Czy wiecie, kim jest Kevin Rose? Jeszcze kilka lat temu był większą gwiazdą sieci niż dziś jest Mark Zuckerberg.
Nie miał jeszcze trzydziestki, gdy został okrzyknięty „królem internetu”. Kevin Rose miał wówczas powód do wielkiej dumy: stworzony przez niego serwis Digg bił rekordy popularności, zaś on sam w zaledwie kilka miesięcy stał się milionerem. Ta historia nie ma jednak oczywistego końca. Rose to ciekawy przypadek wielce utalentowanego biznesmena, któremu z niezwykłą łatwością przychodzi zamiana pomysłu w żyłę złota. Ale też szybko nudzi się swoimi dokonaniami, przestaje je dopieszczać i w końcu porzuca marniejące na rzecz kolejnych projektów.
Ta wiadomość niedawno wstrząsnęła branżą internetową. Mało znana i niewielka firma z Nowego Jorku Betaworks kupiła Digg za 0,5 mln dol. A jeszcze sześć lat temu potężna News Corp. Ruperta Murdocha chciała zapłacić za ten społecznościowy serwis umożliwiający ocenę informacji opublikowanych w innych portalach 60 mln dol., zaś chwilę później o mały włos nie została domknięta umowa z Google’em opiewająca na, bagatela, 200 mln dol. – Digg to przebrzmiała sprawa. A zresztą teraz jestem zajęty czymś zupełnie nowym – podsumowuje całą sytuację Rose, którego w 2006 roku magazyn „Business Week” umieścił na okładce, krzycząc tytułem: „Oto dzieciak, który zarobił 60 mln dol. w 18 miesięcy”, i obwołał „królem internetu”.
Ten spokój w obliczu niezarobienia fortuny może dziwić (w tamtym czasie należało do niego 60 proc. udziałów w Digg). Ale Rose dał się już kilkakrotnie poznać jak osoba, która nic a nic nie przejmuje się utraconymi szansami. Tak było choćby z jego kolejnymi start-upami, które zaniedbał: Pownce (dziś na jego pomyśle krocie zarabia Dropbox, szybko zyskująca na popularności usługa w chmurze umożliwiająca dzielenie się dokumentami oraz ich synchronizację) czy WeFollow (obecnie to część Twittera). – Gdy jest znudzony jednym projektem, natychmiast zabiera się za coś zupełnie innego. Nikt i nic nie jest w stanie odwieść go od tego działania – mówi jeden z jego byłych współpracowników. Ale właśnie ta ucieczka przed nudą dała początek jego sukcesowi. I wciąż go napędza.
Nic, ale to naprawdę nic nie zapowiadało przyszłego sukcesu. Rose nie był genialnym dzieckiem, które zamiast czytania bajek wolało bawić się komputerami. Fakt, lubił je i z tego powodu wybrał ostatecznie informatykę na uniwersytecie w Las Vegas w Nevadzie. Ale nie miał w sobie wystarczającej cierpliwości, by je ukończyć: rzucił je w 1998 roku. Zaczepił się w TechTV, telewizyjnej stacji dla komputerowych geeków, w której został serwisantem sprzętu IT. Mało ambitne zajęcie.
Reklama
Pewnego dnia udało mu się dotrzeć do informacji o kolejnych lukach w systemie Windows, więc dano mu szansę na wystąpienie na żywo przed kamerami. Jak na żółtodzioba wypadł na tyle dobrze, że zaproponowano mu awans. Został asystentem producenta programu „The Screen Savers”, w tamtym czasie był to jeden z najpopularniejszych cykli dla miłośników komputerów. – Ale praca dla kogoś nigdy mi nie leżała. Zawsze chciałem zostać przedsiębiorcą, by móc realizować własne marzenia – opowiadał po latach.
Już wtedy nosił się z pomysłem stworzenia społecznościowo-informacyjnego serwisu, dzięki któremu internauci – jak ujął to sam – mogliby dzielić się interesującymi ich wiadomościami w jak najbardziej demokratyczny sposób. Zasada działania miała być prosta: gdy w sieci natrafiało się na ciekawy materiał, odnośnik do niego można było zamieścić na specjalnym portalu, zaś jego inni użytkownicy mieli oceniać jego „ciekawość”. Te najbardziej interesujące newsy miały być najlepiej widoczne na stronie.
I właśnie na bazie tego pomysłu pod sam koniec 2004 roku oficjalnie narodził się Digg, który po 4 miesiącach miał już 12 tys. zarejestrowanych użytkowników. Całkiem sporo, ale do wielkiej popularności było jeszcze bardzo daleko. To, że serwis stał się jednym z najgorętszych internetowych przedsięwzięć, zawdzięcza... Paris Hilton. Wiosną 2005 roku grupa hackerów włamała się do telefonu komórkowego amerykańskiej celebrytki, a jeden z cyberprzestępców zamieścił na blogu informację o tym, co interesującego znaleziono. Ktoś linka do tej wiadomości zamieścił na Digg, a ludzie często w nią klikali. Wciąż jednak była to wiadomość niszowa. Jednak przez noc automaty Google i Yahoo! przeanalizowały ruch w sieci i strona Digg była wyświetlana na pierwszym miejscu, gdy ktoś w ich wyszukiwarkach zainteresował się komórkowymi tajemnicami Paris. – Przez następne dni ruch na naszej stronie wzrósł tak bardzo, że nasze serwery z trudnością dawały radę go obsłużyć – opowiada Rose.
Cierpliwości do prowadzenia biznesu starczyło mu jednak na góra dwa lata. – Nie ma serca do codziennego dopieszczania biznesu – mówi jedne z jego byłych kolegów. Dlatego zaczął szukać kupców na Digg. Najpierw pojawiło się News Corp., ale zaoferowało tylko 60 mln dol. – Odmówiłem. Wiesz, jak wspaniale czuje się człowiek, gdy odrzuca taką ofertą. Pomyśl, to było 60 mln dol. – opowiadał. Dwa lata później ofertę wartą 200 mln dol. złożył Google. Ta suma zadowalała już Rose’a i wszystko wskazywało na to, że umowa zostanie sfinalizowana. Jednak w ostatniej chwili gigant z Mountain View się wycofał. Po latach ujawniono, że podjął taką decyzję po dokładnym przeanalizowaniu ksiąg rachunkowych Digg i ocenie jego informatyków. Fiasko negocjacji z Google sprawiło, że Rose niemal całkowicie przestał interesować się swoim biznesem. Za to w tajemnicy przed innymi członkami zarządu zaczął pracować nad kolejnymi projektami, z których Pownce i WeFellow nie były jedynymi. Ale tutaj też zabrakło mu konsekwencji w działaniu, bo gdyby poświęcił im choć chwilę więcej czasu, mógłby dziś spokojnie żyć z odsetek. Ale wciąż szybko się zniechęcał i cały czas przed tą nudą uciekał.
W kwietniu 2010 roku znów wszystkich zaskoczył: wrócił do wegetującej firmy i przeprowadził w niej czystkę. Jego pojawienie się sprawiło, że Digg znów znalazł się w centrum zainteresowania. Bo kto inny mógł tchnąć w niego drugie życie? Jednak szybko minął mu zapał: niecały rok później definitywnie przeciął pępowinę łączącą go z tym przedsięwzięciem. Suma sumarum: nie zarobił na nim milionów.
Ale już kilka miesięcy później objawił się jako założyciel start-upu Milk. To miało być spełnienie jego największego marzenia: praca nad projektem na wczesnym etapie, rzucenie go na rynek lub sprzedaż i zajęcie się kolejnym wyzwaniem. Tu nie miało być miejsca na nudę. I prawie się udało. Zespół przygotował jedną aplikację i ją sprzedał. Po krótkiej przerwie padło pytanie: a co dalej? Nagle okazało się – ku zaskoczeniu Rose’a – że część informatyków chciała nadal rozwijać ukończony już program. Więc zamknął firmę i z częścią załogi, tą, która zgadzała się z jego zdaniem, przeszedł do Google Ventures. To fundusz inwestycyjny zasilany z pieniędzy spółki matki, który wypatruje obiecujące firmy lub produkty i je przejmuje. Kevin Rose teraz wykorzystuje swój talent do wzmacniania pozycji Google’a. Ciekawe, na ile starczy mu cierpliwości, by wytrzymać w Mountain View?
ikona lupy />
Kevin Rose, najbardziej znany jest ze stworzenia serwisu Digg, który Google w 2008 roku chciał kupić za 200 mln dol. Bloomberg / DGP