Podobieństwa między dezintegracją wielonarodowego państwa Josipa Broz Tity a obecnymi ruchami separatystycznymi w Europie są widoczne na dwóch poziomach, pisze Tim Judah na Bloomberg.com.

W niedzielę Katalończycy wybrali nowy regionalny parlament, i abstrahując od tego jak głosy rozłożyły się na poszczególne partie, jedna kwestia nie ulega wątpliwości: większość elektoratu chce rozpisania referendum na temat odłączenia się od Hiszpanii. To czy Katalonia ogłosi niepodległość okaże się w przyszłości. Ale już teraz tematem ze sfery fantastyki przestała być możliwość, że za kilka lat będziemy mówić o „kadłubkowej Hiszpanii”, „dawnej Belgii” i „byłym Zjednoczonym Królestwie”.

To wszystko brzmi znajomo, dla tych, którzy śledzili rozpad Jugosławii. Podobieństwa między dezintegracją wielonarodowego państwa Josipa Broz Tity a obecnymi ruchami separatystycznymi widoczne są na dwóch poziomach.

Po pierwsze - istnieje rozdarcie między północą a południem w Unii Europejskiej; po drugie – konflikt północ-południe widoczny jest również na poziomie państw (np. Flandria kontra Walonia w Belgii). Zarówno na poziomie europejskim, jak i w przypadku trzech państw, mieszkańcy północy mają dosyć dopłacania – jak to postrzegają – do leniwych i rozrzutnych południowców. Tego typu animozje ujawniają się, gdy Niemcy mówią o Grekach, Katalończycy o reszcie Hiszpanii, Flamandowie o Walonach oraz Szkoci o Londynie zabierającym szkocką ropę naftową.

>>> Zobacz też: Niepodległa Bawaria? Kryzys pobudza separatyzmy w sytej Europie Zachodniej

Reklama

Analogia Bałkanów

Olaf Tempelman, były wschodnioeuropejski korespondent holenderskiej gazety De Volkskrant, ostatnio podsumował podobieństwa pomiędzy Bałkanami z lat 90. XX w., a obecnym rozdźwiękiem między Europą Północną a Południową. Stwierdził, że Chorwacja i Słowenia godziły się na wspieranie rozwoju biedniejszych regionów Jugosławii, takich jak Kosowo i Bośnia, „tak długo jak trwała prosperity i dopóki mieszkańcy nie dostrzegali nawet powiązania z pozostałymi częściami federacji”.

Jednak kiedy skończyły się pieniądze, poważnie zadłużona Jugosławia zaczęła wpadać z jednego kryzysu w kolejny i sytuacja zaczęła się zmieniać. „Obecny slogan mieszkańców Europy Północnej „Ani centa więcej dla krajów czosnkojadów” do złudzenia przypomina hasło Słoweńców z tamtych czasów „żadnych pieniędzy więcej dla kraju befsztyku” – napisał Tempelman.

Holenderski dziennikarz poszedł dalej, wskazując na podobieństwa między przywódcami nacjonalistów i skrajnej prawicy, którzy dziś goszczą w nagłówkach prasowych ogarniętej kryzysem Europy a ludźmi, którzy doszli do władzy w Jugosławii pod koniec lat 80. XX w., jak Slobodan Milosevic w Serbii i Franjo Tudman w Chorwacji.

Od pewnego czasu takie porównania wydają się oczywiste dla mieszkańców Bałkanów. W Serbii mówi się o nich nawet z odcieniem schadenfreude. Gdy rozpadła się Jugosławia, wielu Serbów ostrzegało, że pęd do secesji, który rozpoczął się w ich kraju, jeśli się go nie zatrzyma, jak nowotwór rozprzestrzeni się na całą Europę. Teraz Serbowie czują się usprawiedliwieni, nawet jeśli ten akurat argument jest nieprawdziwy – Milosevic miał zamiar stworzyć Wielką Serbię, a Tudman Wielką Chorwację, ani Katalonia, ani Flandria nie ma takich ambicji.

Prawie rok temu serbski dziennikarz Momcilo Pantelic opisał te analogie w wiodoącym belgradzkim dzienniku Politika. Pisząc o problemach UE, zauważył, że tocząca się dyskusja o Europie wielu prędkości, przypomina zakończone porażką propozycje z przełomu lat 80. i 90. XX w., by przemienić Jugosławię w „asymetryczną konfederację”. Na tej samej zasadzie „slogan „Braterstwo i jedność ludów Jugosławii” odpowiada stanowisku bronionemu przez Brukselę, czyli temu, by wspólne interesy przeważyły nad międzynarodowymi różnicami i animozjami” – napisał.

>>> Polecamy: "NYT": Kryzys strefy euro sprawił, że kwestionowane są granice Europy

Zmienna prezydencja

Pantelic nakreślił również paralelę między jugosłowiańskim przywództwem niewybieralnych komunistycznych biurokratów a obecnym kierownictwem Unii Europejskiej. Trudno również nie porównywać systemu rotacyjnej prezydencji UE wśród 27 państw członkowskich i cyklicznej federalnej prezydencji w dawnej Jugosławii wśród sześciu republik i dwóch autonomicznych prowincji. „W obu przypadkach, strach przed tym, że bardziej zaludnione kraje będą mieć zbyt duże wpływy, powstrzymał wprowadzenie zasady jeden obywatel – jeden głos” – twierdzi Pantelic. Europejczycy wybierają członków Parlamentu Europejskiego, ale jego kompetencje są mocno ograniczone.

Argumentem często podnoszonym przeciwko niektórym, jeśli nie wszystkim porównaniom między UE a Jugosławią, jest konstatacja, że kraje Wspólnoty Europejskiej są demokratyczne, a Jugosławia nie była. Jednak, choć niektórzy woleliby by było inaczej, Serbowie wybrali Milosevica w wolnych wyborach, tak samo jak Chorwaci wybrali Tudmana.

Po zakończeniu wojen bałkańskich w 1999 r. europeizacja dawnej Jugosławii została przyjęta niemal za pewnik. Ta idea zakłada, że pokój stabilność i bezpieczeństwo będą rozszerzać się na kraje powstałe z rozpadu federacji w miarę jak będą one zbliżać się do przystąpienia do UE. Była republika Jugosławii – Słowenia dołączyła do Wspólnoty w 2004 r., Chorwacja wejdzie do UE w przyszłym roku, pozostałe kraje idą tym śladem, choć z różną prędkością. Bałkanizacja Europy z kolei prawdopodobnie doprowadziłaby do powstania grupy relatywnie małych państw, które z trudem radziłyby sobie na arenie międzynarodowej, gdyż rozdrobniona Europa straciłaby możliwość obrony swoich interesów.

Nic z powyższych rozważań nie wskazuje na to, by sprawy w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Belgii przybrały krwawy obrót. Podobnie rozpad (w znaczeniu powstania nowych państw lub rozpadu UE) nie jest nieunikniony. Głupotą byłoby jednak całkowite lekceważenie takiej możliwości. Pod koniec lat 80. XX w. konflikt zbrojny był nie do pomyślenia również w Jugosławii. Populizm etniczny i narodowy jest atrakcyjny dla polityków chcących utrzymać poparcie. Z jakich przyczyn, jeśli nie dzięki odwołaniu się do serbskiego nacjonalizmu Milosevic, były lider komunistyczny, niezgodnie z trendem Europy Wschodniej utrzymał władzę przez ponad dekadę po upadku muru berlińskiego? Ten rodzaj populizmu może dać ludziom błyskawiczną odskocznię od prawdziwych problemów gospodarczych, także poprzez obietnicę pozbycia się kosztownych „innych”.

>>> Czytaj też: Jedno państwo – dwa systemy gospodarcze. To może rodzić kłopoty

Nieprawdopodobny skutek

Jeśli doprowadzimy jugosłowiańską analogię do naszych czasów, to trzeba uznać, że ruchy separatystyczne nie spełnią pokładanych w nich nadziei.

W swoim czasie Jugosławia była znaczącym państwem na mapie Europy, tak jak Hiszpania i Wielka Brytania dziś, i podobnie jak Unia Europejska jest światowym mocarstwem (niezależnie od tego, że aktualny kryzys ogranicza jej wpływy w regionie). Siedem państewek powstałych w wyniku rozpadu Jugosławii wpadło obecnie w dryf wsteczny w kwestiach społecznych i kulturalnych, a ich liczba ludności maleje. Mają mało do powiedzenia w sprawach świata i muszą dostosowywać się do zasad ustalanych przez innych, zwłaszcza Unię Europejską.

Unia Europejska i jej państwa członkowskie zagrożone secesją regionów muszą znaleźć nowe skuteczne sposoby kooperacji. Jeśli zwycięży rozsądek, można będzie je znaleźć. Jeśli nie, to alternatywą jest bałkanizacja Europy. A to byłaby prawdziwa tragedia.

>>> Czytaj też: Niepodległa Katalonia stałaby się drugą Grecją