Proporcje mogą ulec zmianie dzięki wejściu w życie unijnych przepisów, które ułatwią leczenie (w przypadku wybranych świadczeń) w innych państwach członkowskich bez zgody płatnika. Stanie się tak pod warunkiem, że resort zdrowia, ale także europosłowie i NFZ o to zadbają.

Bo znaków zapytania o praktyczne stosowanie dyrektywy jest kilka. Po pierwsze, niepokojąca cisza wokół tworzenia krajowych punktów kontaktowych. Teoretycznie powinny powstać we wszystkich państwach UE. To tam pacjenci powinni uzyskać informację o możliwości leczenia w innym kraju, ale także o jakości wykonywanych usług, czyli np. o liczbie powikłań pooperacyjnych. Nie wiem, czy inne państwa pracują nad ich stworzeniem. Wiem natomiast, że rodzimy resort zdrowia może mieć z tym problem.

A może po prostu wychodzi z założenia, że czasu dużo, bo unijne przepisy wejdą dopiero w październiku. Niewykluczone, że punkt powstanie po prostu w NFZ. Po drugie, wciąż nie wiadomo, co kryje się pod pojęciem procedur wymagających zastosowania specjalistycznej infrastruktury medycznej i kosztochłonnego sprzętu medycznego.

Zdefiniowanie tego jest o tyle istotne, że w ich przypadku zgoda NFZ będzie niezbędna. Pytanie, jakie kryterium zostanie przyjęte. Bo jeżeli ceny, to może się okazać, że ułatwienia w leczeniu za granicą pozostaną jedynie uprawnieniami papierowymi. I po trzecie – czy wejście w życie dyrektywy oznacza koniec systemu kontraktowania świadczeń przez NFZ. Bo jeżeli odpowiedź jest twierdząca, to oznacza, że wszelkie ustawy likwidujące NFZ można wyrzucić do kosza. Są zbędne, bo to rynek uśmierci płatnika, a nie posłowie. Resort zdrowia twierdzi, że nie ma takiego zagrożenia, eksperci wręcz odwrotnie. Gdzie jest prawda? Pewnie pośrodku, tylko pacjent tego nie wie. W końcu punkty kontaktowe są dopiero tworzone.

Reklama