„It's Scotland's oil” – to hasło, które pojawiło się wraz z nadzieją na zdyskontowanie zysków z wydobycia, już od lat 70. XX w. noszą na sztandarach zwolennicy niepodległości Szkocji.

>>> Czytaj też: Cameron broni obecności Szkocji w Wielkiej Brytanii

Imperium Brytyjskie, jeszcze na początku XX wieku obejmujące terytorium jednej czwartej świata, pod koniec stulecia zmniejszyło się niemal 150 razy, do obszaru, który dziś znany jest jako Zjednoczone Królestwo. Jednak proces rozpadu nie jest jeszcze ostatecznie zakończony. Bomby podkładane przez IRA, jeszcze w latach 80. mogą sugerować, że następna w kolejce do secesji jest Irlandia Północna, tymczasem faktycznie najbliżej takiego ruchu jest Szkocja, w której w 2014 roku odbędzie się referendum niepodległościowe. To hipotetyczne wydarzenie może przynieść bardzo istotne skutki dla gospodarki zarówno Wielkiej Brytanii, jak i w dalszej perspektywie całej Unii Europejskiej.

>>> Polecamy: Model matematyczny: Niepodległość Szkocji bardzo prawdopodobna

Reklama

Związek Anglii i Szkocji, trwający formalnie od 1707 roku, zawsze uważany był za szorstką przyjaźń. Szkoci zachowali głębokie poczucie odrębności, pomimo, praktycznie, wymarcia ich języka – gaelickiego, którym posługuje się dziś mniej osób niż kaszubskim. Stronnictwo polityczne dążące do oderwania się od Anglików – Szkocka Partia Narodowa (SNP) – powstało już w latach 30. XX w., ale jego postulaty były torpedowane przez wspólne interesy gospodarcze.

Do zmiany nastrojów najbardziej przyczyniło się odkrycie bogatych złóż ropy naftowej na Morzu Północnym, m.in. w pobliżu wybrzeża szkockiego.

Nadzieja na zdyskontowanie zysków z wydobycia doprowadziła do powstania hasła „It’s Scotland’s oil”, które od lat 70. jest sztandarowym sloganem zwolenników niepodległości. Minister energii w rządzie Tony’ego Blaira, Brian Wilson, zauważył, że choć nacjonalizm szkocki istniał już wcześniej, to dopiero ropa stała się realnym jego katalizatorem. W 1997 roku w wyniku referendum powstał pierwszy parlament szkocki. Od 2007 roku większość mandatów posiada w nim SNP, a jej szef, Alex Salmond, jest pierwszym ministrem Szkocji.

Głównym hasłem, z którym SNP szło do wyborów było możliwie szybkie rozpisanie referendum niepodległościowego. Po przejęciu władzy postulat ten stał się realny. Nieoczekiwanie Salmond znalazł „sojusznika” w osobie premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, choć to jego poprzednik, Gordon Brown, był rodowitym Szkotem. Nieoficjalnie mówi się, że premier Cameron jest głębokim zwolennikiem idei referendum, gdyż dla jego środowiska jest to sytuacja, na której może tylko zyskać. Jeśli secesjoniści przegrają przejdzie do historii, jako premier, który uratował jedność Wielkiej Brytanii. W przeciwnym przypadku wzmocni się Partia Konserwatywna, mająca w Szkocji poparcie rzędu 15 proc.

Między Cameronem i Salmondem trwa obecnie dość paradoksalny spór na temat daty i formy referendum. Zwolennikiem jak najszybszego jego przeprowadzenia jest brytyjski premier, chcący wykorzystać trwający obecnie kryzys ekonomiczny. Ciągle niepewna sytuacja światowej gospodarki jest dla sporej części Szkotów argumentem za pozostaniem w unii z Londynem, tym bardziej, że najdotkliwiej kryzysem dotknięte zostały małe kraje. Szczególnie istotny jest tu przykład nieodległej i zbliżonej ludnościowo Irlandii. Wydaje się jednak, że można już wskazać z dużym prawdopodobieństwem przybliżoną datę plebiscytu – jesień 2014 roku.

Czytaj cały artykuł na: