Od kryzysu finansowego zainteresowanie bezpiecznymi aktywami jest coraz większe. Popyt jednak nie tworzy podaży. Wręcz przeciwnie — z roku na rok spokojnych przystani jest coraz mniej. W grudniu 2007 w skład indeksu Bank of America Meryll Lynch, zbierającego wszystkie instrumenty dłużne o najwyższym ratingu AAA, wchodziło 5331 papierów. Dziś jest ich 3597, czyli o jedną trzecią mniej.

W pierwszej fazie kryzysu z grona bezpiecznych instrumentów zostały wykreślone obligacje hipoteczne. Dwie trzecie z tych uważanych za najbezpieczniejsze utraciło najwyższy rating, połowa z nich została zaś uznana nawet za papiery śmieciowe. Od 2010 roku, gdy pierwszy raz wypłynęła sprawa Grecji i świat zaczął baczniej przyglądać się długom rządowym, najwyższy rating zaczęły masowo tracić także państwa. Spośród krajów rozwiniętych rating AAA przed kryzysem miało 68%, a obecnie jest to już niewiele ponad połowa (52%). Gdzie zatem można jeszcze szukać absolutnie bezpiecznej przystani?

>>> Czytaj też: Jak inwestować w czasie greckiego kryzysu?

USA

Reklama

Zarówno amerykańskie obligacje, jak i waluta w czasach kryzysu cieszą się ogromnym wzięciem. Od września 2008 roku na długoterminowych papierach dłużnych rządu USA można było zarobić aż 52% (na krótkoterminowych znacznie mniej, bo 8%). W przeliczeniu na złotówki, zważywszy na potężną aprecjację dolara wobec naszej waluty, zysk wyniósłby niewiarygodne 137%. Amerykańskie papiery znakomicie spisują się też w ostatnich miesiącach. Od nieszczęśliwych wyborów w Grecji zdrożały, licząc w dolarach, o 7%.

Choć zaufanie do dolara rośnie, co przejawia się w ponownym wzroście jego udziału w światowych rezerwach walutowych (traci oczywiście euro), cały czas nie powinno się zapominać o powodach, które jeszcze nie tak dawno skłaniały inwestorów do pozbywania się amerykańskiej waluty. Dług amerykańskiego rządu jest większy niż średnia dla strefy euro, przyrasta też dwa razy szybciej. W tym roku deficyt budżetowy czwarty raz z rzędu przekroczy bilion dolarów. Amerykanie jeszcze ciągle nie zmierzyli się z zagrożeniami, z którymi od dwóch lat zmaga się Europa. Korzystają z uprzywilejowanej pozycji w globalnym systemie finansowym, jednak cierpliwość rynków jest ograniczona i nie należy lekceważyć sygnału, którym było obniżenie ratingu w lecie zeszłego roku.

Japonia

Inwestycja w krótkoterminowe papiery dłużne denominowane w jenach przyniosła od początku kryzysu liczony w dolarach zysk na poziomie 34%. Choć na początku roku japońska waluta nieco się osłabiła, to cały czas jest blisko najwyższych poziomów w historii. Od najnowszej odsłony kryzysu greckiego umocniła się do dolara o 1%.

Jen bardzo umocnił się w ostatnich latach, jednak nie dlatego, że japońskie finanse publiczne są w dobrym stanie. Japońska waluta cieszy się dużym zaufaniem ze względu na wysoki poziom krajowych oszczędności, które jak na razie wystarczają do finansowania ogromnego zadłużenia. Kiepska sytuacja demograficzna, bardzo powolny przyrost PKB i największy ze wszystkich państw dług publiczny (ma osiągnąć 240% PKB na koniec tego roku) nie pozwalają z czystym sumieniem zaliczyć papierów japońskich do bezpiecznych aktywów. Nie przypadkiem w maju rating Japonii został obniżony do A+.

Szwajcaria

Frank szwajcarski dał zarobić od początku kryzysu 13%. To ciągle więcej niż amerykańskie bony skarbowe, ale zysk mógłby być dużo większy, gdyby nie Szwajcarski Bank Centralny, który we wrześniu de facto powiązał kurs franka z euro. Ruch ten na pewno ucieszył wielu kredytobiorców, ale pozbawił obawiających się o przyszłość wspólnej waluty inwestorów ochrony w bezpiecznej szwajcarskiej przystani. Od wyborów w Grecji frank stracił 5%.

Szwecja

Nasz sąsiad z północy, który mimo kryzysu utrzymuje relatywnie wysoki wzrost gospodarczy i niski dług, wydaje się całkiem dobrym kandydatem na bezpieczną przystań. Choć polityka Riksbanku jest silnie skorelowana z poczynaniami EBC, to jednak kurs korony nie jest powiązany ściśle z euro. Tym bardziej rozczarowuje, że od września 2008 roku inwestycja w szwedzkie papiery przyniosła liczoną w dolarach stratę na poziomie 5%, a od wyborów w Grecji korona straciła 4%.

Kiepski wynik inwestycji w szwedzkie papiery należy chyba tłumaczyć ich nie najlepszą płynnością. W sytuacji wzrostu awersji do ryzyka inwestorzy pozbywają się mało płynnych instrumentów, dlatego korona traci do dolara. Ponieważ szwedzka waluta jest nisko oprocentowana, łączna stopa zwrotu rozczarowuje. Trudno też uwierzyć, by na dłuższą metę szwedzki wzrost gospodarczy całkowicie uniezależnił się od wydarzeń w Europie, gdy 70% szwedzkiego eksportu kierowane jest właśnie tam.

A Polska?

Jak widać każde bezpieczne aktywo kryje w sobie jakieś potencjalnie ciemne strony. Wszystkie jednak mają wspólne to, że w sytuacji poprawy nastrojów na światowych rynkach będą tracić. A przynajmniej będzie się tak wydawać z perspektywy polskiego inwestora, który liczy zyski i straty w złotówkach. Złoty zaś, ponieważ jest traktowany przez rynki jako ryzykowne aktywo, umacnia się wtedy, gdy apetyt na ryzyko rośnie; oszczędności ulokowane w jakiejkolwiek zagranicznej walucie będą w takiej sytuacji traciły. Ponadto nasza waluta jest w tej chwili mocno niedowartościowana i gdy euro zawierucha się skończy, przyjdzie czas na odrabianie strat. Kupowanie zagranicznych walut po silnej fali osłabienia złotego nie jest dobrym pomysłem. O zwiększeniu udziału tych instrumentów w portfelu warto pomyśleć wtedy, gdy nasza waluta znowu będzie silna.

ikona lupy />
Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions / Media