W środę Kredeksbank został wpisany przez Amerykanów na czarną listę. David Cohen z Departamentu Skarbu powiedział, że jest on instytucją, „której wysoce podejrzany układ transakcji i chroniczny brak przejrzystości praktycznie uniemożliwiają określenie, czy w ogóle prowadzi jakąś legalną działalność”. Waszyngton ma podstawy przypuszczać, że bank uczestniczył w podejrzanych transakcjach finansowych, dokonywanych poprzez setki podstawionych firm. Mowa o kwotach rzędu 1 mld dol. w ciągu zaledwie dwóch miesięcy 2010 r.
– Dla takiego małego banku to ogromne sumy, które w dodatku były przelewane na rachunki nieznanych osób i nieznanych firm rejestrowanych w rajach podatkowych – mówi TV Biełsat ekonomista Jauhien Prejhierman. Według ekspertów tego typu operacje dokonywane przez białoruskich obywateli nie mogłyby mieć miejsca bez wiedzy i zgody najwyższych organów władzy z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką na czele.
Reklama
Kredeksbank jest już drugim bankiem formalnie wpisanym przez USA na czarną listę za pranie brudnych pieniędzy. W 2004 r. taki sam los spotkał Trastbank, należący do białoruskiego oligarchy Wiktara Szaucoua. Bank miał m.in. prać pieniądze irackiego dyktatora Saddama Husajna, które ten uzyskiwał ze sprzedaży ropy z pominięciem międzynarodowego embarga. Kilka miesięcy temu Szaucou, niegdyś bardzo blisko związany z rodziną Łukaszenki, popadł jednak w niełaskę i został aresztowany. Prawdopodobnie poszło o podział nielegalnych zysków między oligarchą a prezydencką familią.
Ludzie tacy jak Szaucou opiekowali się dochodami rodziny Łukaszenki, pozyskiwanymi z nielegalnego handlu bronią czy defraudacji części przychodów z cła. Przez wiele lat mianem bankiera Łukaszenki określano najbogatszego Białorusina Uładzimiera Piefcijeua, przez pewien czas mieszkającego na Malcie. O nielegalnych schematach wykorzystywanych przez Piefcijeua rozpisywali się nawet amerykańscy dyplomaci, co ujawnił portal WikiLeaks.