To, że liczba bankrutujących firm wzrosła w 2012 r. o jedną piątą, nie powinno dziwić – mówią ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy. Gospodarka wyhamowała z ok. 3,6-proc. wzrostu PKB na początku roku do 1,4-proc. pod jego koniec. Ledwo nadążający za inflacją wzrost płac nie zachęcał do zakupów, do tego wraz z turniejem Euro 2012 skończył się inwestycyjny boom napędzany publicznymi pieniędzmi.
– W takich warunkach rosnąca liczba upadłości to zjawisko naturalne. Tym bardziej że spowolnienie trwa już cztery kwartały – mówi Piotr Bujak, ekonomista banku Nordea. I, jego zdaniem, potrwa jeszcze przynajmniej dwa. A to oznacza, że liczba bankructw w nadchodzących miesiącach na pewno nie spadnie.
W tym roku będziemy zbierać żniwo nasilania się negatywnych zjawisk z 2012 r., głównie rosnących zatorów płatniczych. Do upadku firmy usankcjonowanego wyrokiem sądu od czasu utraty przez nią płynności finansowej upływa co najmniej kilka miesięcy.
– Dlatego liczba bankructw ogłaszanych w trakcie 2013 r. będzie nadal wysoka i zacznie się zmniejszać dopiero w 2014 r. – uważa Piotr Bujak.
Reklama
Eksperci Coface Poland, firmy zajmującej się ubezpieczaniem należności, która zebrała dane o bankructwach w 2012 r., sądzą, że dynamika wzrostu liczby upadłości z poprzedniego roku co najmniej się utrzyma. I wymieniają branże, w których sytuacja może być najtrudniejsza. Pierwsza z nich to budownictwo. Według Coface przedsiębiorcy próbują się dostosować do nowych realiów rynkowych, ale konkurencja w branży nadal jest duża i wielu z nich może nie przetrwać 2013 r.
– Ja też widzę przyszłość budowlanki raczej w czarnych barwach – mówi Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan i właściciel firmy budowlanej. I wymienia powody tego pesymizmu: mniej zamówień publicznych i zastój w budownictwie mieszkaniowym. Szczególnie firmy deweloperskie mają się czym martwić, bo popytowi na mieszkania zaszkodzi zakończenie programu „Rodzina na swoim”. Budowlanka nie może też liczyć na zamówienia z sektora przemysłowego, bo w czasach dekoniunktury wydatki inwestycyjne są wstrzymywane.
Słaby rok czeka też handel. Eksperci nie mają dla branży dobrych prognoz po analizie tzw. zachowań płatniczych przedsiębiorców, którzy ją reprezentują. Zdaniem Andrzeja Falińskiego, dyrektora generalnego Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, zatory się nasilają, zwłaszcza wśród mniejszych podmiotów. – Małe sklepy z cenami o 20 proc. wyższymi nie są atrakcyjne dla klientów – mówi.
Jeremi Mordasewicz uważa, że przetrwają te firmy, które będą w stanie szybko znaleźć rynki zbytu za granicą. I to przede wszystkim poza pogrążoną w kryzysie Europą. W kraju szansą może być odbicie w konsumpcji – dzięki niższej inflacji płace realnie powinny wzrosnąć. Nie bez znaczenia będzie też waloryzacja emerytur i rent, której podstawą będzie wysoki wzrost cen z 2012 r.
– Ale efekty tego zobaczymy dopiero w drugim półroczu, o ile nie później – dodaje ekspert Lewiatana.
Dynamika wzrostu liczby upadłości z poprzedniego roku utrzyma się.
Kłopoty częściej dotykają większych
Z większości firm, które zbankrutowały w 2012 r., ponad połowa miała obroty między 5 a 50 mln zł. Z danych Coface wynika, że wzrosła liczba dużych przedsiębiorstw, które nie przetrwały dekoniunktury. O ile jeszcze w 2011 r. firmy z obrotami powyżej 50 mln zł stanowiły jedynie 6 proc. bankrutów, o tyle w ubiegłym roku było to już 12 proc. Statystykę psuły przede wszystkim duże firmy budowlane: Hydrobudowa, PBG, Poldim czy Dolnośląskie Surowce Skalne. Wśród największych bankrutów znalazły się też firmy handlowe, jak Bomi, Dystrybucja Integrator czy Rabat Service. Większość przedsiębiorstw z ogłoszoną upadłością miała stosunkowo krótką historię. Aż 95 proc. z nich zostało założonych już po 1989 r. Z tych starszych Coface wymienia Hutę Kościuszko, Drukarnię Narodową, Hartwig Warszawa, Wiepofamę czy Kieleckie Kopalnie Surowców Mineralnych.