiej gospodarki, chociaż Kanada pomimo rozsądnej polityki fiskalnej sektora publicznego nadal boryka się z potężną falą delewarowania w sektorze prywatnym.

>>> Polecamy: Rozdarta Europa. Rośnie przepaść pomiędzy Północą a Południem

Reklama

WALUTY SKANDYNAWSKIE (NOK I SEK) – SKAZANE NA LOS BEZPIECZNYCH PRZYSTANI?

Europejscy inwestorzy desperacko starają się znaleźć bezpieczne miejsce do zaparkowania kapitału. SNB uparcie dewaluuje uważanego jeszcze niedawno za bezpieczną przystań franka szwajcarskiego, zaś unijne banki i emitenci obligacji skarbowych znajdują się w opłakanym stanie. W najbliższej przyszłości musimy liczyć się z nacjonalizacjami banków, dewaluacjami i restrukturyzacją zadłużenia. Jakby tego było mało, unijni politycy zastanawiają się obecnie również nad potrzebą wprowadzenia podatków od transakcji finansowych i walutowych. W tym kontekście pojawiają się waluty skandynawskie z ich stosunkowo otwartymi i przyjaznymi rynkowi kapitałowemu gospodarkami, a także niskim obciążeniem długiem publicznym. Na tych, którzy nie przestraszą się niskiej płynności koron norweskiej i szwedzkiej (będącej jednym z głównych powodów, dla których dotychczas były one odrzucane jako bezpieczne przystanie), może czekać dalsza aprecjacja. Płynność wciąż jednak stanowi przeszkodę dla szybkiego wzrostu kursów – podobnie jak związane z uzależnieniem Szwecji od eksportu procykliczne zachowanie korony szwedzkiej. Uwzględniając jednak otoczenie zewnętrzne, można stwierdzić, że wspomniane tu dwie waluty najprawdopodobniej nie doświadczą ponownie ostrego osłabienia z lat 2008/09 – zamiast tego na początku 2012 r. mogą zacząć zyskiwać na wartości. Kolejnym potencjalnym źródłem problemów dla Szwecji jest bańka na rynku nieruchomości mieszkalnych, która ostatecznie zaczyna powoli pękać – mogłoby to zaszkodzić kondycji tutejszego systemu bankowego.

>>> Czytaj też: Ameryka śpi na złocie, Berlin też nie ma się czego wstydzić