Siedem lat temu Tony Freail musiał zamknąć swoją firmę, ponieważ zaraz obok jego biura usadowić się miało największe wydarzenie sportowe na świecie. Dziś, pięć miesięcy przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Londynie, wciąż nie znalazł on stałej pracy.

Siedziba firmy Freaila została zburzona w związku z konstrukcją olimpijskiego welodromu, International Broadcast Centre, które będzie bazą dla 20 tysięcy dziennikarzy, oraz tzw. „Miedzianego Pudełka” (Copper Box), gdzie odbędą się mecze piłki ręcznej.

„Kiedy zostaliśmy gospodarzem Olimpiady, wszyscy od razu wiedzieli, że to będzie koszmar,” mówi w rozmowie Freail. „To było okropne uczucie – wiedzieć, że rok później dostaniesz jakąś kwotę i będziesz musiał odejść. Dla mnie to oznaczało, że nie będę mógł dalej działać.”

>>> Czytaj też: (Nie)olimpijskie prezerwatywy, czyli jak Londyn broni cnotliwości Igrzysk

Londyńska agencja rozwoju regionalnego (LDA) wydała około 735 mln GBP na wykup terenów pod nieruchomości i odszkodowania dla właścicieli przedsiębiorstw, które posiadały lub wynajmowały przestrzeń użytkową na terenach, które zostały przeznaczone pod organizację Igrzysk. To jednak nie zapobiegło temu, że ponad 100 firm zbankrutowało lub musiało zmienić lokalizację, tracąc w ten sposób okolicznych klientów. Połowy z nich nie da się w ogóle namierzyć.

Większość tych firm bazowała bowiem na lokalnej bazie klientów, których pozyskanie w nowym miejscu może zająć dużo czasu, a pieniądze otrzymane od agencji na pewno nie pokryją kosztów takiej przeprowadzki.

O zaszczyt organizowania Igrzysk Londyn konkurował w 2005 r. z Paryżem, Madrytem, Nowym Jorkiem i Moskwą. Impreza miała służyć między innymi rewitalizacji okolicy, w której się odbędzie. Wygląda jednak na to, że efekty są zupełnie odwrotne.

Migracja firm z Parku Olimpijskiego do okolicznych dzielnic sprawiła, że czynsze w tych rejonach wzrosły. Było to szczególnie dotkliwe dla małych przedsiębiorstw, których nierzadko nie stać było na dwu- lub trzykrotnie wyższe opłaty.

Lista problemów, jakie napotkali właściciele firm zmuszeni do przeprowadzki jest długa. Tony Freail za opuszczenie zajmowanego lokalu dostał rekompensatę w wysokości 50.000 GBP, jednak z zastrzeżeniem, że nie wolno mu otworzyć takiej samej firmy w promieniu 50 km od Londynu w przeciągu pięciu lat.

„Londyński East End zupełnie na tym przegrał,” mówi. „Byłem zupełnie zdruzgotany, ale tak to już w życiu jest.”

>>> Polecamy: Prywatna policja? Anglicy nie mówią „nie”