Efekty pięciu lat prowadzenia polskiej polityki zagranicznej przez Radosława Sikorskiego nie wyglądają dobrze. Rynki finansowe pchają państwa unii walutowej do zacieśnienia współpracy tylko w ramach strefy euro, tymczasem perspektywa przyjęcia przez nasz kraj wspólnej waluty pozostaje mglista, co może zaowocować pozostawieniem Warszawy poza głównym centrum decyzyjnym Wspólnoty. Z kolei stawiając na uprzywilejowane stosunki z Niemcami, szef MSZ doprowadził do sytuacji, w której w przyszłym roku możemy pozostać na Zachodzie bez partnera, jeśli Angela Merkel przegra wybory do Bundestagu. Nasze kontakty z Francją i Wielką Brytanią od dawna nie były bowiem tak chłodne jak dziś. Zapobiec wycofaniu się Ameryki z Europy Środkowej pod rządami Obamy Sikorski z pewnością nie mógł. Jednak w MSZ nie ma pomysłu na alternatywny sposób zapewnienia bezpieczeństwa państwu. Szefowi dyplomacji nie udało się także zbudować pod kierunkiem Polski koalicji państw Europy Środkowej: Czechy mają inną od naszej koncepcję UE, Węgry są izolowane, a z Litwą pozostajemy w otwartym konflikcie. Na dodatek nawet przychylnie PO eksperci przyznają, że reset w stosunkach z Rosją nie przyniósł żadnych wymiernych efektów.
– Program polityki zagranicznej pisał się sam. Trzeba było wszystko odkręcać – mówi DGP o pierwszych miesiącach pracy Sikorskiego prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar. Pod kierunkiem Anny Fotygi, do jesieni 2007 r., Polska utrzymywała napięte stosunki z Rosją, zaś UE traktowała nieufnie. Szefowa dyplomacji, we współpracy z prezydentem Lechem Kaczyńskim, kładła nacisk na obszar międzymorza: krajów, które do końca XVIII wieku były częścią Rzeczypospolitej, a nawet tych, które jak Gruzja są położone jeszcze dalej na wschód.

Teraz Niemcy

Reklama
Tę politykę Sikorski zmienił o 180 stopni. Dwa miesiące temu, podczas dorocznego podsumowania polityki zagranicznej w Sejmie, wygłosił jeden z najbardziej federalnych programów integracji, jakie można dziś usłyszeć w Europie. Opowiedział się w nim m.in. za przekształceniem Wspólnoty w unię polityczną, powołaniem prezydenta Europy i powołaniem nowego przywódcy w powszechnych wyborach.
Opozycja ma jednak wątpliwości, czy ten zwrot jest wynikiem racjonalnej analizy strategicznych interesów naszego kraju. – Polityka zagraniczna pozostaje w Polsce funkcją chorej polityki krajowej, w której jeśli PiS powie A, PO musi opowiedzieć się za dokładnym tego przeciwieństwem – mówi DGP Paweł Kowal, wiceminister spraw zagranicznych za czasów Anny Fotygi, dziś lider Solidarnej Polski.
Miejsce na sceptycyzm rzeczywiście jest, bo dopóki Polska nie przystąpi do strefy euro, nasz wpływ na kierunek, w jakim będzie podążała integracja Wspólnoty, pozostanie ograniczony. A od kiedy Donald Tusk na szczycie w Krynicy jesienią 2008 r. zapowiedział, że nasz kraj przystąpi do Wspólnoty już w 2011 r. i potem wielokrotnie zmieniał ten termin (Sikorski zapowiada teraz, że spełnimy kryteria członkostwa w 2015 roku, plany przyjęcia wspólnej waluty przestały być wiarygodne. Co gorsze, rząd przegrał batalię o dusze Polaków, gdy idzie o zamianę złotego na euro: o ile 75 proc. popiera członkostwo w UE(dane Eurobarometru), to mniej niż 1/3 chce, aby nasz kraj przystąpił do unii walutowej.
Graniczące z entuzjazmem nastawienie Sikorskiego do UE ma jednak jedno poważne uzasadnienie: korzyści, jakie przynosi każdy rok członkostwa. W ciągu zaledwie 8 lat poziom rozwoju kraju skoczył z połowy do 2/3 średniej europejskiej i przy obecnym tempie rozwoju dogonimy Wspólnotę w 2027 roku. O 15 lat wcześniej, niż zakładano w momencie akcesji. – Sikorski przychodzi z daleka. Był kiedyś bardzo proamerykański, ale już w czasie drugiej kadencji George’a W. Busha narastał w nim zawód wobec wycofywania się USA z Europy Środkowej. Wtedy zrozumiał, że nie ma alternatywy dla Unii – mówi Aleksander Smolar.
Zwrot po odejściu Anny Fotygi nigdzie nie był jednak bardziej gwałtowny niż w naszych relacjach z Berlinem. I to zarówno w kwestii polityki państwa, jak i poglądów samego ministra. W maju 2006 roku, jeszcze jako szef resortu obrony w rządzie PiS, Sikorski porównał planowany dopiero wówczas gazociąg pod Bałtykiem do paktu Ribbentrop-Mołotow, wywołując tym oburzenie kanclerz Angeli Merkel. Pięć lat później, w słynnym już przemówieniu w Berlinie z listopada zeszłego roku, jako pierwszy w historii szef dyplomacji uznał, że to brak wystarczającej aktywności politycznej Niemiec w Europie jest dziś największym zagrożeniem dla Polski, nie zaś dominacja zachodniego sąsiada. Te słowa podtrzymał w Sejmie: „Niemcy to najważniejszy partner Polski w Europie. Jest tak z racji i wielkości obrotów handlowych,i podobieństwa kultury gospodarczej i koncepcji politycznych”.
Jaki jest efekt strategii? Paweł Kowal przyznaje, że sygnałem, iż strategia Sikorskiego przynosi owoce, jest niedawna decyzja kanclerz Merkel o rezygnacji z bojkotu Euro 2012 mimo utrzymania wyroku na byłą premier Julię Tymoszenko. – Ze względów historycznych Niemcy uważają, że ciąży na nich specjalna odpowiedzialność w sprawach Ukrainy, a Merkel dodatkowo znalazła się pod presją opinii publicznej. Dlatego bez konsultacji z Polską postanowiła nie jechać na piłkarskie mistrzostwa Europy. Jednak gdy zorientowała się, że może to pogrążyć jej sojusznika w Warszawie, zmieniła zdanie. Coś w sojuszu Tusk – Merkel zadziałało – przyznaje Kowal.
Zdaniem Pawła Świebody, dyrektora Centrum Strategii Europejskiej DemosEuropa, korzyści ze współdziałania z Niemcami są dużo większe. To przede wszystkim zapobieżenie izolacji Polski w Unii, mimo iż nasz kraj odłożył na półkę plany przystąpienia do strefy euro. – Nicolas Sarkozy forsował pomysł powrotu do „małej Unii” obejmującej tylko strefę euro. To się udało z Węgrami z powodu zarzutów o łamanie zasad demokracji, a także Wielką Brytanią i Czechami, które odrzuciły pakt fiskalny. Naprawdę niewiele brakowało, aby dla ratowania strefy euro Merkel poświęciła także Polskę – mówi nam Świeboda.
Konkretną korzyścią ze zbliżenia z Niemcami jest także reakcja Brukseli na zawetowanie na początku tego roku przez Donalda Tuska planu daleko idącej redukcji emisji dwutlenku węgla. Argumenty Warszawy zostały przyjęte w Brukseli niechętnie, ale ze zrozumieniem w imię zasady, że dla ratowania naprawdę strategicznych interesów każdy kraj UE ma prawo czasami stawiać sprawę na ostrzu noża. A dla państwa, którego elektryczność w 95 proc. pochodzi ze spalania węgla, limity emisji CO2 i kary za ich łamanie są kwestią strategiczną. – Bezprecedensowe wstrzymanie przez KE wypłaty funduszy spójności dla Węgier pokazuje, że marża uznaniowości w decyzjach podejmowanych przez Brukselę jest spora i zależy w dużym stopniu od tego, czy dany kraj chce grać w ekipie, czy nie – podkreśla Świeboda.
Kluczowy test na to, ile są naprawdę warte stosunki Polski z Niemcami, jednak dopiero przed nami. Jesienią okaże się, czy Berlin będzie chciał obronić w budżecie UE na lata 2014 – 2020 obecny poziom pomocy strukturalnej dla Polski, od czego zależy dalszy awans cywilizacyjny naszego kraju. Pierwsze sygnały nie są zachęcające. – Priorytetem dla nas jest ograniczenie całego budżetu, a jak zostaną w jego ramach podzielone wydatki, okaże się potem – powiedział DGP w trakcie polsko-niemieckich dni mediów w Schwerinie wiceminister finansów Niemiec Steffen Kampeter.

Konflikt z Francją

Współdziałanie z Niemcami ma też wysoką cenę: odsunięcie na drugi plan innych ważnych partnerów w Europie – Francji i Wielkiej Brytanii. – To może skończyć się niekorzystnym dla nas wyrokiem, jeśli w przyszłym roku Merkel przegra wybory. Wówczas pozostaniemy w Europie bez partnera – ostrzega Kowal.
Po przejęciu steru polskiej dyplomacji przez tandem Sikorski – Tusk w 2007 roku Sarkozy próbował ocieplić stosunki, jakie na linii Warszawa – Paryż pozostawił Jacques Chirac. W lipcu następnego roku, mimo bardzo żywych obaw nad Sekwaną przed „polskim hydraulikiem”, przeforsował otwarcie przed terminem francuskiego rynku pracy dla Polaków. Odmowa podpisania przez Lecha Kaczyńskiego traktatu lizbońskiego ponownie doprowadziła do kryzysu w stosunkach między Warszawą a Paryżem. Ale to coraz wyraźniejsze stawianie przez Francję na „małą Europę” z jednej strony, a przez Polskę na Niemcy z drugiej, zniweczyło próby zbliżenia między oboma krajami. W kluczowym wystąpieniu telewizyjnym w trakcie kampanii wyborczej Sarkozy mówił milionom Francuzów o „nieprzemyślanym poszerzeniu UE”, które rzekomo jest jednym z głównych powodów kłopotów gospodarczych. Z kolei Tusk, przy poparciu Sikorskiego, przekonywał europejskie gazety, że wylansowana przez Sarkozy’ego akcja bombardowania Libii nie ma na celu odsunięcia od władzy dyktatora, ale zdobycie przez Paryż i Londyn intratnych koncesji naftowych.
– Tusk chciał w ten sposób przyjść na pomoc Merkel, która była w swoim kraju bardzo krytykowana za odmowę poparcia w Radzie Bezpieczeństwa ONZ wojny w Libii. Ale w ten sposób nadmiernie uległ debacie w Niemczech i zapomniał o polskich interesach – uważa Aleksander Smolar. Zwieńczeniem fatalnych stosunków z Francją była wizyta w kwietniu w Warszawie Francois Hollande’a, już wówczas zdecydowanego faworyta wyścigu do Pałacu Elizejskiego. Pod naciskiem Merkel nawet na kilka minut nie spotkał się z nim Tusk. Aleksander Smolar, który od lat dzieli miejsce zamieszkania między Paryżem a Warszawą, uważa, że właściwie nie ma dziś obszarów współpracy między Polską a Francją. – My patrzymy na Wschód, Francja na Południe. A jeśli już Francuzi coś chcą zrobić na Wschodzie, to z Rosją, nie z nami – przekonuje.
Napięcie w stosunkach z Francją może mieć złe skutki w dwóch kluczowych dla Polski obszarach: wspólnej polityki rolnej i obronności. W ciągu ośmiu lat od przystąpienia do Wspólnoty polska wieś uzyskała 20 mld euro dotacji, a przeciętne dochody rolników zwiększyły się w tym czasie o 80 proc. To był przede wszystkim efekt determinacji Chiraca utrzymania na niezmienionym poziomie budżetu UE przynajmniej do 2013 roku. Dziś taką samą walkę z pewnością stoczy Francois Hollande. Ale raczej bez uwzględnienia polskich racji, w tym zrównania wielkości dopłat od hektara w Polsce i na Zachodzie oraz bardziej zrównoważonego podziału dotacji między duże a małe gospodarstwa, które – w przeciwieństwie do Francji – dominują w naszym kraju.

Porzuceni przez Amerykę

Zaraz po zdobyciu Białego Domu Barack Obama położył na ołtarzu poprawy stosunków z Rosją budowę tarczy antyrakietowej w Polsce. Co prawda amerykański prezydent obiecał, że w 2018 roku rozpocznie się w naszym kraju budowa wyrzutni o mniejszym zasięgu, ale jak zauważa wiceminister spraw zagranicznych za czasów Anny Fotygi Witold Waszczykowski, wartość tej obietnicy jest wątpliwa, skoro rok wcześniej kończy się ewentualna druga kadencja Obamy. Jednocześnie Waszyngton zrezygnował ze strategii poszerzenia NATO na Wschód i zgodził się na zawarcie układów rozbrojeniowych, które traktowały Rosję jak równego partnera USA. – To była tektoniczna zmiana amerykańskiej polityki zagranicznej, której Polska nie mogła powstrzymać. Ale Sikorski nawet nie próbował nic w tym momencie ugrać. Gdyby się starał, być może jakąś szczątkową obecność Amerykanów byśmy uzyskali – uważa Paweł Kowal.
Obama potrzebował Rosji, aby doprowadzić do izolacji Iranu i Korei Północnej. – Nadzieje na zbliżenie z Moskwą w dużym stopniu zawiodły – uważa Waszczykowski. Ale mimo to Waszyngton nie zamierza rewidować strategii minimalizowania obecności już nie tylko w Europie Środkowej, lecz także w Europie Zachodniej. Z trudem wychodząca z największego od 70 lat kryzysu Ameryka chce ograniczyć swoją obecność tylko do tych miejsc, w których ma żywotne interesy.
W ten sposób pod znakiem zapytania staje jednak strategia, która od dwóch dekad była podstawą bezpieczeństwa naszego kraju: założenie, że jeśli nie NATO, to przynajmniej Stany Zjednoczone przyjdą Polsce z pomocą w razie zagrożenia. – Marks mówił, że historia najpierw rozgrywa się jako tragedia, a potem powtarza jako farsa. W latach 80. kraje zachodniej Europy chciały umieszczenia amerykańskich rakiet atomowych średniego zasięgu na swoim terytorium, aby dla Ameryki jej własne bezpieczeństwo i bezpieczeństwo europejskich sojuszników było czymś nierozerwalnym. To samo próbowała dwa lat później zrobić Polska, ale z mizernym efektem – wskazuje Smolar.
W opinii ekspertów także NATO przeżywa bardzo głęboki kryzys. Jak pokazały operacja w Libii i przedwczesne wycofanie francuskich wojsk z Afganistanu, sojusznicy nie są w stanie uzgodnić wspólnego stanowiska nawet w strategicznych sprawach. Równie poważnym problemem są drastyczne cięcia w wydatkach na zbrojenia europejskich członków sojuszu. Stopniowa konsolidacja rosyjskiego imperium na postradzieckim obszarze i umacnianie się autorytarnych rządów Władimira Putina mogą w końcu spowodować, że Moskwa ponownie stanie się dla Polski realnym zagrożeniem.
W tej sytuacji jedynym alternatywnym układem bezpieczeństwa jest nawiązanie bliższej współpracy z Francją i Wielką Brytanią. To ostatnie kraje zjednoczonej Europy, które nie tylko mają broń jądrową, ale też nowoczesną armię zdolną do podjęcia operacji daleko od swojego terytorium. W 1998 roku w Saint Malo premierzy Tony Blair i Lionel Jospin zawarli porozumienie o współpracy wojskowej, do którego jak do tej pory nie został dopuszczony żaden inny kraj. – Potencjał naszej armii jest o wiele za słaby, abyśmy mogli na równych zasadach współpracować z Francją i Wielką Brytanią. Byłaby na to szansa, tylko jeśli do umowy z Saint Malo zostałyby wcześniej dopuszczone Niemcy. Jednak Polska nawet nie próbowała podjąć tej sprawy w czasie spotkań Trójkąta Weimarskiego – uważa Paweł Świeboda.
Innym niewykorzystanym kanałem wpływania na politykę Francji, jak zresztą i innych krajów zachodniej Europy, jest wielki biznes. W naszym kraju bardzo mocno zaangażowała się większość czołowych francuskich koncernów i ich prezesi chętnie przekazaliby do Pałacu Elizejskiego sugestie Sikorskiego w celu utrzymania dobrego klimatu do robienia biznesu w Polsce. Do takiego spotkania jednak nigdy nie doszło.

Kłopotliwy Wschód

To jednak na Wschodzie bilans polskiej polityki zagranicznej ostatnich pięciu lat jest najbardziej wątpliwy. Reset w stosunkach z Rosją zapoczątkował co prawda kilka symbolicznych gestów ze strony Kremla, w tym przyjazd Władimira Putina na obchody 60. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte, a także do Katynia. Smoleńska tragedia przerwała dobrą passę. Zdaniem opozycji ekipa Donalda Tuska nie potrafiła jasno sformułować podstaw prawnych, na jakich powinno być prowadzone śledztwo w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu, otwierając pola do wielu nieporozumień. Ich ukoronowaniem jest odmowa Kremla przekazania Polsce wraku rozbitego samolotu.
– Rosjanie nie chcą zmarnować okazji do zaostrzenia walki politycznej w Polsce. Traktują nasz kraj jako potencjalnego rywala do wpływów na obszarze od Estonii po Bałkany, którego warto osłabiać – uważa Aleksander Smolar. Po przejęciu przez Sikorskiego MSZ ustały co prawda spory handlowe z Moskwą, które były bolączką polskich eksporterów. Jednak już latem tego roku wejdzie w życie porozumienie o przystąpieniu naszego wschodniego sąsiada do WTO, przez co Kreml będzie musiał obniżyć dla wszystkich stawki importowe i straci możliwość ich zmiany pod byle pretekstem.
Znacznie poważniejsza w skutkach jest bezwzględna polityka cenowa, jaką stosuje wobec Polski Gazprom. Nasz kraj wciąż musi płacić ok. 400 dol. za tysiąc metrów sześciennych gazu, zdecydowanie więcej niż większość naszych sąsiadów. Powiązany z Kremlem potentat wykorzystuje więc bez skrupułów uzależnienie naszego kraju od rosyjskich dostaw. A my nie odrobiliśmy na czas pracy domowej: np. wylansowany przez Jarosława Kaczyńskiego gazoport będzie gotowy dopiero za dwa lata i nie wiadomo, czy wówczas znajdzie się wystarczająco wielu odbiorców paliwa, którzy nie związali sobie rąk wieloletnimi kontraktami z Gazpromem. – Reset z Rosją nie przyniósł wymiernych korzyści – kwituje krótko Świeboda.
W przeddzień przyjazdu do Polski Władimira Putina we wrześniu 2009 roku Sikorski zapowiedział, że nasz kraj odchodzi w polityce zagranicznej od tradycji jagiellońskiej na rzecz piastowskiej. To był sygnał, że Warszawa nie ma już ambicji stania się liderem grupy krajów, które wchodziły w skład I Rzeczypospolitej, i stawia na zbliżenie z Zachodem. Prawda była inna. Wykorzystując pretekst nieudanego pomysłu Sarkozy’ego budowy Unii Śródziemnomorskiej, Sikorski wylansował Partnerstwo Wschodnie i zdołał namówić do poparcia szefa szwedzkiej dyplomacji i jednego z najbardziej szanowanych polityków Europy Carla Bildta.
Warunki były wyjątkowo niesprzyjające. Pogrążona w kryzysie UE nie zgodziła się na przekazanie na nowy cel znaczących funduszy, a szczyty Partnerstwa Wschodniego w Pradze w 2009 roku i w Warszawie dwa lata później zbojkotowała większość przywódców Unii poza Angelą Merkel. Przede wszystkim jednak przejęcie władzy w Kijowie przez ekipę Wiktora Janukowycza spowodowało znaczący zwrot Ukrainy w kierunku Rosji. – Ukraińcy przedłużyli umowę o stacjonowaniu rosyjskich wojsk w Sewastopolu, a NATO zrezygnowało z polityki otwartych drzwi – podkreśla Witold Waszczykowski.
Mimo skrajnie niesprzyjających warunków Sikorski osiągnął znaczący sukces. Ciągłe monity w końcu doprowadziły do podpisania umowy o stowarzyszeniu Ukrainy ze Wspólnotą, który w sprawach gospodarczych idzie nawet dalej niż to, co uzyskała Polska na początku lat 90. – W tej sprawie Sikorski dał radę. Nie wiemy, czy i kiedy Ukraina z tych możliwości skorzysta, ale opcja pozostaje otwarta – chwali Paweł Kowal.
W stosunkach z Białorusią o taką ocenę już trudno. W porozumieniu z niemieckim odpowiednikiem Guida Westerwellego, Sikorski zaoferował Aleksandrowi Łukaszence pomoc Zachodu w zamian za stopniową liberalizację reżimu. Ale dyktator przestraszył się, że rosnąca w siłę opozycja uruchomi dynamikę, która go zmiecie. Dał się też skusić hojną ofertą pomocy Rosji, której Unia nie mogła i nie chciała przebić. I powrócił do strategii bezwzględnego represjonowania opozycji. – To było życzeniowe myślenie. Dziś znaleźliśmy się w układzie zero-jedynkowym. Nie pozostaje nic innego, jak twardy kurs wobec Mińska, a to może oznaczać utrzymanie systemu Łukaszenki jeszcze przez wiele lat – ocenia Paweł Świeboda.
To jednak w relacjach z Litwą polityka Sikorskiego doprowadziła do największego napięcia. – Nie potrafiliśmy, tak jak Niemcy wobec Polski, wykazać się delikatnym podejściem do mniejszego narodu. MSZ stał się zakładnikiem radykalnych działaczy polonijnych, wysuwając tak nierealne żądania, jak odmowa prawa Litwy do suwerennego określania programów nauczania w szkołach – zwraca uwagę Smolar. Zdaniem Pawła Kowala, nawet jeśli polskie postulaty były słuszne, to sposób ich egzekwowania zdecydowanie przesadny. – Po raz kolejny pokazaliśmy, że lubimy pomachać szabelką – ocenia.
Skutek jest jednak taki, że w regionie Polska pozostaje osamotniona, a na budowę koalicji państw Europy Środkowej trudno liczyć. Jeszcze w 2008 roku Lech Kaczyński i Valdas Adamkus wspólnie walczyli o interesy Gruzji, m.in. w sprawie przyjęcia do NATO. Ale dziś prezydent Litwy Dalia Grybauskaite sama rozgrywa swoją politykę zarówno wobec Białorusi, jak i Ukrainy. Polska pozostała też osamotniona w staraniach o zablokowanie bardziej ambitnych norm emisji CO2. I nie ma co liczyć na solidarność w walce o korzystny budżet Unii, skoro m.in. Czechy chcą jego maksymalnego ograniczenia, a Węgry Viktora Orbana znalazły się w izolacji w zjednoczonej Europie.
Bez wsparcia sąsiadów Polsce bardzo trudno jest zamaskować swój słaby potencjał. Nasza gospodarka pozostaje siedmiokrotnie mniejsza od niemieckiej. W takim układzie ambicje Sikorskiego, aby Polska dołączyła do grona 4 – 5 państw, od których zależy przyszłość Unii, są wciąż budowane na chwiejnych podstawach.