W felietonie opublikowanym w serwisie Bloomberg mieszkający w Japonii Paul Blustein zwraca uwagę na fakt, że po trzęsieniu ziemi i wywołanej nim fali tsunami w niektórych rejonach wciąż zalegają 22 miliony ton gruzów zawalonych budynków, zmiażdżonych samochodów i innych odpadów, które muszą być uprzątnięte zanim będzie można rozpocząć proces rekonstrukcji. Jednak władze mało których regionów, z chlubnym wyjątkiem Tokio, zgodziły się przyjąć część z nich na swoje terytorium. Dzieje się tak głównie pod naciskiem mieszkańców, którzy sprzeciwiają się zakopania na ich „podwórku” materiałów, co do których nie ma stuprocentowej pewności, że są zupełnie bezpieczne.

Autor zauważa, że dzieje się tak pomimo tego, że gruzy te pochodzą z rejonów nie leżących w bezpośrednim sąsiedztwie zniszczonej elektrowni, a władze zobowiązały się do przetestowania ich bezpieczeństwa oraz spalenia z użyciem specjalnych filtrów pochłaniających promieniowanie.

>>> Czytaj też: Chińczycy podbijają świat produktami "Made in Japan"

Drugą kwestią, która martwi Blusteina jest żywność. Wśród Japończyków pojawiła się bowiem tendencja do wybierania żywności, która pochodzi z miejsc jak najbardziej oddalonych od Fukushimy. Martwią się przede wszystkim matki małych dzieci z rejonu Tokio. Cierpi na tym oczywiście zdewastowany północny wschód, który może jeszcze długo nosić brzemię rejonu skażonego promieniowaniem. Japońscy rodzice obawiają się też wysyłania swoich dzieci na wycieczki w miejsca zbyt według nich bliskie Fukushimy.

„Należy się więc z mojej strony mea culpa. W artykule z marca skontrastowałem „relatywny spokój” Japończyków z „histerycznym” zachowaniem obcokrajowców, którzy uciekali z kraju i odwoływali wizyty. Moim głównym wyjaśnieniem na zachowanie Japończyków było to, że media prawie co wieczór transmitowały wywiady z ekspertami medycznymi i nuklearnymi, którzy zapewniali o zaledwie śladowym zagrożeniu dla osób mieszkających z dala od elektrowni. (...) Cóż, myliłem się – w kwestii Japończyków. Naród, który zrobił na mnie wrażenie swoją inteligencją, rozsądkiem i duchem społecznym pokazał, że znaczna jego część potrafi zachowywać się dokładnie tak, jak przyjezdni, którzy porzucili pracę i obowiązki i popędzili na lotniska.”

>>> Polecamy: Chiny wyraziły zadowolenie z nuklearnego moratorium Korei Północnej

Autor i jego rodzina są przekonani, że żywność jest bezpieczna i nie wahają się dawać jej swoim dzieciom. Podając jako argument obliczenia naukowców, którzy udowadniają, że potencjalna ilość promieniowania, jaka może znajdować się w żywności z Fukushimy stwarza nie większe ryzyko niż jakiekolwiek inne czynniki zwiększające prawdopodobieństwo nowotworów, takie jak niezdrowa dieta.

Jak zauważa Financial Times, póki co braki w turystyce zaczęli zapełniać Chińczycy. Rozwój tamtejszej klasy średniej i ustępstwa w polityce wizowej Japonii sprawiły, że w Kyoto na ulicach coraz częściej słyszy się głównie język chiński. Dla japońskiej gospodarki to bardzo potrzebny zastrzyk gotówki, szczególnie że Chińczycy są bardzo dobrymi klientami – zostawiają tam na zakupach średnio co najmniej dwa razy więcej pieniędzy niż Brytyjczycy lub Amerykanie.

Jak podaje FT, poziomy promieniowania w Tokio i Kyoto są niższe niż te, które nawet najbardziej konserwatywni eksperci uznają za szkodliwe. Czas jednak pokaże, kiedy odzyskają oni zaufanie zachodnich turystów, a przede wszystkim – samych Japończyków.