Co jak co, rynkowa oraz społeczna kontrola jakości pracy nauczycieli jest wyrazista – jak rzadko w którym zawodzie. Nad poziomem nauczania czuwa długi sznur osób: od dyrektora szkoły, po rodziców dzieci. Zwłaszcza tym ostatnim zależy na tym, by ich dzieci miały dobrą opiekę, stąd mają silną motywację, by naciskać na dyrekcję, żeby zatrudniała kogo trzeba. Przepisy oświatowe, nastawione nie na ściąganie z rynku jak najlepszych pracowników, lecz na produkcję szkoleń dla nauczycieli, tylko przeszkadzają. Rodzice i dyrektor patrzą na realia, ministerstwo i kuratoria patrzą na papierki. Do diabła z dyplomami, to nie one uczą. A jeśli w jakiejś szkole uważają inaczej, że jednak papier to rzecz święta, to niech stawiają kandydatom do prac takie wymagania, jakie uznają za stosowne. Podobnie jak korporacja taksówkowa: chce egzaminu, to niech robi.
Pamiętacie plan ministra Romana Giertycha, żeby trudną młodzież uczyli oficerowie GROM? Doskonały pomysł, kto lepiej mógłby zaimponować młodym charakterniakom i wbić im do głowy dyscyplinę wraz z pewną wiedzą? Był to pomysł nie do przeprowadzenia, nie tylko z powodu nazwiska ministra, który się pod nim podpisał, lecz także z powodu regulacji. Taki oficer musiałby być skończonym frajerem, by za obietnicę nauczycielskiej pensji zgodzić się przechodzić cały proces wymagany przez MEN – kursy, wykłady, szkolenia. Wszystko, rzecz jasna, płatne z własnej kieszeni. Rządzący naszym systemem wymyślają coraz to nowe pomysły „w trosce o poziom nauczycieli”.
Przechodzić nowe kursy każą nawet nauczycielom z wieloletnim doświadczeniem. Dyrektor szkoły współpracujący z nauczycielem 10 lat nie jest w stanie ocenić jego usług, prawda? Stąd tysiące nauczycieli usadzanych jest w ławkach lekcyjnych, by słuchać wykładu na temat wykonywania swojej pracy – nieraz od ludzi, którzy sami mogliby od nich uczyć się zawodu. Przymus, przymus, przymus... szkoda. Prawdziwa motywacja do samodoskonalenia się przychodzi jako młodsza siostra rywalizacji. Jeśli starym wygom nie grozi dzika konkurencja ze strony młodszych pracowników, zaczynają sobie odpuszczać. Stara prawda, tylko cokolwiek niepopularna.